Dlaczego SUPERMAN Jamesa Gunna był potrzebny? Sukces i jego pozytywne skutki

film.org.pl 1 dzień temu

„Hey Buddy, Eyes Up Here”

Dostaliśmy najlepszego Supermana od lat! Dzisiaj mogę już z pełnym przekonaniem to napisać. W box officie najnowszy film Jamesa Gunna poradził sobie nie najgorzej, ciepło został przyjęty przez widzów na całym świecie, a recenzje krytyków są nad wyraz pozytywne. Sam, jako fan Supermana, cieszę się, iż doczekałem słonecznych dni dla tego superbohatera, bo wydawało się, iż ciemne i deszczowe chmury nigdy nie opuszczą kinowego DC. Widać było, iż twórcy nie do końca rozumieją zarówno samych postaci, jak i potrzeb fanów. W XX wieku tylko jeden superbohater tego wydawnictwa mógł się poszczycić wyraźnie ciepłym przyjęciem. Był to Batman, który święcił tryumfy zarówno w trylogii Mrocznego Rycerza Christophera Nolana, ale też w hicie Matta Reevesa z Robertem Pattinsonem.

W przeciwieństwie do człowieka-nietoperza Superman nie miał już tyle szczęścia do ekranizacji filmowych. Oczywiście, film Richarda Donnera z Christopherem Reeve’em, jest do dziś bardzo miło wspominany. Gorzej natomiast sytuacja wyglądała z kontynuacjami, gdyż każda następna część była gorzej oceniana od poprzedniej. Gwoździem do trumny była czwarta odsłona, która praktycznie pogrzebała franszyzę na wiele lat. Powrót nastąpił dopiero w 2006 roku, kiedy Bryana Singer zrealizował quasi-sequel do pierwszych dwóch filmów z Reeve’em, ignorując wydarzenia z późniejszych, gorzej przyjętych części. Ekranizacja został jednak chłodno przyjęta, a w tej chwili jest mocno zapomniana. Następnie nastały mroczne czasy Zacka Snydera. W swojej wizji Człowieka ze stali niemal zupełnie wypaczył tą najbardziej domyślną interpretację Supermana, tworząc swoją autorską wizję. Odgrywający tytułową rolę Henry Cavill był tam pomnikową i obcą istotą, która w żaden sposób nie przypomina tej komiksowej personifikacji nadziei i życzliwości. Jako artystyczna próba może się ona choćby bronić, niestety, to właśnie ta wizja stała się fundamentem nieudolnej próby zbudowania filmowego uniwersum DC, co, moim zdaniem, jeszcze bardziej obniżyło jej wartość.

Tak było aż do teraz. Wielki fan komiksów, reżyser James Gunn, postanowił całkowicie wyrzucić istniejące od czasów Człowieka ze stali filmowe uniwersum i stworzyć nowe, które byłoby znacznie bliższe jego wyobrażeniom. Chciał je zacząć od Supermana, czyli chyba najbardziej pokrzywdzonego przez filmy superbohatera DC. Wierzył, iż da się dobrze przedstawić tego herosa na dużym ekranie, jednocześnie zachowując to, co stanowi clue tej postaci. W mojej opinii i wielu innych to sie udało. Jakie natomiast mogą płynąć z tego pozytywne konsekwencje? Zapraszam, po tym przydługim wstępie, do dalszej części tekstu, gdzie przyjrzę się największym zaletom, jakie przyniesie najnowszy film Jamesa Gunna.

„Up in the sky! Look! It’s a bird! It’s a plane! It’s Superman!”

