Mroźny poranek, 7. lutego 1977 roku. Tony Kiritsis, główny bohater filmu Desperat, zajeżdża pod siedzibę firmy Meridian Mortgage w Indianapolis. Do budynku wchodzi z podłużna paczką pod pachą. Wyraźnie się denerwuje – zdradzają go trzęsące się ręce, zawieszający się głos i nieobecne spojrzenie. Choć miał umówione spotkanie z prezesem, to ostatecznie musi zadowolić się rozmową z jego synem, Richardem Hallem – staruszek postanowił wyjechać na Florydę, nie uprzedzając zawczasu kłopotliwego interesanta. Kiedy drzwi gabinetu się zamykają, Tony wyciąga z paczki obrzyna i przywiązuje go drutem do szyi Richarda. Koncept jest śmiertelnie prosty. o ile ofiara spróbuje uciec, broń wypali. o ile jakiś narwany policjant postanowi zabawić się w bohatera – to samo. Żądania Tony’ego są jasne: chce formalnych przeprosin oraz zadośćuczynienia od firmy, której działalność zrujnowała go finansowo.
Po światowej premierze na festiwalu w Wenecji Desperat został okrzyknięty wielkim powrotem Gusa Van Santa i trudno się z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Jego najnowszy, zrealizowany po 7 latach przerwy film to kameralna wariacja na temat Pieskiego popołudnia, stawiająca jakościową rozrywkę na równi z klarownym, antykapitalistycznym przesłaniem. Z kultowego dzieła Sidneya Lumeta reżyser czerpie pełnymi garściami: zadaje pytania o ambiwalentną rolę mediów w sytuacji, w której na szali znajduje się ludzkie życie. Burzy sztywny podział na ofiary i oprawców, zręcznie manipulując uczuciami widzów. Wypełnia swój film pokładami absurdalnego, często groteskowego humoru, który regularnie rozładowuje napięcie i nadaje historii pożądanej lekkości.

Wreszcie, w drobnej, ale jakże znaczącej roli obsadza samego Ala Pacino. To z jednej strony inteligentne mrugnięcie okiem w stronę historii amerykańskiego kina, z drugiej zaś – gest ironiczny, bliźniaczo podobny do tego, który wykonał Martin Scorsese w remake’u Przylądka strachu, obsadzając Roberta Mitchuma i Gregory’ego Pecka na przekór rolom w pierwowzorze z lat sześćdziesiątych. Gwiazdor Pieskiego popołudnia gra tu bowiem całkowite przeciwieństwo swojej postaci z filmu Lumeta: cynicznego, zepsutego do cna kapitalucha, który własną dumę stawia wyżej od życia syna.
Chociaż na drugim planie pojawiają się świetni aktorzy, w tym kilka naprawdę znanych twarzy – z Colmanem Domingo i Alem Pacino na czele – Desperat pozostaje jednym z tych filmów, które zwykło się określać terminem one-man show. Wcielający się w głównego bohatera Bill Skarsgard jest niekwestionowaną alfą i omegą projektu Van Santa. Reżyser wykorzystuje dotychczasowe emploi aktora, złożone przede wszystkim z ról dosłownych i metaforycznych potworów, przesuwa jednak nieco wektor. Szwed znów gra więc osobę niezrównoważoną psychicznie, nieobliczalną, pozostającą w stanie permanentnego napięcia – tym razem zdobywa jednak sympatię widza. Jego desperacja i gotowość na wszystko budzą w pierwszej kolejności współczucie, a nie przerażenie. Skarsgard podszywa swojego bohatera prostoduszną naiwnością: ślepą wiarą w to, iż wszystko da się odkręcić, a jeden człowiek nie jest stracony w walce z odhumanizowaną, korporacyjną machiną. Dzięki inteligentnemu scenariuszowi i przekonującej kreacji Kiritsis daje się zrozumieć i polubić. choćby o ile forma jego oporu, z oczywistych względów, może budzić moralne wątpliwości.

Van Sant otwarcie sympatyzuje z kontrowersyjnym bohaterem – spowodowane niepoczytalnością uniewinnienie przedstawione jest tu adekwatne w kategoriach happy endu. Reżyser bierze porywacza na sztandary i traktuje go jako swego rodzaju ideę (wystarczy porównać zdjęcia prawdziwego Kiritsisa ze Skarsgardem, aby zrozumieć, iż drobiazgowa rekonstrukcja nie jest w Desperacie kwestią życia i śmierci). Oto współczesny Dawid staje do nierównego pojedynku z Goliatem, uzbrojony nie w procę, ale w naładowanego obrzyna i kawałek drutu. Do tezy, iż to idea uniwersalna i wciąż aktualna raczej nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wyglądały media społecznościowe po morderstwie Briana Thompsona, CEO firmy UnitedHealthcare. Morderca, Luigi Mangione, stał się w internecie symbolem uzasadnionego użycia przemocy – wyrazem słusznego gniewu Amerykanów wobec nieudolnego systemu zdrowotnego, stawiającego zyski korporacji ponad zdrowiem jednostki.
Gdyby sprawa z filmu Van Santa wydarzyła się dzisiaj, wzbudziłaby prawdopodobnie podobnego rodzaju emocje. Przez prawie 50 lat kilka się przecież w tych kwestiach zmieniło: maluczcy wciąż są maluczcy, a wielkie biznesy mają się lepiej niż kiedykolwiek. Przypadki Kiritsisa czy Mangione – oraz publiczna recepcja ich postaci – powinny stanowić poważny sygnał ostrzegawczy dla wszystkich biznesmanów, których zysk uzależniony jest od liczby przetrąconych kręgosłupów. Nie ma co się jednak łudzić: nieuczciwe praktyki i szemrane interesy będą istnieć tak długo, jak długo ich utrzymanie będzie opłacało się bardziej niż zatrudnienie dodatkowej pary ochroniarzy.



![Uczniowie, samorządowcy, aktorzy wyśpiewali hity z musicalu Grease [FOTO]](https://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2025/11/Grease-LO-w-Strzegomiu-101.jpg)










