Dla mnie muzyka jest najważniejsza – z maestro Jerzym Maksymiukiem rozmawia Izabella Starzec

wroclawskiportal.pl 1 miesiąc temu

Izabella Starzec: W Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego poprowadził Pan w marcu dyrygencki kurs mistrzowski „Beethoven wg Maksymiuka”. Czym dla Pana jest takie spotkanie z młodzieżą akademicką?

Jerzy Maksymiuk: Dla mnie takie spotkanie ze studentami jest jak spotkanie z przyjaciółmi, którzy, jak i ja, kochają muzykę. Okazja, by coś od siebie przekazać, podzielić się swoim doświadczeniem. Z wielką ochotą przyjechałem do wrocławskiej Akademii Muzycznej na zaproszenie Katedry Dyrygentury i prof. Marka Pijarowskiego, którego sztukę dyrygencką sobie niezmiernie cenię.

Byłem pewien, iż studenci będą dobrze przygotowani i tak właśnie było.

Co jest szczególnie ważne w tych spotkaniach warsztatowych?

Ważne, by po naszych spotkaniach coś pozostało. Między innymi świadomość roli dyrygenta, potrzeby takiego oddziaływania na orkiestrę, by po próbach jeszcze wspanialsze było brzmienie orkiestry, jej zespolenie, dynamika. W czasie warsztatów mogłem zwrócić uwagę, iż dyrygując, nie można zapominać w jakiej epoce utwór powstał, iż inna stylistyka dotyczy Beethovena, inna np. Mozarta. Oczywiście, zwracałem uwagę na błędy techniczne, ale umiem docenić wyobraźnię muzyczną – rzecz bezcenną. I nie chodzi o taką wyobraźnię rodem z Moulin Rouge, jak to nazywam, czyli płytką, powierzchowną, tylko głęboką. Za taką chwaliłem.

od lewej prof. Marek-Pijarowski, Jerzy Maksymiuk, uczestnicy warsztatów

Co sądzi Pan o kobietach w zawodzie dyrygenta?

– Przyznam szczerze, iż dawniej byłem przeciwny wchodzeniu kobiet do tego zawodu, uznając go za bardzo wymagający fizycznie, po prostu ciężki i męczący. Obserwując takie dyrygentki, jak np. Monika Wolińska, efekty ich pracy, jednak zmieniłem zdanie. Najważniejszy jest talent, chociaż oczywiście to bardzo ciężki fizycznie zawód. Są utwory naprawdę wymagające pod tym właśnie względem, a przecież gest dyrygenta musi czasem poruszyć wszystkie sekcje, czy pojedyncze instrumenty – całe ogromne ciało orkiestralne. To się nie toczy jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki – wymaga wielkiego wysiłku, by zapanować nad całością zwłaszcza przy gęstej fakturze dzieła.

Jakimi predyspozycjami powinien odznaczać się przyszły dyrygent?

– Między innymi musi mieć niezwykłą i silną osobowość, żeby pokonać wszystkie przeszkody. Trzeba przecież przekonać orkiestrę do swojej koncepcji, a często jest tak, iż ludzi trudno nakłonić do współpracy. Bywa, iż trzeba dyrygować, kiedy nie wszyscy są przekonani do idei dyrygenta – wtedy jest naprawdę trudno. Dyrygent musi doskonale znać partyturę, wiedzieć na co położyć akcent, jak wydobyć to, co najistotniejsze, jak utrzymać koncentrację orkiestry podczas prób i całego koncertu. Wszyscy muszą podążać jednym torem, co bywa trudne. Człowiek często nie chce pracować na maksimum swoich możliwości albo ma inne podejście do muzyki, albo jest oporny na koncepcję dyrygenta. Jest wiele takich czynników, które stają na drodze do osiągnięcia wysokiego i jednorodnego poziomu.

Czy orkiestra jest w stanie pokonać dyrygenta?

– Tak, to się zdarza.

Czy Panu się coś takiego przytrafiło?

– Nie, ale zdarzyła się inna sytuacja – nie pokonałem materiału. Nagrywaliśmy bardzo trudny utwór i nie w dzień, tylko w nocy, niewypoczęci, zmęczeni. Ponieważ jestem bardzo honorowy, to potem wykupiłem cały nakład płyty, żeby tego nikt nie słuchał. Patrzę dzisiaj na to zdarzenie z taką refleksją, iż to było coś, co nie powinno było zaistnieć.

Wróćmy do wartości, które są niezbędne w dyrygowaniu.

– Zacznijmy może prozaicznie – od nut, które trzeba odczytać. Dalej – trzeba stworzyć w sobie tę wizję, koncepcję naszego indywidualnego odczytania, brzmienia i różnych innych niuansów wykonywanego dzieła. Można nie dyrygować, nie mieć orkiestry, ale patrząc w partyturę trzeba wiedzieć wszystko. Ja mogę bez przerwy wpatrywać się w nuty. Mój świat to nuty.

Nie tak trudno powiedzieć, kto jest technicznie dobry, nie ma tremy, czyta sprawnie partyturę i ma swoje propozycje. Ale jeszcze jest to „coś” – czasami ktoś wchodzi na scenę i od razu ma za sobą przychylność orkiestry, lub odwrotnie. To nie jest ani sprawa urody, ani płci – albo jest w człowieku ta charyzma, albo jej nie ma.

To coś więcej może się zaczynać oczywiście od wspaniałego słuchu, ale charyzma pozwala na to, iż orkiestra podąża za dyrygentem. Myślę, iż w moim przypadku wiele razy zdarzało się, iż szli za mną na 90%. To dużo! Miałem to szczęście m.in. z Polską Orkiestrą Kameralną i BBC Scotish Symphony Orchestra, którą przejąłem w momencie, w którym niemal się rozpadała, a teraz jest jedną z lepszych na świecie.

A co z intuicją muzyczną?

– Musi być wszystko razem: wyobraźnia muzyczna, intuicja, temperament.

Jak Pan rozumie intuicję muzyczną?

– To jest coś, iż wiesz, gdzie jest to idealne miejsce dla nuty, jaka jest jej idealna głośność, jakie ma być piano i jakie forte. Forte z siłą olbrzymią, czy mniejszą. Taka intuicja przychodzi nie wiadomo skąd. Nie można jej się nauczyć.

Muzycy powinni też wierzyć dyrygentowi, nieprawdaż?

– Oczywiście. Ludzie muszą mu wierzyć, by chcieć pójść jego drogą.

Ale nie zawsze reagują, jak chce dyrygent – myślę oczywiście o orkiestrze. Czy Pan się wtedy irytuje?

– Cóż, opanowany to ja nie jestem. Wiem, iż mam swoje kryteria i denerwuję się, gdy słyszę, iż jest inaczej niżbym chciał, iż orkiestra nie reaguje. Chciałbym, żeby wszyscy grali na wysokim poziomie, a różnie bywa. Do konfliktu może dojść, gdy proszę, by ktoś wykonał moje zadania, np. dotyczące brzmienia, a z drugiej strony nie ma tej reakcji. Niestety zdarza się, iż wtedy reaguję zbyt impulsywnie. Potem muszę przepraszać. Te reakcje to wynik tego, iż dla mnie muzyka jest najważniejsza.

Czasem słyszę opóźnienia w dźwięku i mówię – koledzy, to są instrumenty dęte, czy nie wiecie, iż w nich dźwięk pojawia się później? Muzyk w orkiestrze niby wie, iż dźwięk dętych ma taką specyfikę i w związku z tym trzeba być ciut wcześniej przygotowanym, ale w praktyce bywa różnie, a ja się irytuję, iż ciągle powtarzam „za późno”.

Wszyscy dążymy do najwyższej wagi różnych rzeczy, ale w sztuce trudno określić najwyższą wagę artystycznego piękna. Myślę, iż jest w tym jakaś tajemnica.

Co chciałby Pan przekazać młodemu pokoleniu dyrygenckiemu?

– Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, iż jeżeli na 100 milionów ludzi pojawi się 10 znaczących dyrygentów – to będzie dobrze. Talent zdarza się rzadko, ale cieszę się, iż wśród młodego pokolenia są zauważalni dobrzy dyrygenci, a co więcej – także kobiety.

Moje przesłanie: trzeba wszystko zrobić, żeby wspaniała muzyka geniuszy była obecna! Z całej naszej polskiej populacji zaledwie 1% chodzi do filharmonii, a więc wy – dyrygenci – musicie wszystko zrobić, żeby to zmienić.

Idź do oryginalnego materiału