Superman nie ma lekko w dzisiejszym świecie. Kiedyś był on synonimem superbohatera, najpopularniejszym herosem XX wieku, hitem sprzedażowym, który zainspirował wielu późniejszych twórców. w tej chwili nie wzbudza on już takiego zachwytu. Rzecz jasna, jego marka i logo są przez cały czas rozpoznawalne, a nazwa „Superman” jest wciąż powszechnie znana zbiorowej świadomości, ale tak naprawdę na próżno szukać fana tej postaci. W przeciwieństwie do bliskiego ludzkim problemom Spider-Man i otoczonego mroczną otoczką Batmana, Ostatni Syn Kryptonu nie wydaję aż tak bardzo atrakcyjny i w rankingach sympatii zostaje daleko w tyle za wymienionymi wcześniej superbohaterami. Przeglądając rozmaite fora internetowe, zauważyłem, iż bardzo rzadko Superman jest wymieniany w gronie ulubionych komiksowych postaci. Rzekłabym, iż nie ma go w ogóle. Najczęstszy argument największych krytyków tego bohatera jest to, iż jest on dla nich po prostu za nudny. Na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać. Mamy przepotężnego, obdarzonego wieloma mocami, niezniszczalnego herosa, któremu społeczność miasta Metropolis bije brawa po każdej ratunkowej akcji. Ze wszystkiego wychodzi cało i choćby za bardzo się przy tym nie zmęczy. Nuudaaa. Co w tym takiego interesującego? Jak to zwykle bywa, pozory mylą, a prawda jest często zaskakująca.

Przytoczone argumenty wynikają albo z braku wiedzy na temat tego superboharera, albo pobieżnej lektury komiksów z trykociarzami w roli głównej. Superman nie jest bowiem harcerzykiem w pelerynie, któremu wszystko się udaje. Nie jest też obcym przybyszem z planety Krypton. To wychowanek pary farmerów z małej wioski w stanie Kansas, który całe życie dąży do człowieczeństwa. Pomimo tego, iż nie jest Ziemianinem i mógłby w każdej chwili przenieść się na inną planetę, to postanowił on nieść pomoc i chronić tę planetę z pobudek czysto altruistycznych. W chwilach, gdy nie ratuje świata, działa jako Clark Kent, dziennikarz z Daily Planet, który każdego ranka musi wcześnie wstać, by iść do pracy. Nie musi tego robić, ale chce to robić.

Teraz przejdźmy do filmu Gunna, bo wydaję mi się, iż jego sukces kasowy i krytyczny wpłynie pozytywnie na ponowny odbiór tej superbohatera. Sceptycy tej postaci przekonają się, iż nie jest ona tak odrealniona i pozbawiona kontaktu z rzeczywistością, jak im się wcześniej wydawało. To symbol nadziei i empatii, który pokazuje, iż bycie dobrym jest czymś nobilitującym. Może się to dla wielu wydawać banalne, komiczne lub niepoważne, ale w gruncie rzeczy to wartości, które powinny każdemu z nas przyświecać. Możliwe, iż najnowszy film Jamesa Gunna nie przekona najwytrwalszych hejterów Supermana, ale liczę, iż znajdzie się duża grupa osób, którą przekona się do tego jedynego w swoim rodzaju bohatera. Obdarzonego boskimi mocami herosa, który może walczyć z wielkim potworem terroryzującym miasto, a jednocześnie przybić piątkę dzieciakowi czy uratować niewinną wiewiórkę. Tego typu sceny znajdziecie z filmie Superman z 2025 roku.

„1A, 1A, 1A, 1A, 1A”

Kim byłby superbohater bez swojego arcywroga. Batman ma Jokera, Fantastyczna Czwórka Doctora Dooma, Spider-Man Green Goblina, a Daredevil Kingpina. W przypadku Supermana jest to Lex Luthor. Mogę stwierdzić, iż tyle, ilu jest przeciwników Supermana, tylu jest też sceptyków wobec Luthora. Dokłada się on do niechęci wobec tego superbohatera, gdyż nie dość, iż sam heros jest „za silny i nudny”, to jeszcze jego największy wróg jest „zwykłym, nudnym i łysym człowiekiem”. Patrząc powierzchownie i bez głębszego zrozumienia postaci, może (tak jak w przypadku Supermana) się tak wydawać. Gdzie Lexowi Luthorowi do takiego Jokera czy Doctora Doom, którzy wydają się znacznie bardziej interesujący i wyróżniający się wizualnie, niż arcywróg Supermana? Odpowiedź może was zaskoczyć, ale najpierw udajmy się w przeszłość.

