Demarczyk, Grechuta, Woźniak, Janerka – „Polskie Nagrania Catalogue Selections” SACD ˻ SERIA 8 / a ˺ ⸜ RECENZJA

highfidelitynews.pl 6 dni temu

Niemal dokładnie rok i dwa miesiące po pierwszej szóstce płyt z serii „Polskie Nagrania Catalogue Selections”, wydanych na krążkach SACD, do sklepów trafiła już ósma seria. A adekwatnie jej pierwsza część.

Po raz pierwszy jednak „piątka” nie jest piątką, a czwórką i to też rozstrzeloną. 1 listopada do salonów Empik dostarczono bowiem tylko trzy płyty, Marka Grechuty, Tadeusza Woźniaka i Lecha Janerki, a 22 tego samego miesiąca dołączyła do nich Demarczyk. Przyczyna tego poślizgu nie została podana. Na pozostałe dwie będziemy musieli jeszcze poczekać. Tym razem otrzymujemy:

˻ I ˺ EWA DEMARCZYK, Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego, Polskie Nagrania „Muza”/Warner Music Poland 50541 9 79791 4 9, „Polskie Nagrania Catalogue Selections”, SACD/CD ⸜ 1967/2024.

˻ II ˺ MAREK GRECHUTA, Szalona lokomotywa, Polskie Nagrania „Muza”/Warner Music Poland 50541 50217 3 25006 5 6, „Polskie Nagrania Catalogue Selections”, SACD/CD ⸜ 1978/2024.

˻ III ˺ TADEUSZ WOŹNIAK, Tadeusz Woźniak, Polskie Nagrania „Muza”/Warner Music Poland 50217 3 24441 0 3, „Polskie Nagrania Catalogue Selections”, SACD/CD ⸜ 1972/2024.

˻ IV ˺ LECH JANERKA, Piosenki, Polskie Nagrania „Muza”/Warner Music Poland 50217 3 24720 0 7, „Polskie Nagrania Catalogue Selections”, SACD/CD ⸜ 1989/2024.

Przypomnimy, iż wszystko zaczęło się od pięciu albumów Czesława Niemena: Dziwny jest ten świat (1967), Katharsis (1976), Idée Fixe (1978), Niemen Enigmatic (1970) oraz Niemen vol. 1 i Niemen vol. 2 (Marionetki) (1972 | 1973). Od tamtej pory otrzymaliśmy łącznie trzydzieści pięć albumów oraz trzy boxy. Dwa z boxów są „tematyczne”, przeznaczone na płyty Niemena i SBB, a jeden ogólny.

tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”

Demarczyk, Grechuta, Woźniak, Janerka – „Polskie Nagrania Catalogue Selections” SACD ˻ SERIA 8 / a ˺

Wydawca:

Polskie Nagrania MUZA

Warner Music Poland | Polskie Nagrania

Format: SACD/CD
Premiera: 1 listopada 2024
Słuchał: WOJCIECH PACUŁA

Jakość dźwięku: 6,5-8/10

POLSKIENAGRANIA.com.pl
Remaster

Seria „Polskie Nagrania Catalogue Selections” ma wspólną estetykę dla wszystkich tytułów. Krążki wydano w zwykłych plastikowych pudełkach na które nanoszone jest jednak obi z dodatkowymi opisami. Okładki nie do końca trzymają się oryginalnych wydań LP, ponieważ mają zmienione logotypy, a ich tylne strony są zupełnie inne; oryginalne są reprodukowane z tyłu książeczki. Jest to edycja limitowana, tłoczonych ma być tylko 2000 sztuk każdego tytułu. W książeczkach znajdziemy obszerne eseje, a także zdjęcia dokumentów związanych z nagraniami; nie mamy zdjęć pudełek taśm, ani samych taśm.

Za remaster całej serii odpowiedzialny jest DAMIAN LIPIŃSKI. Jak mówi, materiały otrzymuje albo w postaci analogowych taśm „master”, które zgrywa sam, albo w plikach hi-res zgranych przez wydawcę. W pierwszym przypadku sygnał zapisuje w postaci plików DXD (PCM 24/352,8), a w drugim upsampluje go do tej postaci – w taki sposób jest później obrabiany w cyfrowej stacji DAW. Nowy master był na końcu konwertowany do DSD; na potrzeby warstwy CD Damian wykonywał osobny master z plików DXD. Więcej o nim samym i o stosowanych przez niego technikach, w sprawozdaniu ze 145. spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego → TUTAJ. Z kolei przy okazji recenzji ˻ SERII 3 ˺ masteringowiec opisał z detalami procedurę przygotowania materiałów do publikacji, a także przybliżył tematykę używanych przez siebie urządzeń, więcej → TUTAJ.

Jak zwykle tak i tym razem zapytaliśmy Damiana o kilka dodatkowych rzeczy.

