Trzy wyprzedane koncerty na stadionie Foro Sol w Meksyku we wrześniu 2023 roku. Dwieście tysięcy fanów i ten sam puls – wspólne oddychanie, śpiew, emocje..
„Depeche Mode: M” nie jest klasycznym filmem koncertowym, a raczej poetyckim rytuałem. Reżyser Fernando Frias łączy w nim fragmenty występów z refleksją o śmierci, pamięci i tym, co pozostaje po nas, gdy muzyka ucichnie.
W meksykańskiej scenerii, w kraju, który potrafi świętować śmierć, motyw memento mori nabiera nowego znaczenia. Pomiędzy światłem a cieniem pojawiają się azteckie ołtarze, maski bogów i kolorowe echa Dnia Zmarłych. W tych obrazach jest i żałoba, i euforia – zrozumienie, iż pamięć jest formą nieśmiertelności. Jak w micie o Gilgameszu: nie żyjemy wiecznie, ale przetrwamy w sercach innych.
Setlista trasy Memento Mori to mieszanka nowości i klasyków: od „My Cosmos Is Mine” i „Ghosts Again”, po „Enjoy the Silence”, „Condemnation” i „Personal Jesus”. Na scenie Gahan jest żywiołem. Kamera podąża za nim jak w transie, może chwilami nieco nerwowo, ale z hipnotyzującą intensywnością. Film pozwala widzowi zajrzeć bliżej, jakby stanąć obok muzyków i niemal poczuć brokat na ich skórze czy ciężar światła reflektorów. Efekty obrazu oraz dynamiczny, choć miejscami zbyt fragmentaryczny montaż tworzą wrażenie sennego kalejdoskopu. Momentami może to nużyć, ale wciąż ma w sobie też coś magnetycznego.
„Depeche Mode: M” to nie tyle zapis koncertu, ile współczesne requiem o śmierci, która nie kończy niczego, i o dźwiękach, które zostają na zawsze. Jako refleksja o przemijaniu i sile muzyki działa bezbłędnie. I nie bez powodu pojawia się pod koniec października – to przecież czas pamięci, wspominania, Wszystkich Świętych. Czas, gdy słowa „memento mori” brzmią szczególnie mocno.
Relacja Ania