Wielu ciepło wspomina występ Gene’a Hackmana w filmie Richarda Donnera. Sam jestem zresztą fanem talentu tego aktora oraz tej konkretnej roli. Problem polega na tym, iż wizerunek Luthora w ww. produkcji jest już mocno nieaktualny. Lex jest tam postacią bardzo humorystyczną i czasami choćby absurdalną. Bliżej mu do teatralnego geniusza zbrodni niż do realistycznego miliardera z ambicjami politycznymi i ideologicznymi, którym jest współcześnie w komiksach. Był fenomenalny jak na czasy, w których powstawał film, ale dzisiaj może wywołać tylko mylne wrażenie o tym komiksowym antagoniście. Późniejsze kreacje nie były lepsze. W XXI wieku rola ta została powierzona w kinie Kevinowi Spacey , Jessemu Eisenbergowi i Nicholasowi Houltowi. W przypadku tego pierwszego bolączko było nieco przestarzałe podejście do postaci i kurczowe trzymanie się wersji Donnera. Eisenberg natomiast w filmie Batman v Superman bardziej stworzył fuzję Jokera z Riddlerem, niż Lexa Luthora. Chociaż częściowo każdy z wcześniej wymienionej dwójki odwoływał się w jakimś aspekcie do arcywroga Supermana, tak żaden, w mojej opinii, nie oddał go w pełni. Teraz przyszedł czas na Nicholasa Houlta.

Tak jak dostaliśmy najlepszego Supermana od lat, tak również otrzymaliśmy najlepszego Lexa Luthora na wielkim ekranie. Rzecz, która najbardziej mnie urzekła, to głębokie zrozumienie tej postaci. Podobnie jak Joker jest całkowitym przeciwieństwem Batmana, tak Lex Luthor stanowi antytezę Supermana. Przesiąknięty zazdrością i obdarzony nie tylko wielkim intelektem, ale także przerośniętym ego, jest przykładem osoby, która nie może znieść społecznego uwielbienia dla nadczłowieka. Jest on wstanie zrobić wszystko, żeby ośmieszyć Supermana, zniszczyć jego dobre imię, a ostatecznie choćby zgładzić. Stał się on jego obsesją i to w najgorszym rozumieniu tego słowa. Houltowi udało się coś jeszcze. Często czarne charaktery cierpią na tym, iż w istocie są uwielbiane przez widzów (Darth Vader, Lord Voldemort). Największy sukces jest jednak wtedy, kiedy antagonista nie wzbudza sympatii u odbiorców i wywołuje autentyczną do siebie niechęć (król Joffrey, Dolores Umbridge). Do tej drugiej kategorii zaliczam również kreację Nicholasa Houlta. Cóż mogę więcej dodać? Lex Luthor żywcem wyjęty z komiksu. Cieszy mnie, iż choćby najwięksi krytycy filmu doceniają tę kreację. Może dzięki temu filmowi Lex Luthor częściej będzie wymieniany w gronie ulubionych złoczyńców świata komiksu. Nie samym bowiem Jokerem żyje człowiek.

Mr. Terrific Show

Co może jeszcze dobrego przynieść sukces Supermana w reżyserii Jamesa Gunna? Poza lepszym zrozumieniem tego superbohatera oraz jego odwiecznego arcywroga, równie istotne będzie przybliżenie masowej widowni całego lore, jakie wokół niego powstało. Jak wspomniałem wcześniej, reżyser nie wstydził się dziedzictwa tej postaci, a poszczególne elementy, które na nie się składają, zostały umieszczone w filmie. Co konkretnie zostało w nim zawarte? Z całą pewnością całe bogactwo postaci drugoplanowych z komiksów o Supermanie, na czele z jego partnerką życiową Lois Lane. Przez lata stanowiła wręcz archetyp kobiety superbohatera, ale odniosłem wrażenie, iż w ostatnich dwóch dekadach nie cieszy się już tak dużą rozpoznawalnością. Żywię nadzieję, iż to się zmieni za sprawą Rachel Brosnahan, która wcieliła się w tę postać, gdyż, w mojej opinii, idealnie uchwyciła to, co jest w tej postaci najistotniejsze – mieszankę lojalności, błyskotliwości i zadziorności.