»«

Kilka prostych słów…

DAMIAN LIPIŃSKI

inżynier dźwięku

Standardowo, materiał do wszystkich wydań to digitalizacja taśm matek w formacie PCM 176,4 kHz/24 bity stereo. Master DSD generowany z DXD, master CD to downsample masteru DSD.

˻ I ˺ EWA DEMARCZYK Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego

Jak dla mnie zaskakująco dobrze to gra, niektóre nagrania brzmią wręcz porywająco, zwłaszcza jak spojrzymy na nie przez pryzmat lat rejestracji materiału. Rok 1967 i rejestracja w stereo, co szczególnie zaskakuje w materiale bonusowym, który nagrany został w 1963 roku! Przypomnijmy, iż płyty Niemena do 1969 roku były realizowane jako monofoniczne. Bardzo, ale to bardzo dużo było tutaj pracy rekonstrukcyjnej, czyli tej, której nie słychać. Lub słychać i to bardzo, ale nie ma jak jej osobno ukazać. W sumie chyba bardziej byłoby słychać jej brak niż „wykonanie”.

˻ II ˺ MAREK GRECHUTA Szalona lokomotywa

Dużo pracy nad uspójnieniem brzmieniowym materiału jako całości.

˻ III ˺ TADEUSZ WOŹNIAK Tadeusz Woźniak

W tym przypadku z kolei szczególnie dużo pracy wymagała rekonstrukcja materiału. Co do brzmienia – brzmi to tak, jak ma brzmieć, czyli w stylu: „chłopak z gitarą”.

˻ IV ˺ LECH JANERKA Piosenki

To ważna informacja – mamy do czynienia z debiutem reedycji wykonanej na podstawie oryginalnych taśm matek. Jak już kiedyś ktoś zwrócił mi uwagę a co się później potwierdziło, pierwotna reedycja CD oparta była na zgraniu materiału z winylu. Czyli mamy de facto debiut reedycyjny tej płyty. Płyta ma dźwięk osadzony nisko – typowo dla LJ – jest taka choćby zimnofalowa w swoim brzmieniu, choć tutaj w ładnym jego ujęciu. Rozmawialiśmy kiedyś Wojtku o Maanamie i płycie Mental Cut, tam brzmienie zimnofalowe wyszło tak sobie…

»«

˻ I ˺ EWA DEMARCZYK Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego

Debiutancki album Ewy Demarczyk, zatytułowany Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego, jest jednym z najbardziej „ikonicznych” polskich wydawnictw muzycznych z muzyką rozrywkową z kręgu muzyki artystycznej. Wydany w 1967 roku, a więc niemal sześćdziesiąt lat temu, przez wytwórnię płytową Polskie Nagrania „Muza” zdobył tytuł platynowej płyty za sprzedaż ponad 100 tysięcy egzemplarzy.

Na płycie winylowej znalazły się słynne kompozycje wówczas już wykonywane wielokrotnie na scenach polskich i zagranicznych. Jak czytamy materiałach wydawcy, „wszystkie są świadectwem kunsztu artystki i talentu kompozytora”. I dalej:

Debiutancki album Ewy Demarczyk to dzieło niezwykłe, totalne, oddziałujące na wielu poziomach i niesłychanie intensywne. Obrósł legendą, stał się wręcz pomnikiem polskiej piosenki z poetyckim tekstem. Ale przede wszystkim jest dokumentem niezwykłego, metafizycznego wręcz porozumienia wokalistki z pianistą i kompozytorem Zygmuntem Koniecznym. Ewa Demarczyk dzięki potężnej ekspresji, świetnej dykcji, połączonej z perfekcjonizmem i dbałością o najmniejszy detal wynosiła utwory Koniecznego na wyższy poziom. To także jedno z najważniejszych dzieł krakowskiego środowiska związanego z Piwnicą pod Baranami.
Ewa Demarczyk. 6.01.1941—14.08.2020, → CULTURE.pl , dostęp: 13.01.2025.

Krakowianka z urodzenia i wyboru artystka karierę rozpoczęła w 1961, występując w studenckim kabarecie Akademii Medycznej w Krakowie o nazwie „Cyrulik”. z Piwnicą pod Baranami związana była od 1962 do 1972 roku. W tym czasie wydała tylko jedną EP-kę, w 1963 roku, dwa single, w 1964 i 1968, oraz jedną płytę długogrającą, którą recenzujemy.

Perfekcjonistka, w kolejnych latach pozwala na wydanie zaledwie dwóch (!) albumów długogrających. Drugi studyjny album wokalistki zatytułowany Ewa Demarczyk został wydany przez rosyjską wytwórnię płytową Miełodija w 1975, wyłącznie na terenie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i sprzedał się w niewyobrażalnej liczbie 17 milionów egzemplarzy. W 1979 wydano do ostatni za jej życia, trzeci album piosenkarki Live. Podobnie, jak debiut, również i on uzyskał status złotej płyty za sprzedaż ponad 100 tysięcy egzemplarzy w Polsce.

