Czasem zerwanie kontaktów z rodziną to nie tragedia, a wyzwolenie. Nikogo nie wyrzucali, nie obrażali nas ani nie przeklinali. Po prostu w pewnym momencie zrozumieliśmy, iż dla całej jego rodziny jesteśmy jak żywy bankomat. I nie daj Boże, żebyś nie dał gotówki na pierwsze żądanie – wtedy cię wymazują, ignorują, aż nagle znów przypominają sobie o tobie, gdy tylko czuć w powietrzu pieniądze.
Zaczęło się od zwykłej życzliwości. Staraliśmy się pomagać – rodzicom, siostrzeńcom, kuzynostwu. Raz pomożesz, drugi raz nie odmówisz – i poleciało. Ludzie gwałtownie przyzwyczajają się do dobrego, szczególnie jeżeli to „dobre” to darmowa gotówka. Co więcej, ich wdzięczność z czasem znika, zostaje tylko pewność: skoro raz dali, to znaczy, iż muszą dawać zawsze.
Nasza rodzina zamieniła się w stołówkę. Nie rodziców, tylko „wszystkich krewnych”. Dawaliśmy z siebie wszystko – odmawialiśmy sobie, byle komuś pomóc. Ale zamiast podziękowań słyszeliśmy tylko: „No co, wam szkoda? Przecież was stać!” Choć w rzeczywistości po prostu ciężko pracowaliśmy i staraliśmy się żyć rozsądnie.
W końcu puściły nam nerwy. Zaczęliśmy mówić „nie”. Wprost. Spokojnie. Bez tłumaczeń. A gdy naciskano zbyt mocno – włączaliśmy wyobraźnię. Mówiliśmy, iż pieniądze są na lokatach, nie da się ich wyjąć, stracimy odsetki. Dla szczególnie natrętnych mieliśmy choćby ulotki kredytowe: „Proszę bardzo, idź do banku, tam ci pomogą”. Nie zawsze działało. Szczególnie uparta była rodI wtedy już tylko patrzyliśmy, jak ich nieobecność w naszym życiu staje się najmądrzejszą decyzją, jaką podjęliśmy.