Niespodziewany powrót do życia bohatera, który już dawno powinien nie żyć, to jedna z najbardziej tandetnych zagrywek. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, „Dexter: Zmartywchwstanie” to powrót w świetnej formie.
„Dexter: Zmartwychwstanie” to drugi już sequel kultowego „Dextera”. Kilka lat temu mieliśmy już „Nową krew” mającą naprawić to, co zniszczył finał 8. sezonu. Problem w tym, iż niekoniecznie się udało – w teorii Dextera spotkał dokładnie taki los, na jaki zasłużył, ale fani wcale nie byli z tego powodu ukontentowani. Wyszło zatem na to, iż Clyde Phillips – twórca i showrunner serialu – jest jak polski budowlaniec, który musi swoją robotę poprawiać kilka razy, zanim będziemy zadowoleni z efektu. Tyle tylko, iż te ostatnie poprawki wymagały wyjątkowo dużo kombinowania z jego strony i tolerancji od widzów.
Dexter: Zmartwychwstanie – jak Dexter przeżył?
Czy Dexter (Michael C. Hall) powrócił (po raz kolejny) w wiarygodny sposób? Mam co do tego pewne wątpliwości, choć twórcy bardzo starali się przekonać nas, iż ostatnie sceny z serialu „Dexter: Nowa krew” wcale nie musiały być pożegnaniem z tym bohaterem. Niech każdy sam rozstrzygnie, czy kupuje wytłumaczenie, iż Harrison (Jack Alcott) z tak bliskiej odległości zwyczajnie nie trafił prosto w serce, a niska temperatura pomogła Dexterowi się nie wykrwawić. Ja pozostaję sceptyczny, ale jednocześnie przyjmuję to rozwiązanie, bo dzięki niemu powstał serial „Dexter: Zmartwychwstanie” – wypadający znacznie lepiej, niż wszyscy przypuszczaliśmy.

Powrót do żywych będzie jednak dla Dextera wyjątkowo trudny. Dziesięć tygodni w śpiączce odbiło się oczywiście na jego zdrowiu, a to i tak najmniejszy problem. O ile wszystkie nie w pełni zakończone wątki z „Nowej krwi” zostają rozwiązane dość gwałtownie i po myśli głównego bohatera, o tyle na horyzoncie pojawia się kolejne zagrożenie – w ślad za Dexterem z Miami przybywa Batista (David Zayas), coraz bardziej przekonany o tym, iż to Dexter jest Rzeźnikiem z Zatoki. Czyżby zatem przeszłość miała wreszcie, po tylu latach, dopaść głównego bohatera?
Oczywiście Dexter zrobi wszystko, by kolejny już raz wywinąć się sprawiedliwości – tym razem ucieknie do Nowego Jorku, gdzie przebywa jego syn, którego właśnie zaczyna pochłaniać jego mroczniejsza strona. Harrison dokonuje swojego pierwszego morderstwa, a Dexter zrobi wszystko, by uchronić go przed kłopotami. Tylko czy ojciec i syn mogą jeszcze nawiązać jakąkolwiek relację po tym, co wydarzyło się w finale serialu „Dexter: Nowa krew”? Z pewnością nie będzie to łatwe, ale młody Harrison dość gwałtownie zorientuje się, iż tak naprawdę jest na swojego ojca skazany, bo tylko on może go w pełni zrozumieć.
Dexter: Zmartwychwstanie – gwiazdorska obsada serialu
Tak oto przenosimy się z mroźnego Iron Lake do Nowego Jorku i jest to zmiana zdecydowanie na plus. Głównego bohatera zdecydowanie lepiej ogląda się wtedy, gdy „poluje” na swoje ofiary w tłumie niczego nieświadomych ludzi. „Nowej krwi” zdecydowanie brakowało zgiełku, świateł i ogólnej atmosfery miasta. Sam Nowy Jork jest świetnym odświeżeniem dla całej serii – mniej tu klimatu karnawału niż w Miami, za to zdecydowanie więcej brudu i mroku. No i jeszcze jedno – większe miasto to zdecydowanie więcej seryjnych morderców. Dexter będzie miał zatem ręce pełne roboty, bo szybko, choć nieco przez przypadek, napotka ich na swojej drodze.

