To już kolejna nieprzespana noc, kiedy w mojej głowie buzuje wulkan emocji. Od tragicznej śmierci mojego ojca-psychopaty mija właśnie rok, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, jak wiele zmieniło się w ostatnim czasie. Miałam spokojne życie, ale moja matka musiała się zakochać w jakimś milionerze i wszystko popsuć.
Wtedy jej nienawidziłam, choć gdyby nie ona, nie poznałabym Noah, mojego przyrodniego brata. I miłości mojego życia. Dlaczego ludzie nie mogą tego zrozumieć? Czy to naprawdę coś dziwnego? Dlaczego moja mama nie pozwala mi być szczęśliwą?
Czy los zawsze będzie przeciwko nam?
Tak jak z powyższego fragmentu wynika, sequel "Mojej winy" – o nieszablonowym tytule "Twoja wina" – to bezpośrednia kontynuacja dzikich i "kuszących" przygód Nick (Nicole Wallace) i Noah (Gabriel Guevara). Niby kolejny film, a my i tak na ekranie oglądamy to samo, czyli ekranizację twórczości argentyńskiej pisarki young adult fiction Mercedes Ron, która w swoich bestsellerowych, wattpadowych historiach opowiada o romansie przyrodniego rodzeństwa. Amazon zrealizował sequel w duchu jedynki: ma być pikantnie i niebezpiecznie, choć tak naprawdę to festiwal żenady – w formie współczesnej hiszpańskiej telenoweli – z ładnymi lokacjami w tle.
Noah i Nick są parą, ale przeszkadza to ich rodzicom, czy nowo napotkanym (anty)bohaterom. Oboje stają się coraz mniej ostrożni, co w każdej chwili mogą wykorzystać ich adwersarze. Kiedy Noah pójdzie na staż prawniczy, a Nick rozpocznie oczekiwane studia na prestiżowej uczelni, coraz trudniej będzie im pogodzić życie prywatnym z zawodowym. Tak więc po raz kolejny mamy do czynienia z filmem skonstruowanym pod streamingowe algorytmy. Niby-zmysłowe sceny seksu na zmianę przeplatają się z pędzącą do przodu narracją i na swój sposób ma to jeszcze ręce i nogi. Tyle iż "Twoja wina" przypomina produkcję Marvela, bowiem nie potrafi się zatrzymać; każda sekwencja wprowadza nowy wątek (albo poszerza poprzedni), przez co zwyczajny romans nastolatków zamienia się w naiwną grę o uczucia, a choćby i życie.
– Usiądź na mojej twarzy, a zjem drogę do twojego serca – powiedział Noah, kiedy tylko pocałowałam go po raz pierwszy. Choć nie wiedzieliśmy się jedynie tydzień, czułam, jakby trwało to całe wieki. Niestety: moja mama robi wszystko, abyśmy się nie spotykali. A ja muszę to znosić – nie zamierzam krzywdzić jej tak, jak ona mnie. Czasami myślę, iż powinnam była pójść za rozumem, zaufać logice, a nie słuchać swojego serca. Jednak kiedy go widzę, zapominam o całym świecie. Tylko przy nim mogę być w pełni sobą. Tylko przy nim rozkwitam.
Wymuszonych zwrotów akcji tutaj tyle, co na kilkuodcinkowy serial, a przecież metraż tego hiszpańskiego guilty pleasure wynosi niecałe dwie godziny. Jedyne spokojniejsze momenty filmu to – paradoksalnie – sceny miłosne, więc całość i tak przypomina muzyczny teledysk z dopisanymi na siłę dialogami. Wygląda to tak, jakby twórcy zdawali sobie z braku sensownej fabuły, więc zapychają nas miłosnymi fajerwerkami tej problematycznej pary. Sama historia zaś zdaje się być kalką motywu o “kłopotach w raju zakochanych", który ostatnio eksploatował sequel "365 dni" (!). choćby składniki się zgadzają:
a) Ktoś, komu nie pasuje związek Noah i Nick – w tym przypadku będą to ich rodzice, ale i tajemnicza Briar.
b) Dwójka nowych postaci, Sofía i Michael (rzecz jasna zainteresowanych protagonistami), których zadaniem będzie posprzeczać zakochanych, a następnie zawładnąć ich sercami.
c) Fabularne rozdzielenie bohaterów, które zaowocuje pierwszymi sprzeczkami i konfliktami – w tym przypadku mowa o związku na odległość.
Tym sposobem ich wielka miłość (!) zostaje wystawiona na próbę.