Dziennikarz muzyczny i konferansjer Lucjan Kydryński określił ją mianem „czarnego anioła polskiej piosenki”, które przylgnęło do artystki – tak też, Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk, zatytułowana jest jej biografia która ukazała się w 2015 roku, wydawnictwa Znak. Portal Culture pisze:

Jej kreacje porażały – i porażają do dziś: ascetyczna oszczędność gestu, czerń strojów, bezruch. I twarz: niczym maska teatru antycznego, z nieruchomym spojrzeniem świdrującym – bez mrugnięcia powieki –przestrzeń. Niewidząca, a może właśnie odwrotnie – widząca wszystko, całą złożoność świata, o którym śpiewa. Mająca wgląd w to, co niedostrzegalne dla siedzących przed nią na recitalach widzów. Ponad ich głowami patrząca w punkt, z którego zdawały się płynąć wszystkie śpiewane przez nią poezje.
Ewa Demarczyk. 6.01.1941—14.08.2020, → CULTURE.pl , dostęp: 13.01.2025.

Materiał na płytę zarejestrowano w PWSM, Filharmonii Narodowej i Studio 12 w dniach 27 stycznia – 24 lutego 1967 roku. Trzy dodatkowe nagrania powstały w Studio 12 w dniach 19-20 stycznia 1963 roku. Reżyserem nagrania był Wojciech Piętowski, a operatorem dźwięku Halina Jastrzębska. Demarczyk na albumie towarzyszą Zespół Instrumentalny Zbigniewa Koniecznego oraz Orkiestra Polskiego Radia pod batutą Stefana Rachonia. Zdjęcie na okładkę wykonał Marek Karewicz.

Wydania

Album został wydany w wersji monofonicznej (XL 0318). Dopiero w 1984 roku ukazała się wersja stereo, a materiał ten został powtórzony dwa lata później na kasecie magnetofonowej. Wszystkie kolejne wersje były już stereofoniczne. Pierwsze cyfrowe wydanie pochodzi z 1995 roku, nie miało ono jednak akceptacji artystki. Na oficjalną reedycję na płycie CD wyraża ona zgodę dopiero w 1999 roku. Wraz z podstawowym materiałem, na drugiej płycie, ukazała się wówczas EP-ka z 1963 roku. Ten format, czyli dwie płyty CD, został powtórzony w 2020 roku, przy drugiej z kolei reedycji materiału na srebrnym krążku, ale nie byłą ona autoryzowana przez Artystkę. W 2023 nagrania uzyskały certyfikat potrójnie platynowej płyty.

W najnowszej wersji na płycie SACD również znajdziemy materiały z EP-ki, ale, niestety, dołączono je do oryginalnej płyty.

Dźwięk

Dźwięk płyty Ewy Demarczyk ma wyraźnie zarysowany „kierunek”. Chodzi przede wszystkim o sposób ukazania wokalu. Zmienia się on z utworu na utwór, ale ma też kilka cech wspólnych w ˻ 1 ˺ Karuzelach z Madonnami jest zimny, umieszczony daleko w scenie, z długim pogłosem, a w ˻ 2 ˺ Garbusie, iż przywołam kolejny utwór na płycie, bliższy, bardziej wypełniony, ale wciąż chłodny, a w ˻ 3 ˺ Tomaszowie niemal namacalny. Ale zawsze z długim pogłosem.

Cała płyta brzmi dość lekko i wysoko, trochę jak „z oddalenia”, ale – tak to widzę – artystka taką właśnie miała jej wizję. Bo choć krążek ma swojego producenta, wówczas nazywanego reżyserem nagrania, to w przypadku jej kariery to ona była centrum decyzyjnym. Widzicie państwo, Ewa Demarczyk była twórcą totalnym. To znaczy kontrolowała każdy aspekt swojej pracy. Miałem przyjemność asystować przy dwóch czy trzech – już nie pamiętam – jej koncertach, które dała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w czasie, kiedy pracowałem w nim jako akustyk.

„Asystować” to chyba zresztą zbyt mocne słowo, ponieważ pełną kontrolę nad dźwiękiem mieli towarzyszący jej realizatorzy dźwięku. Przyjeżdżali z kolumnami Dynacord i stołem tej samej firmy, „przeczesywali” salę generatorem różowego szumu i odpowiednio do pomiarów ustawiali korektor na wyjściu. Od nas spotrzebowali tylko dopalenia dźwięku przez, powieszone z tyłu sceny, potężne kolumny firmy Altec/Lansing. I, o ile dobrze pamiętam, wykręcany przez nich dźwięk był podobny do tego, co słyszę z nowej reedycji tej płyty.

To dźwięk ustawiony tonalnie dość wysoko. Nie jest też specjalnie klarowny jeżeli mówimy o wglądzie w głębię sceny. Najważniejszy jest, co oczywiste, głos Demarczyk. Jest on dość jasny, ze sporą wagą sybilantów. Ale są one, w tej wersji, opanowane i słychać, iż jest nad nimi utrzymywana kontrola. Czyli nie „wyskakują” z miksu, a są po prostu klarowne, wyraźne.