Głównym antagonistą w tym sezonie będzie Leon Prater (Peter Dinklage, „Gra o tron”) – miliarder o niemal nieograniczonych zasobach, chorobliwie zafascynowany seryjnymi mordercami. Jego postać to wyraźny komentarz do dzisiejszych czasów, w których prawdziwi seryjni mordercy dzięki produkcjom true crime stają się wręcz gwiazdami popkultury. A iż takiego komentarza doczekaliśmy się akurat w „Dexterze”? No cóż, twórcy serialu widocznie dobrze znają się na ironii. Mam jednak wrażenie, iż sama postać Pratera nie została zagospodarowana tak, jak by na to zasługiwała i finalnie nie można postawić go w jednym rzędzie z najbardziej kultowymi czarnymi charakterami z „Dextera”. Ale to także dzięki jego bohaterowi seria zyskała tak potrzebne odświeżenie, choć jednocześnie pozostała wierna swoim korzeniom.
Prater, przy wydatnej pomocy swojej prawej ręki, Charley (Uma Thurman, „Kill Bill”), stworzył bowiem coś na wzór tajnego stowarzyszenia seryjnych morderców, do którego przypadkiem trafia nasz bohater. A tam czeka na nas nie tylko prawdziwa parada zwyrodnialców, ale także parada gwiazd małego ekranu. W role seryjnych morderców wcielili się tu Krysten Ritter („Jessica Jones”), Eric Stonestreet („Modern Family”) czy Neil Patrick Harris („Jak poznałem waszą matkę”). Tylko ta pierwsza wydaje się dość naturalnym wyborem do takiej roli, ale ten dość nieoczywisty casting pozwolił na stworzenie szerokiej gamy postaci, którymi widzowie będą mogli gardzić. Choć miałem wątpliwości, czy ten pomysł – anonsowany już w zapowiedziach serialu – wypali, to ostatecznie muszę przyznać, iż okazał się strzałem w dziesiątkę, bo dzięki niemu możemy zobaczyć chociażby, jak banale potrafi być zło.
Dexter: Zmartwychwstanie – czy warto oglądać serial?
Sam Dexter, zdaje się, też zaakceptował, iż nie jest dobrym człowiekiem, mimo całego kodeksu, który wpoił mu ojciec – po drodze skrzywdził zbyt wiele osób, zbyt wiele osób zginęło, by on mógł dalej zabijać. Dużo lepiej wygląda także jego relacja z synem. W „Nowej krwi” Harrison był zdecydowanie najbardziej irytującym bohaterem, ale tutaj to już zupełnie inna historia. Przede wszystkim bohater zaczyna powoli akceptować to, kim jest jego ojciec i kim jest on sam, co pozwala im powoli tworzyć ojcowsko-mentorską relację na wzór tej, jaką mieli Dexter i jego ojciec (James Remar), powracającym zresztą w nowych odcinkach. Żonglerka między byciem mordercą a dobrym ojcem, który robi wszystko, by zapanować nad mrocznymi ciągotami syna, nie będzie jednak łatwa.

Taką samą żonglerkę starają się uprawiać twórcy, którzy zdają sobie sprawę, iż niemal dwie dekady (sic!) po premierze 1. sezonu nie możemy wciąż oglądać dokładnie tego samego serialu i bohatera. Jednocześnie jednak starają się nie odcinać zupełnie od korzeni „Dextera”, co objawia się choćby powrotem wielu znanych twarzy na ekran – zwykle w niewielkich rolach, ale to zawsze sympatyczne puszczenie oka do wiernych fanów serialu. Właśnie tego w dużej mierze brakowało „Nowej krwi” – większego połączenia z wcześniejszymi wydarzeniami i rozliczenia z przeszłością, zanim będzie można ruszyć do przodu. Sprowadzenie Batisty do Nowego Jorku na to pozwala, a przy okazji pozwala nam zobaczyć zupełnie inną dynamikę jego relacji z Dexterem. Jego polowanie na tytułowego bohatera to zdecydowanie jeden z najlepszych wątków tego sezonu.
Finalnie „Dexter: Zmartwychwstanie” to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się tytułowemu bohaterowi od bardzo, bardzo dawna – prawdopodobnie od czasu słynnego 4. sezonu, w którym pojawił się Trójkowy Zabójca. Zmiana scenerii, sięgnięcie do przeszłości po to, by móc ją finalnie zamknąć i obrać nowy kierunek, a przy tym po prostu trzymająca w napięciu fabuła – to wszystko złożyło się na sukces. Sukces, którego, nie będę ukrywał, zupełnie się nie spodziewałem. Gdy ogłoszono, iż „Dexter: Zmartwychwstanie” trafi na ekrany, stwierdziłem, iż Michael C. Hall wreszcie się poddał, zaakceptował, iż już zawsze będzie Dexterem i postanowił ten fakt zdyskontować. Teraz cieszę się, iż to zrobił, bo nowy sezon to dokładnie taki Dexter, jakiego potrzebujemy.