Życie to nie bajka, powtarzała moja mama po tym, jak mój ojciec okazał się kimś zupełnie innym, za kogo się podawał. Ale nie miała racji. Życie może przypominać "Śpiącą królewnę". Albo "Kopciuszka". Lub Disneyowskich "Zaplątanych". Wystarczy, iż wspólnymi siłami się o to postaramy. Świat stoi przed nami otworem.
W "Twojej winie" znajdziemy momenty – o dziwo – nie wołające o pomstę do nieba. Jak choćby ten filmowy ogień między dwójką głównych aktorów. Niby grają sztucznie, a sceny z ich udziałem wyglądają niczym ze szkolnego filmu (nie ujmując!), aczkolwiek między nimi iskrzy; to taki płomyk, który uporczywie się pali i choćby potrafi rozgrzać. Podobno główni aktorzy ze sobą nie rozmawiają, a aktor grający Noah – Guevara – naśmiewał się z Wallace i stosował wobec niej mobbing. Dziś oboje nie obserwują się na Instagramie, a w XXI wieku to prawie jak zerwanie znajomości. jeżeli te spekulacje są prawdziwe, to tym bardziej brawa dla aktorów, iż na ekranie zupełnie nie czuć tych animozji.
Mama jednak miała rację: każdy facet to świnia. Każdy. Na własne oczy widziałam, jak Noah całował się z tamtą raszplą. Od początku wiedziałam, iż nie mogę im ufać. Że ona wygląda znacznie lepiej ode mnie, a do tego jest pewnie o wiele mądrzejsza. Muszę się jeszcze do czegoś przyznać. W tym śledztwie ktoś mi pomógł – Briar pokazała mi zdjęcie jednej z ich prawniczych imprez, na którym to Noah wykonał pierwszy ruch. Cóż, pora zadbać o siebie. Dzwonię do Michaela.
Czas na wyznanie – każdy z tych pseudo-książkowych fragmentów, choć nawiązujący do poszczególnych scen z samego filmu, powstał specjalnie na potrzeby tej recenzji (zatem nie są to tłumaczenia). Powód? Pokazać, iż za tego typu “wattpadowe” pisanie może zabrać się dosłownie każdy. I nie oznacza to, iż taka osoba ma mandat do powieściopisarstwa i należy dawać jej platformę do rozgłosu. Już pal licho, iż takie powieści stają się poczytnymi bestsellerami. W końcu Amerykanie mają "Greya", my wspomniane "365 dni”, a Hiszpanie omawianą właśnie trylogię "Culpables". Jakie czasy, takie harlequiny. Tylko po co tyle hałasu wokół tych wszystkich adaptacji? Walory artystyczne "Twojej winy" są takie, jak tych literackich wstawek. Czyli żadne.
Tak jak z powyższego fragmentu wynika, sequel "Mojej winy" – o nieszablonowym tytule "Twoja wina" – to bezpośrednia kontynuacja dzikich i "kuszących" przygód Nick (Nicole Wallace) i Noah (Gabriel Guevara). Niby kolejny film, a my i tak na ekranie oglądamy to samo, czyli ekranizację twórczości argentyńskiej pisarki young adult fiction Mercedes Ron, która w swoich bestsellerowych, wattpadowych historiach opowiada o romansie przyrodniego rodzeństwa. Amazon zrealizował sequel w duchu jedynki: ma być pikantnie i niebezpiecznie, choć tak naprawdę to festiwal żenady – w formie współczesnej hiszpańskiej telenoweli – z ładnymi lokacjami w tle.
Noah i Nick są parą, ale przeszkadza to ich rodzicom, czy nowo napotkanym (anty)bohaterom. Oboje stają się coraz mniej ostrożni, co w każdej chwili mogą wykorzystać ich adwersarze. Kiedy Noah pójdzie na staż prawniczy, a Nick rozpocznie oczekiwane studia na prestiżowej uczelni, coraz trudniej będzie im pogodzić życie prywatnym z zawodowym. Tak więc po raz kolejny mamy do czynienia z filmem skonstruowanym pod streamingowe algorytmy. Niby-zmysłowe sceny seksu na zmianę przeplatają się z pędzącą do przodu narracją i na swój sposób ma to jeszcze ręce i nogi. Tyle iż "Twoja wina" przypomina produkcję Marvela, bowiem nie potrafi się zatrzymać; każda sekwencja wprowadza nowy wątek (albo poszerza poprzedni), przez co zwyczajny romans nastolatków zamienia się w naiwną grę o uczucia, a choćby i życie.