Stereofonia jest ustawiana przez rozłożenie po kanałach instrumentów, czy to gitary w lewym, czy orkiestry, jak w ˻ 4 ˺ Grand valse brillante orkiestry w lewym, a perkusji w prawym; fortepian pośrodku. Ten nie miał zresztą przypisanej na stałe perspektywy, bo zaraz potem, w utworze ˻ 5 ˺ Jaki śmieszny jest przesunięty w prawo. To granie dalszymi planami, czasem z dużą perspektywą, jak we wspomnianym Grand vasle.. czy ˻ 6 ˺ Taki pejzaż. Wokal jest niby blisko, a jednak przez zimny pogłos wydaje się oddalony, jakby między nami i artystką była jakaś przestrzeń, w dodatku nie do pokonania.

⸜ Trzy wersje cyfrowe, jakie do tej pory zostały oficjalnei wydane: 2024 (na dole), 2020 (góra, lewa strona) oraz 1999; te dwie miały dwie płyty, najnowssza tylko jedną

Dlatego tak niesamowicie zabrzmiały nagrania z 1963 roku. Są doskonałe! Rozdzielczość dźwięku tego singla jest fantastyczna. To, co w regularnym wydaniu zostało utopione w pogłosie, a myślę, o zespole towarzyszącym, tutaj w ˻ 12 ˺ Karuzeli… jest blisko, mocno, wyraźne. Wokal jest dość daleko, ale ma cieplejszą barwę. Natomiast perkusja – fenomenalna, werbel nadający całości rytm ma mocne uderzenie i bardzo szybki atak.

Ta gra bliskością i oddaleniem jest charakterystyczna dla całej płyty. Rola remasteringowca polegała, tak to widzę, na tym, aby tego nie zgubić, ale aby też płyta nie brzmiała zbyt lekko. Co się udało. Także i ˻ 13 ˺ Czarne anioły brzmią inaczej. Lepiej, wielokrotnie lepiej. W wersji LP rozjechano fazę, „ustereofoniczniono” fortepian i dobito wokal. Tutaj to jest czyste, wyraźne, spójne. O wiele bardziej podoba mi się również wersja ˻ 15 ˺ Takiego pejzażu. Ale nie całości. To, co w wersji płytowej tworzy orkiestra z chórem, jest w wersji singlowej uzyskiwane po prostu grą perkusisty pałkami na „rajdzie” – to duża blacha ustawiana zwykle po jego prawej stronie. Na singlu wszystko jest bardziej intymne, bliższe nas, jakieś takie bardziej „ludzkie”. I tylko głos jest mocniej wtopiony w miks. Gdyby został bardziej wypuszczony do przodu, byłoby idealnie. Demarczyk inaczej tu śpiewa, mocniej akcentuje nosówki i – kiedy uważa za stosowne – przedniojęzykowe „ł”, przez co odbieramy ten utwór jako coś osobnego, a nie „wersję”.

PORÓWNANIA • Wydanie z 1999 roku okazuje się bardzo dobrą wersją. Nieco jaśniejsza od nowego remasteru, mniej selektywna, ale z dobrze utrzymanym balansem tonalnym. Chóry, które w wersji Damiana Lipińskiego nadają przekazowi skali, tutaj są nieco lekkie i płaskie. Ale nie jest to jakoś trudne w odbiorze. Nieco mocniej słychać też szumy, w wersji SACD adekwatnie nieobecne. Sybilanty w głosie artystki są trzymane na wodzy, a są wyraźniejsze. Wokal, tak w ogóle, jest tu bardziej wtopiony w miks. Najnowszy remaster jakby go oczyścił z patyny, odkrył, przez co jest bardziej energetyczny, a znakomicie różnicowy śpiew Demarczyk jest bardziej kolorowy, lepiej różnicowany.

Ciekawe, ale w wersji z 1999 roku dodatkowe nagrania nie robią już takiego wrażenia, jak w wydaniu SACD. Są naprawdę dobre, ale efekt „wow”, który Damian osiągnął jest adekwatnie nieobecny. To bardziej płaskie dynamicznie i mniej nasycone granie.

⸜ Ponownie trzy wersje płyty Demarczyk

Remaster Kamila Karolaka z 2020 roku jest z kolei ciemny i ciepły. Ale też lekki. Słychać, iż realizatorowi chodziło o maksymalne opanowanie jasnego materiału i jego uwspółcześnienie. Pogłębił pogłosy, oddalił wokal, podniósł poziom elementów dźwięków z tyłu sceny – przywoływany już chór – a w utworach, w których wokal artystki jest bliski jeszcze bardziej go przybliżył. Robi się to dzięki kombinacji rożnych działań, ale zwykle przez wykorzystanie kompresorów. To ładny, przyjemny dźwięk. Ale zupełnie inny od tego, co dostajemy z remasterem SACD. A ten jest po prostu efektowny, energetyczny, zróżnicowany. Co utwór, to zmiana, co aura to inna.

