Diabeł, pełnometrażowy debiut Błażeja Jankowiaka, to film akcji, powstały przy współpracy z weteranami polskiej Jednostki Specjalnej GROM. Po mocnym, ekscytującym zwiastunie i zapowiedziach tytułujących ten film polską odpowiedzią na Johna Wicka, można się jednak na nim zawieść.
Powstały na podstawie książki Roberta Ziębińskiego, Diabeł opowiada o weteranie GROMu, który po wielu latach wraca do swojego rodzinnego miasteczka, gdzie, jak mówią oficjalne opisy, trafia w sam środek wojny gangów. Film zaczyna się od przedstawienia nam głównego bohatera, Maxa, w którego wciela się Eryk Lubos, i jego wiernego psa. Mieszkają w lesie, gdzie znajduje ich była szefowa Maxa, zajmująca się dostarczaniem najemników na pola walki na całym świecie. Tym razem przynosi mu informację o zleceniu i o śmierci jego ojca. Max decyduje się na powrót do swojego rodzinnego miasta i, razem ze swoją suczką, stawia czoła wszystkim zwyrolom, którzy stają im na drodze. A trochę ich tu jest.
Max już w pierwszych godzinach swojej obecności w Górach Tarnowskich zapoznaje się z kilkoma gangsterami, co daje mu szansę zaprezentowania swoich wyjątkowych umiejętności walki wręcz. Praca, jaką Eryk Lubos włożył w przeniesienie tej postaci na ekran, zasługuje na uwagę. Lubos trenował z weteranami i żołnierzami GROMu, dzięki czemu jego zachowanie, ruchy i chwyty oddają żołnierskie doświadczenie w walce. Kreacja Maxa jest zdecydowanie najmocniejszą stroną tego filmu, podobnie jak uczynienie z jego psa pełnoprawnego członka obsady. Niestety, tych mocnych stron nie ma tu za wiele. Szkoda, bo zarówno Eryk Lubos, jak i grana przez niego postać, zasługiwali na więcej.
Pisanie tej recenzji przyszło mi z niemałą trudnością. Starałam się znaleźć w tej produkcji więcej pozytywnych aspektów niż gra aktorska Lubosa czy też psa głównego bohatera. Po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę dałam się wrobić działaniom promocyjnym. Uwierzyłam, iż Diabeł będzie świetnym akcyjniakiem. choćby jeżeli daleko mu do Johna Wicka czy Rambo, liczyłam na coś, co będzie zbliżone klimatem do tych dwóch produkcji. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, iż to mogło się udać. Oglądając film, miałam nieodparte wrażenie, iż historia mogłaby być naprawdę dobra, gdyby nie sposób, w jaki ją opowiedziano. Co tutaj poszło nie tak?
Fabuła filmu Diabeł na papierze nie różni się za bardzo od amerykańskich produkcji tego typu: mamy głównego bohatera, cichego, zdystansowanego od świata badassa o czułej stronie; brudny świat intryg, szemranych interesów oraz gangów, rządzących rodzinnym miastem naszego weterana i czarującą, młodą kobietę, której nasz mruk wpada w oko. I nie byłoby nic złego w tych kliszach, gdyby nie to, iż historia jest bardzo chaotyczna.
Na ekranie mnożą się czarne charaktery, gangsterzy pojawiający się w zasadzie tylko po to, by uzasadnić sceny akcji. Dialogi, poza kilkoma momentami, są sztywne. Choć nie miałam okazji przeczytać książki przed seansem, odniosłam wrażenie, iż nie dostosowano ich do medium filmowego. Na kartach powieści wiele rzeczy przechodzi bez problemu, ale w filmie język musi się różnić, by nie wybijać widza z rytmu. Trzeba przyznać, iż niektóre z tak zwanych one-linerów (dowcipnych powiedzonek) wciąż zostały rzucone w sposób trafny. Można to jednak przypisać bardziej aktorom niż twórcom filmu.
Wydaje mi się, iż nie zagrały tu też co najmniej dwie z następujących kwestii: scenariusz, reżyseria, praca kamery czy montaż. Ponoć ten pierwszy pisano i zmieniano kilkukrotnie, i muszę stwierdzić, iż da się odczuć brak zdecydowania w kluczowych punktach fabuły. Z jednej strony twórcy przedstawiają bardzo płytki, typowy film akcji, który skupia się na scenach akcji, a nie na prowadzeniu fabuły. Z drugiej natomiast usiłują przemycić temat złego traktowania weteranów, ich bezdomności i traumy, z którą muszą się mierzyć po zakończeniu służby. Robią to jednak w tak dziwny sposób, iż zamiast przekazywać jakąkolwiek wartość, pozostawiają widza w konsternacji.
Wypadałoby zdecydować, czym ma być to dzieło: bezmyślną siepanką w stylu Rambo czy głębokim filmem o weteranach. Wystarczyłoby podjąć decyzję i zmienić kilka scen, by uczynić obraz całkiem niezłym, a może choćby dobrym. Nie jestem pewna, czy za sposób, w jaki opowiedziano tę historię, odpowiada bardziej sama praca kamery, decyzje montażowe czy postprodukcja. Może winne są wszystkie trzy te kwestie, ale tego filmu zwyczajnie nie da się zrozumieć. Fabuła jest prosta jak budowa cepa, a jednak wciąż są momenty, w których trudno pojąć, kto, co, jak, dlaczego, po co i czemu tak.
To drugi reżyserski debiut pełnometrażowy, o którym piszę tej jesieni i niestety muszę stwierdzić, iż nieudany. Mimo dobrej obsady, w której poza Lubosem znaleźli się Paulina Gałązka, Krzysztof Stroiński, Piotr Trojan i Aleksandra Popławska, Diabeł nie rozgrzał mojego serca ogniami piekielnymi, które miały strawić miasteczko Maxa. Zmarnowany potencjał – tak mogę podsumować tę produkcję. Chciałabym, żeby było inaczej, bo sama historia i nabudowana wokół niej narracja marketingowa mnie kupiły. Trzeba jednak przyznać, iż Eryk Lubos zrobił, co mógł, a jego genialna kreacja Maxa pokazała, iż jest gotowy na więcej tego typu ról. Dla mnie był jedyną interesującą częścią tego obrazu (on i pies oczywiście).
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne.