"Detektyw" w 4. sezonie jest jak "Mare z Easttown" w scenerii z "Fortitude" – recenzja powrotu serialu HBO

serialowa.pl 11 miesięcy temu

Kultowy „Detektyw” od HBO powraca z 4. sezonem pt. „Kraina nocy”, w którym jedną z głównych ról gra Jodie Foster, a za sterami stanęła nowa showrunnerka. Czy warto oglądać nowe odcinki? Oceniamy całość bez spoilerów.

Ciągnące się przez pół roku strajki w Hollywood w zeszłym roku spowodowały, iż od dawna nie było żadnych rzeczywiście wielkich premier w serialowym światku. 4. sezon serialu „Detektyw” ma szansę ten brak naprawić i zarazem przywrócić kultową markę do dawnej świetności. Tylko czy rzeczywiście to się uda? Serialowa miała okazję obejrzeć całość (sześć odcinków) przed premierą i zdradzamy, czy jest na co czekać.

Detektyw – 4. sezon na Alasce. O czym jest Kraina nocy?

„Detektyw” to hit sprzed dziewięciu lat – 1. sezon debiutował w styczniu 2014 roku, a widzowie błyskawicznie zachwycili się klimatem przemysłowej Luizjany, rolami Matthew McConaugheya i Woody’ego Harrelsona, a także tym, w jak specyficzny sposób swą historię snuł Nic Pizzolatto, pisarz i wykładowca akademicki, który wydawał się prawdziwym objawieniem w świecie seriali. Po dwóch kolejnych sezonach z efektu „wow” nie zostało nic, a Pizzolatto zdążył poróżnić się i z HBO, i ze stacją FX, dla której miał tworzyć serial po odejściu z „Detektywa”. Po co wracać do tej marki z nową twórczynią? No cóż, po obejrzeniu całości rozumiem to, ale nie do końca akceptuję.

Zanim przejdziemy do ocen, zacznijmy od faktów. 4. sezon „Detektywa”, podobnie jak wszystkie poprzednie, to całkowicie nowa historia, utrzymana w (powiedzmy) podobnym klimacie. Bohaterkami są mocno różniące się od siebie detektywki Liz Danvers (Jodie Foster, „Milczenie owiec”) i Evangeline Navarro (Kali Reis („Na pięści”), podobnie jak panowie z 1. sezonu powracające do współpracy po dłuższej przerwie.

„Detektyw” (Fot. HBO)

Akcja 4. sezonu „Detektywa” dzieje się w Ennis na Alasce. Jest środek grudnia, zapada długa noc, a ośmiu mężczyzn pracujących w Arktycznej Stacji Badawczej Tsalal znika bez śladu. Liz i Eve, z początku bardzo niechętnie, łączą siły, orientując się, iż nowa sprawa może być powiązana z nierozwiązanym morderstwem lokalnej aktywistki sprzed kilku lat. Trwające dwa tygodnie – przez cały czas w totalnych ciemnościach – śledztwo nie tylko doprowadzi nas do rozplątania skomplikowanej historii, ale też ukaże nam w pełni życiowe demony, z jakimi zmagają się obie panie. A warto powiedzieć, iż są one napisane jak rasowi męscy antybohaterowie – to kobiety mające więcej niż jedną stronę i zmagające się z rzeczywiście mrocznymi, ciężkimi historiami z własnej przeszłości i we własnej duszy. Co bardzo zbliża je do Harta i – zwłaszcza – Cohle’a.

Issa López („Tygrysy się nie boją”), nowa showrunnerka „Detektywa” oraz reżyserka i (współ)scenarzystka wszystkich odcinków, stworzyła dwie świetne, pełnokrwiste postacie kobiece, takie, jakich wciąż jest w serialach za mało. Liz i Evangeline nie są miłe, grzeczne i poukładane – nie, to skomplikowane charaktery, walczące z licznymi demonami, dokonujące w życiu prywatnym jednego niewłaściwego wyboru za drugim, a i w życiu zawodowym dalekie od świętych. Z jednej strony mamy więc cały brud związany z pracą policyjną w małym miasteczku, a z drugiej osobiste i rodzinne zmagania oraz próby zagłuszania wewnętrznego mroku dzięki alkoholu, przygodnego seksu, bijatyk itp., itd. A wszystko to w piekielnie depresyjnym klimacie.

