Wydawałoby się, iż Dexter Morgan jest jednym z tych serialowych bohaterów, którym wypadałoby już dać spokój. Okazuje się jednak, iż twórcy kultowego „Dextera” mają zupełnie inne plany. Co z nich wyszło?
„Dexter: Grzech pierworodny” to kolejna już próba przywrócenia do życia bohatera, z którym przecież mieliśmy pożegnać się już dawno temu. Serial emitowany w Polsce na platformie SkyShowtime pozwala nam jednak odkryć tytułowego bohatera na nowo i stara się powiedzieć o nim nieco więcej niż już wiedzieliśmy. Czy jednak można uznać, iż jest to coś więcej niż ordynarny skok na kasę? Fakt, iż za sterami serialu usiadł Clyde Phillips, który był showrunnerem pierwszych czterech (czyli tych najlepszych) sezonów „Dextera”, miał uspokoić obawy widzów. A jak wyszło?
Dexter: Grzech pierworodny – o czym jest serial?
Telewizja Showtime już kilka lat temu ogłosiła, iż ich celem jest rozwijanie swoich największych serialowych marek i rozszerzanie ich o kolejne seriale. Słowem: idziemy we franczyzy. A iż „Dexter” to chyba najpopularniejsza marka w historii tej stacji, nic dziwnego, iż rozpoczęto od niej. Był już więc „Dexter: Nowa krew”, który miał naprawić błędy z kontrowersyjnego finału oryginalnej serii, a tylko podzielił fanów. Okazało się jednak, iż z powrotem kultowego mordercy wiązano znacznie większe plany niż tylko 10 odcinków, po których kultowy seryjny morderca zostanie finalnie wysłany na tamten świat. Ale jak to, przecież w ostatniej scenie „Nowej krwi” Dexter faktycznie umiera, prawda?
Nie ma co ukrywać, z powodu opóźnionej o kilka tygodni względem USA premiery serialu „Dexter: Grzech pierworodny” w SkyShowtime, wszyscy zainteresowani zdążyli się już chyba dowiedzieć, iż Dexter (Michael C. Hall, który tutaj pełni rolę narratora) przeżył finał „Nowej krwi”. Okazuje się, iż jest zasadnicza różnica między strzałem prosto w serce, a tuż obok niego. Nasz bohater zostaje zabrany do szpitala, gdzie lekarze toczą trudną walkę o to, by utrzymać go przy życiu, które w tym momencie przelatuje mu przed oczami. I to jest właśnie punkt wyjścia dla fabuły „Dexter: Grzech pierworodny” – razem z głównym bohaterem cofamy się w czasie, by zobaczyć, jak stawiał pierwsze kroki jako seryjny morderca.
Cofamy się zatem do Miami w roku 1991, gdy młody Dexter (Patrick Gibson, „Cień i kość”) właśnie kończy szkołę i zaczyna pracę w Miami Metro, tuż pod nosem swojego ojca, Harry’ego (Christian Slater, „Mr. Robot”). Towarzyszący mu od zawsze Mroczny Pasażer zaczyna robić się już na tyle głodny, iż Dexter nie jest w stanie dłużej trzymać go na uwięzi. Kierując się kodeksem, który wpoił mu ojciec, tytułowy bohater serialu zaczyna zabijać tych, którzy jego zdaniem na to zasłużyli. A w Miami lat 90. złych ludzi, którzy zasłużyli na karę, zdecydowanie nie brakuje. Na pierwszy rzut oka zatem zmieniło się kilka w porównaniu do oryginalnej serii – tyle tylko, iż oglądamy młodszą wersję głównego bohatera.
Dexter: Grzech pierworodny – ulubiony morderca powraca
Jest jednak kilka istotnych różnic. Przede wszystkim, Dexter z „Grzechu pierworodnego” to nie ten sam Dexter, co w debiutującym już niemal dwie dekady temu (sic!) serialu. W jego działaniach nie ma jeszcze tej chłodnej perfekcji i spokoju, z których możemy go kojarzyć. Podczas pierwszych zabójstw główny bohater bywa niezdarny, popełnia wpadki i sam jeszcze próbuje dowiedzieć się, co tak naprawdę sprawia mu przyjemność. Można powiedzieć, iż oglądamy praktykanta, który metodą prób i błędów przyucza się dopiero swojego fachu, a nad wszystkim czuwa Harry, który stara się pilnować, by instynkty syna nie wymknęły się spod kontroli.
