Denis Villeneuve to dobry reżyser, ale czy dobry dla Bonda?

film.org.pl 1 dzień temu

Kilka dni temu świat obiegła wesoła nowina: ogłoszono reżysera najnowszej odsłony Bonda. Odsłony szczególnej, bo po raz kolejny restartującej serię. Nowy aktor, nowy reżyser, nowi producenci kreatywni, nowy… początek. Padło na Denisa Villeneuve’a. Wśród fanów marki wybór ten wywołał prawdziwą falę entuzjazmu: oto za Bonda zabierze się wreszcie człowiek z wizją, autor największych współczesnych blockbusterów. Logika podpowiada, iż Kanadyjczyk powinien okazać się strzałem w dziesiątkę. Teoretycznie posiada on w swoim repertuarze wszystko, co potrzebne do tego, aby nakręcić dobrego Bonda: doświadczenie w pracy z wielkimi gwiazdami, bogate CV, silną motywację wewnętrzną (jak sam twierdzi: wychował się na filmach z serii). I choć wiele wskazuje na to, iż rzeczywiście otrzymamy najciekawszego Bonda od lat, to osobiście podchodzę do tej decyzji z lekką rezerwą.

Powodów jest, jak to zwykle bywa, kilka. O pierwszym pisałem już w kontekście drugiej Diuny, która udowodniła dobitnie, iż Villeneuve nie jest, parafrazując klasyka, „reżyserem kina akcji”. To twórca celebrujący przestrzeń, esteta, bezwzględnie i bezgranicznie oddany warstwie wizualnej filmu. Dość powiedzieć, iż najlepsze fragmenty obu Diun to te, w których pozornie nic się nie dzieje. Sceny, w których kamera Greiga Frasera pokazuje nam szerokie plany, panoramując niespiesznie wzdłuż monumentalnych scenografii imitujących siedzibę rodu Atrydów albo pałac na Arrakis. Zarówno w Diunie, jak i w Blade Runnerze 2049 Villeneuve odwleka, jak tylko może popychanie akcji do przodu. Najgłębsze zakamarki świata przedstawionego interesują go bardziej niż porządnie zrealizowany pościg albo mordobicie. Oczywiście, podejście to godne jest szacunku, a może i choćby pochwały – czy dobrze sprawdzi się jednak w kontekście Jamesa Bonda?

Drugi powód związany jest ze stosunkiem Villeneuve’a do scenariopisarstwa. Stosunkiem, eufemistycznie mówiąc, ambiwalentnym. Podczas promocji drugiej części Diuny Villeneuve chlapnął w jednym z wywiadów, iż jego zdaniem we współczesnych filmach jest za dużo dialogów; iż telewizja nieodwracalnie „skaziła” nimi kino. Podsumowując swoją wypowiedź Kanadyjczyk stwierdził, iż filmów nie pamięta się z powodu dobrze napisanych dialogów, ale z powodu silnych obrazów. Innymi słowy, postawił reżyserię nad scenariuszem, stronę wizualną nad treścią. Agent 007 potrzebuje tymczasem solidnej podstawy scenariopisarskiej – wystarczy zestawić ze sobą Skyfall oraz Spectre. Najlepszego i najgorszego Bonda z Danielem Craigem w obsadzie. Ten sam reżyser (Sam Mendes), ten sam aktor, równie dopieszczona strona wizualna, za którą odpowiadali kolejno Roger Deakins i Hoyte Van Hoytema. Co te filmy różni? Pierwszy może pochwalić się solidną, porządnie skonstruowaną opowieścią, a drugi przypomina ciąg luźno ze sobą powiązanych epizodów. Czynnikiem decydującym okazuje się scenariusz: ten zbiór didaskaliów i dialogów, których Villeneuve, no cóż, nie ceni zbyt wysoko.

Ostatnia z moich obaw dotyczy wyjątkowo niepewnej sytuacji, w jakiej znajduje się w tej chwili marka. Nie wiadomo jeszcze, w jaką stronę będą chcieli pociągnąć Bonda decydenci z Amazona. Czy eksploatacja 007 ograniczy się, tak jak dotychczas, do jednego filmu co kilka lat, czy też za chwilę zalani zostaniemy serialowymi spin-offami osadzonymi w bondowskim uniwersum? Jak będzie wyglądała kwestia prawa do ostatecznej wersji montażowej? Dotychczasowi producenci kreatywni, Barbara Broccoli i Michael G. Wilson, rządzili dosyć twardą ręką, odmawiając reżyserom takiego przywileju – m.in. dlatego z reżyserią Bonda pożegnał się swego czasu Danny Boyle, a Christopher Nolan, bardzo wysoko stawiający sobie własną niezależność, wypadł z puli głównych kandydatów. Denis Villeneuve wkracza więc poniekąd na ziemię nieznaną. Czas pokaże, jak się w jej obrębie odnajdzie.

Oczywiście, wszystkie moje dywagacje i wynurzenia to póki co jedynie efektowne wróżenie z fusów. Nie posiadam, niestety, daru jasnowidztwa: nie wiem, jakiego Bonda nakręci koniec końców Villeneuve. Czy utrzyma go w poważnej tonacji swoich ostatnich filmów? A może, jako zadeklarowany fan serii, będzie chciał wrócić do korzeni i stworzyć coś, co nie byłoby pozbawione poczucia humoru (zapytany o swoje ulubione odsłony Bonda, Kanadyjczyk wskazał na Skyfall i Casino Royale – to może być jakaś wskazówka)? Więcej powiedzieć będzie można, kiedy ogłoszony zostanie wreszcie oficjalny casting, choć szczerze mówiąc: nowi faworyci na kolana raczej nie powalają (poza Harrisem Dickinsonem nie widzę tam nikogo sensownego). Niemniej, życzę zarówno wam, jak i sobie, aby wszystkie moje obawy okazały się nieuzasadnione: oby nowy Bond był, tak po prostu, jak najlepszym filmem.

Idź do oryginalnego materiału