Detektyw w 4. sezonie to coś więcej niż Jodie Foster show

Podczas gdy do tej pory „Detektyw” kojarzył się raczej z parnym amerykańskim Południem, López dokonała zwrotu o 180 stopni i lądujemy w klimacie jak z „Fortitude„, „Terroru” albo odcinka „Ice” z 1. sezonu „Z Archiwum X„, w którym Mulder i Scully rozwiązywali tajemnicę śmierci naukowców na Alasce. I nie chodzi tylko o najprostsze ze skojarzeń – zimno, ciemno, mrocznie jak diabli – ale też o podobieństwo w zakresie wykorzystania szeregu motywów rodem z horroru. 4. sezon „Detektywa”, opowiadając historię śledztwa w sprawie zaginięcia naukowców, w dużym stopniu skupia się na rdzennych mieszkańcach tych ziem, sięgając po ich dawne wierzenia, rytuały i tajemnicze symbole. Z jednej strony odnosi się do sfery duchowej, metafizycznej, z drugiej zaś przypomina o tym, co nasza cywilizacja robi z takimi miejscami jak to.

„Detektyw” (Fot. HBO)

Mamy więc protesty lokalnych mieszkańców, wymierzone w korporację, która zdaje się rządzić we wszystkim w Ennis. Mamy kobiety spotykające się w tajemniczych celach. Mamy przybraną córkę Liz, szukającą swej tożsamości. Mamy mieszane małżeństwa, mamy ludzi takich jak Rose (Fiona Shaw, „Obsesja Eve”), którzy zamieszkali na tym pustkowiu, być może czegoś szukając, a może przed czymś uciekając. A do tego stację badawczą i cały galimatias powiązań, który będą musiały rozplątać nasze bohaterki, poruszając się non stop w kompletnych ciemnościach – dosłownie i metaforycznie.

Ogromne wrażenie robi realizacja. choćby jeżeli ostatnio obejrzeliście „Morderstwo na końcu świata” – zarówno ten serial, jak i 4. sezon „Detektywa” kręcono w Islandii – wciąż będziecie mieli co podziwiać. HBO nie szczędziło budżetu na nocne zdjęcia na śnieżnych pustkowiach i scenografie jak z horroru; jest choćby zwiedzanie skrytych pod lodem jaskiń. Miejscówki wyglądają fenomenalnie, a przy tym przekonująco udają prowincjonalną Alaskę. Docenić warto również momentami dosyć zaskakującą oprawę muzyczną, na czele z budującym klimat „Bury a Friend” Billie Eilish. Nie zabraknie momentów, kiedy pomyślicie, iż to najbardziej pokręcony ze wszystkich sezonów „Detektywa” – ale czy najlepszy? Tu sprawy stają się już bardziej skomplikowane.

Detektyw – 4. sezon chce być jak kultowy poprzednik

„Kraina nocy” to moim zdaniem całkiem niezły kryminał i znacznie słabszy „Detektyw”, nieważne, jak bardzo stara się wpasować – a stara się naprawdę bardzo. Za bardzo. Serial Issy López początkowo miał być odrębną produkcją i to widać. Możemy się tylko domyślać motywów, które stały za tym, iż zrobiono z niego 4. sezon „Detektywa” – ja bym powiedziała, iż chodzi o ten najbardziej pragmatyczny, tj. iż łatwiej sprzedać kolejną odsłonę kultowej marki niż całkowicie nowy serial o detektywkach z Alaski. A ponieważ widzom HBO „Detektyw” kojarzy się głównie z najgłośniejszym 1. sezonem, López postanowiła/dostała od HBO zadanie zbliżyć się do niego, jak to tylko możliwe.

„Detektyw” (Fot. HBO)

Mamy więc duet policjantek, złożony ze starszej sceptyczki i młodej śledczej, która postrzega świat bardziej duchowo. Mamy rozmowy w samochodzie o istocie wszechświata. Mamy sporo kolorytu lokalnego i zaglądanie przez detektywki do przeróżnego rodzaju malowniczych rupieciarni w ramach prowadzonego śledztwa. Mamy symbol, którego znaczenie trzeba rozwiązać, i Carcossę w wersji mini. Mamy choćby gościa, który oznajmia, iż czas jest jak spłaszczone koło. No i po co to wszystko?

Zamiast wywoływać poczucie nostalgii, nawiązania do 1. sezonu irytują swoją oczywistością – zwłaszcza na początku, zanim nowa odsłona „Detektywa” daje w ogóle radę stanąć na własnych nogach. Miały być pewnie fajne easter eggi, wyszło niepotrzebne wrażenie imitowania czegoś, czego imitować się nie da. Issa López jest znakomitą reżyserką, ale gdyby porównywać scenariusz 4. sezonu z oryginałem, to po prostu nie ma porównania. choćby jeżeli po dekadzie część widzów się zastanawia, czy aby na pewno to, co nam sprzedawał Nic Pizzolatto, nie było pozbawionym głębszego sensu pseudofilozoficznym bełkotem, to nie ma znaczenia. Literackie dialogi włożone w usta nihilistycznego Cohle’a były czymś wyjątkowym. Rozmowy Denvers i Navarro na długo w pamięci nie zostaną, choćby jeżeli nie są źle napisane. Issa López niepotrzebnie wchodzi na minę, jaką musiała być każda próba odtworzenia niepodrabialnego – wyrazistego i niezwykłego choćby wtedy, kiedy stał się własną parodią – stylu Pizzolatto. W efekcie odwraca uwagę od tego, co rzeczywiście w „Krainie nocy” wyszło.

