Dokument, historia i sztuka z garażu

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Dawid Stube, na zdj. Władysław Nielipiński


Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Nierzadko podkreślasz, iż bardziej niż fotografem czujesz się popularyzatorem fotografii i zresztą przez lata to głównie robiłeś, czyli promowałeś tę sztukę oraz jej twórców. Skąd taka postawa?

Władysław Nielipiński: Tak się ułożyło. W którymś momencie działalność organizatorska stała się dla mnie ważniejsza niż samo fotografowanie – dawała mi dużo radości, przynosiła satysfakcję – coś, czego pewnie bym nie osiągnął jako przeciętny fotograf.

K.K.-B.: To bardziej skromność czy świadomość, iż istnieją lepsze fotografki i fotografowie?

W.N.: W każdej dziedzinie twórczości artystycznej niezbędny jest talent, czyli bliżej niezdefiniowana „iskra boża”, którą albo się ma, albo jej brakuje. Owszem, pracowitością i wiedzą można dużo osiągnąć, ale szczytu nigdy się nie zdobędzie. Uświadomienie sobie swojego miejsca w szeregu pozwala na komfort bycia użytecznym bez konieczności rozpychania się łokciami.

K.K.-B.: Negatywy Janusza Chlasty trafiły do ciebie w czasie pandemii za pośrednictwem jego syna Grzegorza. Opowiedz, proszę, więcej o tym.

W.N.: W 2020 roku syn artysty Grzegorz Chlasta przekazał mi około 6 tysięcy negatywów pozostawionych przez ojca, z prośbą o przeanalizowanie, w jakim zakresie materiał ten ma wartość historyczną, artystyczną czy dokumentalną. Pierwszym krokiem było zdigitalizowanie powierzonego zbioru, w wyniku czego uzyskałem około 70 tysięcy plików cyfrowych.

Władysław Nielipiński, fot. Dawid Stube

Następnie, w ramach Stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury, zdjęcia podzieliłem tematycznie, przeanalizowałem pod kątem treści, czasu i miejsca wykonania, sporządziłem opisy poszczególnych kadrów.

Zadanie to zrealizowałem dzięki kwerendzie roczników czasopism, w których zamieszczane były zdjęcia Janusza Chlasty, oraz poprzez szereg wywiadów środowiskowych w instytucjach i organizacjach społecznych, których dotyczą poszczególne części archiwalnego materiału. Na tym etapie nawiązałem współpracę między innymi z gnieźnieńskim oddziałem Archiwum Państwowego w Poznaniu oraz z instytucjami kultury w miejscowościach, w których Chlasta tworzył swoje reporterskie relacje.

K.K.-B.: Mógłbyś w kilku zdaniach przybliżyć sylwetkę fotoreportera Janusza Chlasty?

W.N.: Janusz Chlasta urodził się w rodzinie kolejarskiej w 1938 roku w Wilnie. W Gnieźnie przebywał od 1959 roku. Pracował jako kolejarz, ale to fotografia stała się jego główną pasją i chlebem powszednim. Był profesjonalistą, samoukiem, rozpoczynał karierę fotograficzną na sprzęcie przez siebie zrobionym. Współpracował z miesięcznikiem „Przemiany” od pierwszego numeru (1965 r.) aż do swojej śmierci w 2013 roku. Jego zdjęcia publikowała Centralna Agencja Fotograficzna, „Gazeta Poznańska”, „Głos Wielkopolski” i wiele innych periodyków.

W latach 1972–1979 był także fotoreporterem „Głosu Załogi” – międzyzakładowej gazety adresowanej do pracowników gnieźnieńskich zakładów pracy i ich rodzin. Był członkiem Poznańskiego Towarzystwa Fotograficznego, swoje prace prezentował na kilku wystawach indywidualnych.

Bogata twórczość, jaką pozostawił Janusz Chlasta, jest niezaprzeczalnym dziedzictwem – historią ludzi, miejsc oraz zmian dokonujących się w przestrzeni publicznej. W dorobku fotografa pojawia się wiele wątków i tematów mających moc przeniesienia w czasie, mających wartość nie tylko dokumentalną i historyczną, ale w dużym wymiarze również artystyczną.

K.K.-B.: Wracając do zdjęć, to czy od razu wiedziałeś, iż będzie z tego Festiwal Fotografii „Z garażu Janusza Chlasty”? I jak przebiegała selekcja materiału na zlokalizowane w różnych miejscach wystawy?

W.N.: Jeszcze za życia Janusza przyjaciele nagabywali go, żeby pokazał swoją twórczość na jakiejś wystawie, żeby udostępnił swoje najciekawsze kadry – wydał album, na który niewątpliwie zasłużył. Artysta zawsze odpowiadał, iż wszystko ma w garażu, a taki tam bałagan, iż strach wchodzić. Kiedy umarł, na temat tego garażu w środowisku fotografów gnieźnieńskich zaczęły krążyć legendy…

Władysław Nielipiński, fot. Dawid Stube

Kiedy więc w 2020 roku Grzegorz Chlasta przekazał mi te negatywy pozostawione przez ojca w garażu, zaiskrzyła nadzieja, iż może uda się z tego zrobić jakąś wystawę przypominającą postać gnieźnieńskiego fotoreportera, a choćby wydać album.

Materiał ten w znacznej części był zanieczyszczony, pogięty i poskręcany, więc na początku musiałem go poddać płukaniu, suszeniu, prostowaniu itp. Później zacząłem negatywy skanować – uzyskując poglądowe pliki cyfrowe, umożliwiające orientację w zawartości całego zbioru.