Mam wrażenie, iż z samego serialu więcej dowiadujemy się więcej właśnie o Harrym niż o Dexterze. Retrospekcje w oryginalnej serii powiedziały nam już naprawdę dużo o tytułowym bohaterze i jego początkach. Oczywiście przy okazji zdradzały sporo na temat jego relacji z ojcem, ale tu wciąż było większe pole do zagospodarowania. Przez długi czas mogliśmy myśleć, iż Harry po prostu starał się jak najlepiej nawigować w sytuacji, gdzie jego syn ma zadatki na seryjnego mordercę. Teraz jednak mamy już pewność, iż do pozytywnego bohatera bardzo mu daleko, wręcz możemy postrzegać go jako czarny charakter, który traktuje Dextera niczym narzędzie w swoich rękach. Możliwość zupełnie innego spojrzenia na tę postać – coś, co oryginalny „Dexter” sygnalizował, ale nigdy nie rozwinął – jest jedną z największych zalet „Grzechu pierworodnego”.
Twórcy oczywiście starają się niuansować tę postać, a w tym celu sięgają chociażby po retrospekcje, w których możemy zobaczyć, jak Harry poznał matkę Dextera (Brittany Allen, „The Boys”). Wydaje się jednak, iż to wątek, o którym wystarczająco dużo dowiedzieliśmy się już w przeszłości i sięganie po niego ponownie nie ma większego sensu. Retrospekcje w serialu, który sam jest jedną wielką retrospekcją, nie są szczególnie ekscytującym pomysłem. Tym bardziej, iż przecież wiemy dobrze, dokąd prowadzi nas ta droga. I to ogólnie rzecz biorąc największy problem tego serialu. Jak bardzo „Dexter: Grzech pierworodny” by się nie starał, trudno nam poczuć emocje, gdy wiemy, iż sprawiedliwość jeszcze przez dekady nie dosięgnie głównego bohatera, a każdy błąd popełniany przez młodego Dextera finalnie musi skończyć się bez żadnych większych konsekwencji.
Dexter: Grzech pierworodny – czy warto oglądać serial?
Dlatego serial tylko zyskuje, gdy z czasem coraz bardziej skupia się na policyjnym śledztwie dotyczącym porwania małego chłopca. Sprawa rozgrzewa opinię publiczną i stawia na nogi całe Miami Metro, na czele z szefem wydziału zabójstw Aaronem Spencerem (Patrick Dempsey, „Chirurdzy”), a z czasem wzbudza także coraz większe zainteresowanie samego Dextera. Trudno jeszcze powiedzieć, dokąd ten wątek zaprowadzi nas w kolejnych odcinkach, ale wszystko wskazuje na to, iż z każdym tygodniem będzie wyłącznie zyskiwał na znaczeniu. I dobrze, bo „Dexter: Grzech pierworodny” najlepszy jest wtedy, gdy fabuła kręci się wokół policyjnych spraw i bohaterów, których zdążyliśmy już dobrze poznać.
I w tym miejscu nie mogę nie pochwalić castingu – twórcy wykonali naprawdę świetną robotę w prezentowaniu nam młodszych wersji postaci znanych z oryginalnego serialu. Choć żadna z nich nie odgrywa w tym momencie kluczowej roli, to miło znowu zobaczyć w akcji Angela (James Martinez, „One Day at a Time”), LaGuertę (Christina Milian, „The Oath”) czy młodego Vince’a Masukę z włosami (Alex Shimizu, „Czarna lista”). Mam wrażenie, iż najsłabiej, przynajmniej pod względem fizjonomii, wypadają tutaj właśnie Harry – różnice w wyglądzie między Christianem Slaterem a Jamesem Remarem są zbyt wyraźne, by po prostu je zignorować – oraz Debra (Molly Brown, „Evil”). W ogóle wątek siostry Dextera, ponieważ ta wciąż jest tutaj nastolatką, odstaje od pozostałych i sprawia wrażenie takiego, który znalazł się w scenariuszu, bo po prostu musiał. Na szczęście jej skomplikowane relacje z bratem i ojcem są tu zarysowane naprawdę nieźle, na dodatek w młodej bohaterce widzimy już te cechy, które pokochaliśmy w starszej Debrze.
Choć „Dexter: Grzech pierworodny” nie był serialem, na który szczególnie czekałem – wręcz uważałem, iż to najwyższy czas, by przestać doić tę krowę – mogę uznać, iż jest on całkiem udanym powrotem do tego kultowego bohatera. A już na pewno lepszym niż finalnie słaba „Nowa krew”. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy słyszymy pierwsze dźwięki dobrze już nam znanej melodii i widzimy, jak twórcy bawią się oryginalną czołówką. Może i nie jest to serial, bez którego nie moglibyśmy żyć, ale też z pewnością nie rozmienia on na drobne legendy „Dextera” – to zrobiły już ostatnie sezony tamtego serialu. Dlatego też „Dexter: Grzech pierworodny” traktuję jako krok w dobrą stronę i zaczynam wierzyć, iż ten bohater zostanie jeszcze zrehabilitowany.