Myślę też, iż na popularności zyska również redakcja Daily Planet (z takimi postaciami jak Jimmy Olsen i Perry White) czy przybrani rodzice Clarka, tj. Jonathan i Martha Kent. Mimo iż często pełnili oni tło do historii o Supermanie, to jednak ostatecznie stanowią istotny element jego lore. Liczę, iż ludzie niezaznajomieni z komiksami oraz starymi filmami z Christopherem Reeve’em na nowo zaczną rozpoznawać ten charakterystyczny złoty glob na szczycie biurowca czy wiejski krajobraz sielskiego Smallville.

James Gunn uwielbia również wyciągać postacie z zapomnianych zakamarków historii komiksu. Pokazał to choćby w swojej trylogii Strażnicy Galaktyki czy też w niedawnym The Suicide Squad, przybliżając choćby najbardziej niedzielnym widzom takich bohaterów jak Groot czy Peacemaker. Nie inaczej rzecz się miała w jego filmie o Supermanie. Gunn uczynił z tego filmu platformę do wypromowania słabo rozpoznawalnych superbohaterów, takich jak choćby mniej znana wersja Zielonej Latarni, tj. Guy Gardner, lekko już zapomniana Hawkgirl czy tak niszowa postać jak Mr. Terrific. Myślę, iż szczególnie ten ostatni zyska na popularności wśród fanów i chyba to też było intencją samego reżysera.

Truth, Justice, and the American Way

Jeśli film się nie uda, zniechęca widzów. jeżeli należy do większej franszyzy, potrafi odstraszyć od całej marki. jeżeli jednak okaże się sukcesem, skutki są zupełnie odwrotne. Wydaję mi się, iż ten ostatni przypadek dotyczy „Supermana” Jamesa Gunna. Pozytywne opinie widzów oraz zadowalające wyniki kasowe sprawiają, iż jestem gotów wystawić, iż Superman ponownie wróci do łask całej geekowej społeczności. Być może młodsi zapoznają się ze starszymi tytułami z Człowiekiem Jutra w roli głównej, jak chociażby wielokrotnie przeze mnie przywoływany film Richarda Donnera z Christopherem Reevem czy też serial animowany z lat 90., na którym wychowałem się ja oraz całe moje pokolenie. Wyniki sprzedaży sklepów komiksowych pokazują też wzmożoną aktywność użytkowników, którzy kupują komiksy z Ostatnim Synem Kryptonu na okładce. To tylko pokazuje, iż liczba fanów tej postaci po premierze filmu się powiększyła, a widzowie, po wyjściu z kina, chcieli lepiej zapoznać się z tym superboharem dzięki medium, z którego się wywodzi. Poznać szerzej jego przygody, najbliższe otoczenie czy wspaniałych przeciwników, takich jak Brainiac, Metallo, Parasite, Bizarro czy Mister Mxyzptlk.

Wielu pseudoznawców wróżyło rychły koniec Supermana. Pisywali po różnych forach, iż to nudna postać, która jest jedynie tworem swoich czasów i tak naprawdę nie ma w niej nic interesującego dla współczesnego konsumenta popkultury. Pomimo tego, iż w ostatnich latach powstało wiele dobrych komiksów, filmów animowanych i seriali, to jednak nie miały one takiej mocnej siły przebicie, żeby dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Potrzebny był jeden udany film, żeby udowodnić im wszystkim, iż to nie jest prawda. Musimy jednak wszyscy pamiętać, iż czeka nas długi proces i konieczne będzie wyprodukowanie znacznie więcej dobrych produkcji, żeby fandom Supermana mógł rosnąć i się rozwijać. Liczę, iż James Gunn ma dla tego wyjątkowego bohatera specjalne miejsce w nowym filmowym uniwersum DC. Czekam z niecierpliwością i dużymi pokładami nadziei.

Autor: Bartłomiej Misiuda

Idź do oryginalnego materiału