Detektyw sezon 4 – czy warto oglądać serial Kraina nocy?

A wyszło w „Krainie nocy” bardzo wiele rzeczy, począwszy od logicznie poprowadzonej, a jednak wciąż zaskakującej zagadki kryminalnej, poprzez świetne występy aktorskie – Foster i Reis błyszczą, a w mniejszych rolach pojawiają się m.in. John Hawkes („Do szpiku kości”), Christopher Eccleston („Doktor Who”), Finn Bennett („Co przyniesie jutro”), Isabella Star LaBlanc („Long Slow Exhale”) oraz Anna Lambe („Trickster”) – aż po motyw przewodni, którym są zmagania kobiet w pełnym przemocy męskim świecie.

„Detektyw” (Fot. HBO)

Biorąc pod uwagę konstrukcję bohaterek i ich niepoukładane życia, 4. sezon „Detektywa” należałoby porównać raczej do „Mare z Easttown” niż czegokolwiek, co napisał Pizzolatto. Nie raz, nie dwa serial sięga po temat przemocowych relacji, pokazując spustoszenie, jakie powodują. Nie brak też scen, które budzą skojarzenia z „Top of the Lake„, jest feminizm i kobiecy aktywizm, pojawia się tematyka ekologiczna.

Jeśli dodać do tego pewien rodzaj mistycyzmu i magii, wraz z towarzyszącą nam przez cały sezon niepewnością, czy to, co oglądamy jest jest sprawką ludzi, otrzymujemy intrygujący miks, który tylko traci na tym, iż ktoś go nazwał „Detektywem” i teraz musi ciągle udowadniać, iż faktycznie „Detektywem” jest. Issie López wiele rzeczy się udało: sprawnie poprowadzona historia ze pasującym zakończeniem, fantastyczne zdjęcia, wyraziste postacie zbudowane w zaledwie sześć godzin (HBO, co tak krótko?), własny klimat, mocne przesłanie, jedna z najsmutniejszych Wigilii, jakie widzieliście.

Wszystko to razem składa się na co najmniej dobry serial kryminalny w feministycznym wydaniu i niestety znacznie słabszego „Detektywa”. Nie rozumiem, po co w ogóle te próby podrabiania 1. sezonu – jeżeli HBO chce, żeby „Detektywa” dalej tworzył Nic Pizzolatto, to powinno go zatrudnić z powrotem. A jeżeli jednak stawiamy na innych twórców, być może z myślą o dalszej kontynuacji marki, to niech robią swoje. „Szalona Meksykanka” Issa López opowiedziała w 4. sezonie „Detektywa” angażującą historię z kobietami w roli głównej i naprawdę nie wiem, po co zostały do niej doklejone te wszystkie easter eggi, przypominające o czymś, co nie wróci w tej samej formie – być może dlatego, iż nie powinno. Naprawdę już wiemy, iż czas jest spłaszczonym kołem.

„Detektyw” (Fot. HBO)

Paradoksalnie 4. sezon „Detektywa” najlepiej chyba oglądać, nie znając poprzednich. Wszystkie te momenty, w których dawni fani zauważą niepotrzebne imitowanie stylu Pizzolatto, nowi widzowie prawdopodobnie przyjmą bez większych zgrzytów, nie wiedząc, iż to miały być jakieś nawiązania. Bez tego bagażu „Kraina nocy” wypada więcej niż nieźle. Szkoda, iż HBO nie zaufało bardziej nowej twórczyni, bo oto mamy duchowego bliźniaka „Rodu smoka„, czyli serial stworzony całkowicie pod dokładnie sprawdzone i zmierzone gusta widowni – a mogliśmy dostać coś innego i świeżego.

Niestety, tak się nie stało, a 4. sezon „Detektywa” to kolejny dowód na to, iż branża serialowa nie zmieniła się na lepsze przez ostatnie dziesięć lat. Podczas gdy kiedyś HBO ryzykowało, stawiając na oryginalność i nową jakość, dziś kopiuje samo siebie, raz jeszcze próbując na siłę powtórzyć własny fenomen sprzed dekady. A z fenomenami jest taka sprawa, iż nie da się ich wymusić. W każdym razie nie bez armii smoków.

Detektyw sezon 4 – premiera 15 stycznia na HBO i HBO Max

Idź do oryginalnego materiału