» Jakość dźwięku: 7-8/10

»«

˻ II ˺ MAREK GRECHUTA Szalona lokomotywa

Szalona lokomotywa jest piątym albumem w dorobku Marka Grechuty. Nagrany w 1977 roku zawiera fragmenty musicalu pod tym samym tytułem, wyreżyserowanego przez Krzysztofa Jasińskiego, a wystawionego w krakowskim Teatrze STU (premiera: czerwiec 1977 roku). Pierwszoplanową rolę odgrywa w nim Maryla Rodowicz. Materiału dostarczyły w głównej mierze dramaty Witkiewicza – jeden fragment (Zabij ten lęk) pochodzi z powieści 622 upadki Bunga. Tytułowej Szalonej lokomotywie (rękopis utworu zaginął i znamy go z przekładu francuskiego) zawdzięczamy jedynie zacytowany na wstępie tekst Któż może być bardziej szalony.

Wydawca pisze:

Kariera Szalonej lokomotywy nie była długa, ale jej legendę utrwaliło nagranie płytowe. W nagraniu wzięła udział śmietanka krakowskich muzyków związanych zarówno ze środowiskiem „piwnicznym”, jak i jazzowym. W owym efemerycznym składzie grupy Anawa grali ówcześni liderzy formacji, Michał Półtorak (skrzypce) i Jerzy Wysocki (gitara akustyczna), zaś obok nich stała pierwsza linia najlepszego polskiego zespołu stylu fusion (jazz-rock), Laboratorium: Jerzy Grzywacz (Fender, syntezator), Paweł Ścierański (gitara elektryczna) i Krzysztof Ścierański (gitara basowa). Osobną rolę miała tutaj do zagrania grupa wokalna Alibabki.
Marek Grechuta. Szalona lokomotywa, → POLSKIENAGRANIA.com.pl , dostęp: 13.01.2025.

W kontekście tej płyty przytacza się zwykle słowa znawcy i miłośnika twórczości Grechuty, Daniela Wyszogrodzkiego, który go polecał w ten sposób: „Na Broadwayu nie do pomyślenia! Ten musical mógł powstać tylko w Krakowie. Szalone teksty Witkacego ożywają przy muzyce Grechuty i Pawluśkiewicza, m.in. przebojowy tryptyk Hop szklankę piwa”.

Płyta został nagrana w Studiu 12 Polskich Nagrań w Warszawie w dniach 3-15 stycznia 1977. Reżyserem dźwięku był Wojciech Piętowski, a operatorem dźwięku Halina Jastrzębska-Maliszewska. Za okładkę odpowiedzialny był Jan Sawka.

Wydania

Szalona lokomotywa została wydana nie przez Polskie Nagrania, a przez wytwórnię Pronit (SX 1496). Równocześnie gorzowski Stilon przygotował kasetę magnetofonową, ale ze zmienioną okładką. Na pierwszą reedycję tego materiału, tak się składa, iż na płycie Compact Disc, czekaliśmy aż do 2000 roku. Wówczas to Pomaton EMI wydaje ją w serii „Świecie nasz” pod numerem 5. Remaster został wykonany w Kasina Studio przez Krzysztofa Kasińskiego, a jego wkład został opisany w książeczce jako „konsultacja techniczna”. Przypomnijmy, iż kilka lat później przygotuje on dźwięk na płytę Miłość jest cudowna (1975-2015) Maanamu; więcej → TUTAJ. Wersja SACD jest dopiero drugim remasterem tego materiału.

Dźwięk

To płyta o dość ciemnym dźwięku. Jest szalona w nagłych zmianach, w kontrastach, w różnicach rytmu. Ale całość jest raczej ciepła, raczej ciemna i zdecydowanie melodyjna. I do tego chyba dążył, remasterujący ją, Damian Lipiński, czyli do zachowania melodyjności. Już w pierwszym na albumie utworze, ˻ 1 ˺ Na skale czarnej, słychać, iż to nie jest zbyt dynamiczny dźwięk. Duży aparat wykonawczy i wielość elementów skłoniły realizatorów do mocnej ingerencji w dynamikę. Dlatego też wokale są mocno wtopione w tło, choćby jeżeli w ˻ 2 ˺ Nad zrębem planety wokal Grechuty ma długi pogłos, to nie wyodrębnia on głosu tak jak byśmy się tego spodziewali.

Ale po jakimś czasie, kiedy przyzwyczaimy się do tej poetyki, zauważymy fajną pełnię, mocny bas, bardzo dobrą łączność przekazu. I chyba o to chodziło, zaraz obok muzykalności – o to, aby to brzmiało spójnie. I w tej wersji tak właśnie jest. Damian nie starał się wyodrębnić elementów, nie konturował dźwięku, a raczej prowadził go w kierunku „lampowości”. Tyle iż nie przez zgaszenie góry. Kiedy w ˻ 4 ˺ Z Gębiny nocy niepojętej czy ˻ 7 ˺ Motorku śpiewa Maryla Rodowicz, a jest zarejestrowana dość jasno, z dużą ilością wysokich tonów, to nie są one spatynowane, ani ocieplone.