Od początku żywiłem przekonanie, iż materiał ten ma ogromną wartość historyczną i dokumentalną. Już pierwsze kadry, które zacząłem oglądać, zafascynowały mnie swoją niewymuszoną urodą, klimatem, nastrojowością i wszystkim tym, co cechuje dzieło sztuki. Po zeskanowaniu całego materiału mniej więcej 4 tysiące plików cyfrowych zakwalifikowałem jako bardzo cenne i wartościowe. Tym samym uświadomiłem sobie, iż nie ma fizycznej możliwości, aby całość ogarnąć jakąś jedną wystawą czy publikacją.

W ten sposób zrodził się pomysł na festiwal Janusza Chlasty, czyli jednoczesną prezentację w kilkunastu lokalizacjach podzielonego tematycznie dorobku.

K.K.-B: Wrześniowy program festiwalu wygląda imponująco, bo praktycznie co dzień jest otwierana jakaś wystawa w regionie, w tym aż 17 ekspozycji zaplanowano w Gnieźnie. Co było w tym wszystkim najtrudniejsze?

W.N.: Kurator budujący wystawę ma zawsze podstawowy dylemat, jakie obrazy wybrać do ekspozycji, a z czego zrezygnować. Wybory te warunkuje dostępna powierzchnia ekspozycyjna oraz koszt wydruków. Dostarczałem partnerom fotografie, które moim zdaniem były najciekawsze i najbardziej wartościowe, zarówno od strony dokumentalnej, jak i artystycznej. Miałem świadomość, iż w swoich wyborach kieruję się subiektywnymi odczuciami i nie zawsze wychodzę naprzeciw oczekiwaniom innych.

Współorganizatorzy albo akceptowali moje podejście, albo uzgadnialiśmy jakieś modyfikacje. Ostatecznie jednak oni decydowali, co i w jakiej formie u siebie pokażą. Ich wybory uwzględniały punkt widzenia lokalnej społeczności i stąd wzięła się duża różnorodność formalna poszczególnych wystaw.

K.K.-B.: Trudno oprzeć się wrażeniu, iż nie byłoby całego działania, gdyby nie zaufanie i partnerzy, w tym wsparcie Miejskiego Ośrodka Kultury przy wydaniu albumu…

W.N.: Zawsze powtarzam, iż cała moja aktywność animatorska była możliwa tylko dlatego, iż miała umocowanie w instytucji finansującej tę działalność. Najpierw były to Wielkopolskie Zakłady Obuwia „Polania” w Gnieźnie, później Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, a w tej chwili Miejski Ośrodek Kultury w Gnieźnie.

Gdybym zamiast rozwijać kontakty z potencjalnymi partnerami i wspólnie snuć szalone niekiedy plany, a następnie spontanicznie je realizować, musiał biegać po sponsorach, pisać różne wnioski i projekty, to cała para szłaby w gwizdek, bo celem byłoby pozyskanie środków, a sam sposób ich wykorzystania byłby tylko projektową postprodukcją.

Uważam, iż „projektowy” system finansowania kultury jest błędny. Historycznie zawsze istniał podział na mecenasów kultury i artystów; w tej chwili podział ten się zatarł ze szkodą dla artystów. Na szczęście są jeszcze instytucje, które podobnie jak ja rozumieją te problemy i biorą na siebie pozyskiwanie funduszy, zostawiając artystom swobodę w działaniach twórczych.

K.K.-B.: Co dalej, czyli jakie plany po festiwalu? Czy pamięć o Januszu Chlaście i jego dorobku przerodzi się w cykliczne działania?

W.N.: Mam nadzieję, iż festiwal spowodował, iż wiedza o tym archiwum już przedostała się do powszechnej świadomości i niejednokrotnie badacze przeszłości, regionaliści, naukowcy i studenci będą sięgać do tych zasobów, poszukując fotografii ilustrujących interesujące ich tematy. Umożliwi im to fakt, iż cały uratowany zbiór negatywów został już przekazany do Archiwum Państwowego w Poznaniu, oddział w Gnieźnie.

Oczywiście można się zastanowić nad formą ich dalszego udostępniania. Optymalne byłoby pewnie wprowadzenie całego zdigitalizowanego zasobu na jakąś stronę internetową z dobrą wyszukiwarką, umożliwiającą nieskrępowane poszukiwanie interesujących materiałów. o ile jakaś instytucja czy organizacja chciałaby się podjąć tego zadania, to oczywiście jestem gotów do współpracy.

K.K.-B.: I na koniec może spróbujmy przewidzieć przyszłość, czyli czy doczekamy się następcy lub następczyni Chlasty, czy może dzisiejsza fotografia i jej twórcy utoną w cyfrowym nadmiarze obrazów?

W.N.: o ile mówimy o podstawowej funkcji fotografii, jaką jest przekazywanie wiedzy o czasach, w których żyjemy, to ten nadmiar bogactwa mnie nie martwi. Wprost przeciwnie – im więcej będzie miejsc gromadzenia tych zasobów, tym większa nadzieja, iż jakaś część przetrwa niezależnie od kierunku dalszego rozwoju technologicznego.

Schodząc na nasze podwórko, to obserwuję pewne ożywienie w aktywności gnieźnieńskich fotografów. Miejsce zasłużonych nestorów zajmuje pokolenie osób młodych, dobrze wyedukowanych i co najważniejsze – czujących potrzebę i sens fotografowania.

Możliwość natychmiastowej publikacji w internecie jest czynnikiem mobilizującym do dalszej aktywności, a działalność takich instytucji, jak Biblioteka Publiczna Miasta Gniezna, Miejski Ośrodek Kultury, Centrum Kultury „Scena to Dziwna” czy niezależny ośrodek kulturalny Latarnia na Wenei, kanalizuje ich twórczość w formy bardziej tradycyjne – wystawy, spotkania, publikacje. I to daje nadzieję, że… objawi się nowy „Chlasta”.

Idź do oryginalnego materiału