– Usiądź na mojej twarzy, a zjem drogę do twojego serca – powiedział Noah, kiedy tylko pocałowałam go po raz pierwszy. Choć nie wiedzieliśmy się jedynie tydzień, czułam, jakby trwało to całe wieki. Niestety: moja mama robi wszystko, abyśmy się nie spotykali. A ja muszę to znosić – nie zamierzam krzywdzić jej tak, jak ona mnie. Czasami myślę, iż powinnam była pójść za rozumem, zaufać logice, a nie słuchać swojego serca. Jednak kiedy go widzę, zapominam o całym świecie. Tylko przy nim mogę być w pełni sobą. Tylko przy nim rozkwitam.
Wymuszonych zwrotów akcji tutaj tyle, co na kilkuodcinkowy serial, a przecież metraż tego hiszpańskiego guilty pleasure wynosi niecałe dwie godziny. Jedyne spokojniejsze momenty filmu to – paradoksalnie – sceny miłosne, więc całość i tak przypomina muzyczny teledysk z dopisanymi na siłę dialogami. Wygląda to tak, jakby twórcy zdawali sobie z braku sensownej fabuły, więc zapychają nas miłosnymi fajerwerkami tej problematycznej pary. Sama historia zaś zdaje się być kalką motywu o “kłopotach w raju zakochanych", który ostatnio eksploatował sequel "365 dni" (!). choćby składniki się zgadzają:
a) Ktoś, komu nie pasuje związek Noah i Nick – w tym przypadku będą to ich rodzice, ale i tajemnicza Briar.
b) Dwójka nowych postaci, Sofía i Michael (rzecz jasna zainteresowanych protagonistami), których zadaniem będzie posprzeczać zakochanych, a następnie zawładnąć ich sercami.
c) Fabularne rozdzielenie bohaterów, które zaowocuje pierwszymi sprzeczkami i konfliktami – w tym przypadku mowa o związku na odległość.
Tym sposobem ich wielka miłość (!) zostaje wystawiona na próbę.
Życie to nie bajka, powtarzała moja mama po tym, jak mój ojciec okazał się kimś zupełnie innym, za kogo się podawał. Ale nie miała racji. Życie może przypominać "Śpiącą królewnę". Albo "Kopciuszka". Lub Disneyowskich "Zaplątanych". Wystarczy, iż wspólnymi siłami się o to postaramy. Świat stoi przed nami otworem.
W "Twojej winie" znajdziemy momenty – o dziwo – nie wołające o pomstę do nieba. Jak choćby ten filmowy ogień między dwójką głównych aktorów. Niby grają sztucznie, a sceny z ich udziałem wyglądają niczym ze szkolnego filmu (nie ujmując!), aczkolwiek między nimi iskrzy; to taki płomyk, który uporczywie się pali i choćby potrafi rozgrzać. Podobno główni aktorzy ze sobą nie rozmawiają, a aktor grający Noah – Guevara – naśmiewał się z Wallace i stosował wobec niej mobbing. Dziś oboje nie obserwują się na Instagramie, a w XXI wieku to prawie jak zerwanie znajomości. jeżeli te spekulacje są prawdziwe, to tym bardziej brawa dla aktorów, iż na ekranie zupełnie nie czuć tych animozji.
Mama jednak miała rację: każdy facet to świnia. Każdy. Na własne oczy widziałam, jak Noah całował się z tamtą raszplą. Od początku wiedziałam, iż nie mogę im ufać. Że ona wygląda znacznie lepiej ode mnie, a do tego jest pewnie o wiele mądrzejsza. Muszę się jeszcze do czegoś przyznać. W tym śledztwie ktoś mi pomógł – Briar pokazała mi zdjęcie jednej z ich prawniczych imprez, na którym to Noah wykonał pierwszy ruch. Cóż, pora zadbać o siebie. Dzwonię do Michaela.
Czas na wyznanie – każdy z tych pseudo-książkowych fragmentów, choć nawiązujący do poszczególnych scen z samego filmu, powstał specjalnie na potrzeby tej recenzji (zatem nie są to tłumaczenia). Powód? Pokazać, iż za tego typu “wattpadowe” pisanie może zabrać się dosłownie każdy. I nie oznacza to, iż taka osoba ma mandat do powieściopisarstwa i należy dawać jej platformę do rozgłosu. Już pal licho, iż takie powieści stają się poczytnymi bestsellerami. W końcu Amerykanie mają "Greya", my wspomniane "365 dni”, a Hiszpanie omawianą właśnie trylogię "Culpables". Jakie czasy, takie harlequiny. Tylko po co tyle hałasu wokół tych wszystkich adaptacji? Walory artystyczne "Twojej winy" są takie, jak tych literackich wstawek. Czyli żadne.