Czasem jednak, jak w ˻ 5 ˺ Przez uczuć najdziwniejsze sploty, wokal jest wyraźniejszy, bardziej klarowny. Wersja SACD pokazuje to doskonale, podobnie jak jego niskie partie, na oryginalnym winylu zagrzebane w dźwięku, zakopane w miksie. Tutaj dźwięk jest niezwykle selektywny, jak na tego typu nagranie, a jednak łączny, płynny. Fajnie pokazane zostały gitary elektryczne Pawła Ścierańskiego, ustawiane raz w lewym, raz w prawym kanale, zwykle skrajnie. Doskonale da się rozróżnić ich barwy, słychać zmianę efektów itp. A przecież w wielu przypadkach instrument ten jest ujednolicany.

Super zabrzmiał również syntezator Grzywacza w ˻ 6 ˺ Oto ja – oto on, a odgłosy kroków w drugiej minucie są tak namacalne, tak „tu i teraz”, iż zaskakują. A w Motorku bas Krzysztofa Ścierańskiego – ach, wspaniały! Bo to niskie brzmienie, niski przekaz. Zero rozjaśnień, brak jaskrawości, jest za to dużo „mięsa”.

To, czego w tym nagraniu nie ma, to głębokiej selektywności sceny. Ta jest dość płaska, podobnie jak dynamika. O ile w utworach, w których gra tylko kilka instrumentów, niech to będzie doskonały ˻ 10 ˺ Czy tu kto?, wszystko jest wspaniale czytelne, także w głąb, z gitarą na długim pogłosie, z grającym na skrzypcach długimi frazami Michał Półtorak, z gęstym basem – to wszystko jest wspaniałe barwowo i dynamicznie. Tam, gdzie mamy spiętrzenie dźwięków dynamika spłaszcza się podobnie jak barwy. Ale i tak jest doskonale.

Tak się składa, iż w czasie, w którym odsłuchiwałem tę płytę czytałem również najnowsze wydanie Demona ruchu Stefana Grabińskiego, wydanego niedawno przez Dwie Siostry. Muszę powiedzieć, iż Szalona lokomotywa była doskonałym soundtrackiem do lektury, słuchało mi się go w niezwykłym komforcie. A kiedy wchodziła gitara akustyczna Jerzego Wysockiego i wokal Rodowicz na długim pogłosie z delay’em, w ˻ 13 ˺ Zabij ten lęk, ciarki przechodziły mi po grzbiecie, tak dobrze to grało.

» Jakość dźwięku: 6,5-7,5/10

»«

˻ III ˺ TADEUSZ WOŹNIAK Tadeusz Woźniak

Zmarły w lipcu zeszłego roku Tadeusz Woźniak był polskim muzykiem i kompozytorem, dla wielu – bardem. Występujący solo od 1967 roku szerokiej publiczności znany jest głównie z utworu Zegarmistrz światła, który – jak podkreślał kiedyś w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, nie jest jego autorstwa, mimo iż się go z nim utożsamia. A przecież, jak podają jego biografowie, w jego dorobku znajdziemy muzykę do kilkuset piosenek, prawie stu inscenizacji w teatrach dramatycznych, wielu przedstawień Teatru Telewizji, programów poetyckich i artystycznych oraz filmów dokumentalnych i animowanych (za: Wikipedia). To spod jego ręki wyszły utwory które znalazły się na soundtracku mojego dzieciństwa, to jest bajce muzycznej Dolina Muminków (teksty piosenek Bogdan Chorążuk, reżyseria Andrzej Maria Marczewski).

Wydanie jego debiutanckiego albumu w 1972 roku poprzedziły dwie EP-ki, z 1968 i 1970 roku. Muzykę skomponował samodzielnie, z wyjątkiem utworów Na brzegu olśnienia (Władysław Słowiński) i Ballada dla Potęgowej (Adam Sławiński). Teksty napisał, już przywołany, Bogdan Chorążuk, z wyjątkiem Ballady dla Potęgowej (Edward Stachura). Wikipedia tytuł debiutu określa jako Zegarmistrz światła, o takim jego postrzeganiu pisze również Daniel Wyszogrodzki w książeczce dołączonej do nowej reedycji tej płyty. Tak naprawdę, nie miał on oficjalnego tytułu, ponieważ na okładce znalazło się tylko nazwisko artysty. Istniało kilka wersji jego okładki, ale na żadnej nie najdziemy tytułu wspomnianej piosenki, zresztą na płycie ostatniej, pod numerem 13.

