Udo Dirkschneider to dla miłośników tradycyjnego hard-rocka i heavy metalu postać ważna. Pierwszy i najważniejszy głos grupy Accept, która 40 lat temu nagrała legendarny album „Balls to the Wall” i właśnie rocznica wydania tego krążka jest okazją do długiej trasy koncertowej, w jaką Udo wyruszył z zespołem firmowanym własnym nazwiskiem. Choć wielu twierdzi, iż dzięki obecności w składzie basisty Petera Baltesa, w grupie Dirkschneider jest w tej chwili „więcej prawdziwego Acceptu” niż w obecnej mutacji tej zasłużonej grupy. Ja należę do tych, którym działanie dwóch równoległych składów nie dość, iż w niczym nie przeszkadza, to jeszcze czasem cieszy. A powodem do wielkiej euforii był krakowski koncert Dirkschneidera, jaki miał miejsce 6.03.2025 w klubie Studio.
Zanim na scenę wyszli headlinerzy, przed gromadzącą się publiką zaprezentowały się dwa suporty. Niestety nie zdążyłem na występ ALL FOR METAL, i chyba żałuję, bo z relacji znajomych obecnych w klubie wynika, iż zespół zagrał świetnie technicznie, a stylistyka power-metalu granicząca z pastiszem świetnie bawiła publiczność jak i samych muzyków.
Fiński CROWNSHIWT to już poważne, bardziej nowoczesne łojenie. Być może mniej pasujące do układanki tego wieczoru, ale grupa grająca świetnie, ocierająca się o metalcore, a może choćby i nu metal… Nie jestem specem od tych nowych trendów, ale biegłość techniczna, brzmienie, melodyjność materiału i energia chłopaków na pewno zachęciła mnie, żeby po koncercie grzebnąć „po Internetach” i posłuchać ich nagrań, do których pewnie nie jako jedyny po tym koncercie jeszcze powrócę.
Po mniej-więcej czterdziestu minutach fińskiego łojenia scena została uprzątnięta z backline’u, za imponującym zestawem bębnów zasiadł Dirkschneider, ale nie Udo tylko Sven, zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Uniesiona w górę ręka z pałkami perkusyjnymi dała publice sygnał do gromkiego powitania na scenie Dirkschneidera seniora. Mały Wielki człowiek z głosem brzmiącym jak cztery dekady temu wkroczył na scenę z dumnie uniesionymi w górę dłońmi w białych rękawiczkach i ryknął w sitko pierwsze dźwięki „Fast as shark” i dalej było już tylko lepiej. „Living for tonight”, „Midnight mover” skutecznie podgrzewały temperaturę w studio aby eksplodować w pełni chyba przy szóstym utworze, jakim było spiżowe „Metal heart”. Ludzkość oszalała ze szczęścia, a prężący się pięknie Andrey Smirnov pięknie wywiązał się z wykonania monumentalnych motywów pożyczonych od pana Beethovena. Drugi gitarzysta, Fabian Dee Dammers równie pięknie się prężył i równie profesjonalnie sprawował się zarówno w akompaniamencie jak i w popisach solówkowych. Po tym wulkanie emocji Udo miał okazję dać odpocząć przez chwilę swojemu imponującemu aparatowi wokalnemu i dla uspokojenia Peter Baltes zaśpiewał „Breaking up again”. Ale wytchnienie trwało chwilę, bo potem cios w postaci „Balls to the Wall” i tak dalej przez między innymi „Love child” i „Guardian of the Wight” po kończące koncert „Up to the limit” i „Burning”.
Dwadzieścia numerów. Siła i moc. euforia i dobra energia. Nie wiem skąd w gościach takich jak Udo bierze się taka siła i moc, ale regularnie chadzam na koncerty hardrockowych i metalowych weteranów i powiem tyle – stara szkoła nie umiera. Wszystko się zgadzało, a podkreślić należy świetną realizację koncertu – było mocno i rockowo, ale nie za głośno, a światła były zrealizowane kapitalnie, choć na początku widzowie, a przede wszystkim fotografowie z lekką dozą niepewności spoglądali na kolumny świateł ustawione z tyłu sceny. Okazało się jednak, iż pan świetlik wie co robi, a panowie od dźwięku wtórowali mu na tym samym poziomie profesjonalizmu.
Kolejny świetny koncert na koncie agencji KnockOut Productions, która zaprosiła grupę Dirkschneider na dwa polskie koncerty. Myślę, iż wszyscy uczestnicy wychodzili tego wieczoru z Klubu Studio zadowoleni co najmniej tak jak ja. A na pamiątkę tego znakomitego show prezentujemy garść zdjęć dokumentujących wydarzenie.



















































