Materiał ten został nagrany w dniach od 3 do 5 styczniu 1972 roku w Studiu 12 Polskich Nagrań. Za realizację odpowiedzialny byli Zofia Gajewska – reżyser nagrania – oraz Jacek złotowski – operator dźwięku. Woźniakowi towarzysząca niej nie tylko muzycy sesyjni, ale i Janusz Kaczmarski, współzałożyciel zespołu Skaldowie, jak i muzycy jazzowi, Włodzimierz Nahorny (flet) oraz Kazimierz Jonkisz (perkusja). Wokalnie wspomaga go zespół Alibabki. Materiał zapisano na magnetofonie czterośladowym. Okładkę przygotował Waldemar Świerzy.

Wydania

Oryginalnie płyta została wydana na winylu w 1972 roku w wersji stereofonicznej (SXL 0839). W tym samym roku następują jednak dodruki ze zmienioną okładką w kilku wariantach kolorystycznych oraz wydana zostaje wersja mono, również z inną okładką, także w różnych kolorach.

Pierwsza reedycja pochodzi dopiero z 2010 (!) roku i jest to wersja Compact Disc. Z remaster odpowiadała wówczas Marta Lizak, która w latach 2000. przygotowuje również nowe wersje utworów Dżambli, Skaldów, Heleny Majdaniec i innych wykonawców Polskich Nagrań. Ten sam materiał wydaje w 2017 roku nowy właściciel, Warner Music Poland. Wersja SACD jest więc dopiero drugim remasterem tego materiału w ogóle.

Dźwięk

Remasterujący debiut Tadeusza Woźniaka Damian Lipiński mówił, iż to płyta z gatunku „chłopak z gitarą” – i coś w tym jest. Choć już w otwierającym krążek ˻ 1 ˺ A bodaj to mamy pełne instrumentarium, z basem, a przede wszystkim chórem Anava, to rzeczywiście najważniejszy jest ON i jego gitara. Brzmienie instrumentu Woźniaka jest klarowne, z lekko podkreślonym niższym środkiem pasma.

Płyta brzmi dość lekko, dopóki nie wchodzi bas. Ten jest pokazany w bardzo ładny sposób, klarowny, przypominający to, co znamy z płyt zespołu Breakout. Kiedy jest podwojony, jak w ˻ 2 ˺ Ten, który pędzi, świetnie rozkłada się w stereofonii, poszerzając scenę i nadając jej głębi.

⸜ Z lewej nowa wersja, a z prawej remaster z 2010 roku

Nie zawsze jednak gitara lidera jest jasna. Posłuchajmy ˻ 3 ˺ Zatrzymała się godzina, a zaskoczy nas jej ciemna barwa. Zaraz potem słychać w prawym kanale szejker, a po chwili dochodzi druga ścieżka z gitarą, tym razem jaśniejszą. Słychać więc, iż realizatorom chodziło o uzyskanie kontrastu – co fajnie wyszło. Nowy remaster te subtelności wydobywa. To znakomite brzmienie i wcale nie przypomina grania „ogniskowego”, a czasem, jak we fragmentach z fletem, na którym gra Włodzimierz Nahorny, ma się wrażenie uczestniczenia w misteriach przygotowywanych przez brytyjskie zespoły progrockowe.

Ale są też utwory z mocną kompresją – niech ich przykładem będzie ˻ 4 ˺ Smak i zapach pomarańczy. Tutaj chodziło o pokazanie pełni i skali, stąd mocniejsze pokazanie źródeł dźwięku. Ciekawe, ale bas jest tu w prawym kanale, choć standardowo umieszcza się go pośrodku. W tym przypadku na osi odsłuchu jest wokal, chór i flet, o gitarze nie wspominając, bo to oczywiste.

Na poszczególne instrumenty nałożone są mocne efekty, w postaci urządzeń pogłosowych, zmieniających fazę i czegoś, co sprawia, iż dźwięk jest nieco większy. To, tak w ogóle, duży dźwięk jako całość. Remaster Damiana wydobywa ten aspekt brzmienia, zachowując przy tym klarowność – super! Nie ma też próby sztucznego wypchnięcia wokalu. choćby bowiem w programowym utworze ˻ 13 ˺ Zegarmistrz światła, który kończy debiutancki album Woźniaka, jest on daleko, w długim pogłosie. To uczciwe postawienie sprawy.

⸜ Wnętrze książeczki nowej wersji SACD

PORÓWNANIE • Do porównania wybrałem remaster Marty Lizak z 2010 roku. To bardzo fajna wersja. Ale kompletnie inna niż to, co otrzymujemy tym razem. Jest cieplejsza, wokal Wożniaka jest podany wyraźnie bliżej, a pogłosy są krótsze. Nagrania są bardziej podobne do siebie, mają coś w rodzaju „lampowego” czaru, są też ciepłe. Rozmach jest mniejszy, a bas o wiele mniej prominentny. Nie jest też tak czytelny, jak w wersji SACD. Ale, jak mówię to niezwykle przyjemne granie. Mniej zróżnicowane, bardziej wygładzone i mniej rozdzielcze. A jednak – fajne. To w porównaniu z nim słychać, iż Damianowi zależał ona utrzymaniu różnic między poszczególnymi utworami, a są one naprawdę duże. I na wydobyciu „prawdy czasu”, w którym ten album powstał. wcześniejszy remaster szedł w kierunku uwspółcześnienia tego brzmienia. Można i tak, i tak.

» Jakość dźwięku: 6,5-7,5/10

»«

˻ IV ˺ LECH JANERKA Piosenki

Nazwisko Lecha Janerki jest związane nierozłącznie z polską muzyką alternatywną, kontestującą i jednocześnie inteligentną. Basista zaczął występować, wraz z grającą na wiolonczeli żoną Bożeną, pod koniec lat 70. na… festiwalach muzyki studenckiej. Tym większym zaskoczeniem był, wydany w 1979 roku, album Klaus Mitffoch, nagrany z założonym przez muzyka zespołem. Nowofalowa muzyka, w całości napisana przez małżeństwo Janerków, wprowadziła do polskiej przestrzeni muzyki rockowej język, zarówno ten literacki, jak i muzyczny, który ją zmienił. Nic więc dziwnego, iż album ten przez wielu krytyków jest uznawany za jeden z najistotniejszych w historii polskiej muzyki rockowej.

W 1986 roku, po odejściu z zespołu – ten wyda jeszcze jedną płytę – nagrywa solowy album pod tytułem Historia podwodna, kolejny klasyk. Niemal wszystkie zawarte na nim utwory były przebojami w polskich stacjach radiowych.

Piosenki z 1989 roku, ale i żadne kolejne jego wydawnictwo, nie powtórzyły tego sukcesu. I jedynie zawarty na niej Paragwaj stał się przebojem. Problemem tej konkretnej było dwuletnie opóźnienie wydania Piosenek spowodowane zatrzymaniem przez cenzurę niektórych tekstów, między innymi właśnie Paragwaju, w którym „NRD” zmienione zostało na „byle gdzie”, a „paramilitarne gołębie” na „dziwnie roztargnione gołębie”. Opóźnienie spowodowało unieważnienie problemów z czasu PRL-u i nie przystawało do nowej rzeczywistości.

Wydawca najnowszej wersji pisze:

Album jest eksplozją emocji od hipnotyzujących melodii po energetyczne utwory, każdy kawałek to odrębna historia. Wśród przebojów znajdują się: Niewalczyk, Paragwaj i wiele innych ważnych dla polskiej muzyki rockowej utworów.
Lech Janerka, Piosenki, → POLSKIENAGRANIA.com.pl, dostęp: 13.01.2025.

Materiał został nagrany w maju 1987 w studio Teatru STU przez Piotra Brzezińskiego. Czyli na 24-śladowym magnetofonie analogowym Studer i przez wspaniałą konsolę Harrisa.

Wydania

Płyta została pierwotnie wydana na winylu przez Polskie Nagrania „Muza” w 1989 roku (SX 2822); Do sklepów trafiła również kaseta (CK 929). Nigdy później nie dostaliśmy tego materiału na LP. Wersja Compact Disc ukazała się dopiero w 2012 roku i to ze zmienioną okładką – zamiast kolorowego kolażu autorstwa Andrzeja Rogowskiego umieszczono na niej szary powidok ludzkiej figury, który pierwotnie znajdował się z tyłu okładki. Osiąga ona wysoką wartość na aukcjach i trzeba za nią zapłacić powyżej 250 złotych; oryginalny winyl w dobrym stanie kupimy za 120-130 złotych. Wersja SACD jest dopiero drugim podejściem do tego materiału w formie cyfrowej.

Dźwięk

Nazwanie albumu Piosenki, obniżając w ten sposób ich „temperaturę” emocjonalną, mogło się źle skończyć. Nowofalowy „guru”, bo tak chyba można mówić o wczesnym Janerce, gestem tym zamykał poprzedni okres w swoim muzycznym życiu. I coś w tym jest, choć nie do końca. Wystarczy bowiem posłuchać mocno zniekształconej, ustawionej w dwóch kanałach, gitary elektrycznej, w ˻ 1 ˺ Bomb, zwracając przy tym uwagę na barwę basu i od razu wraca perspektywa, z której patrzyliśmy na twórczość małżeństwa Janerków do tej pory.

Płytę otwiera bowiem kontrast pomiędzy jasnym brzmieniem tamburynu i basu. Ten nie jest głęboki, a raczej selektywny, dynamiczny, choćby kąśliwy. Podobnie słychać go zaraz potem, w ˻ 2 ˺ Bądźmy dziećmi. Także i wokal odsyła nas do lat 80., do postpunkowych eksperymentów, ponieważ jest podany na długim, jasnym pogłosie. Pod spodem, w prawym kanale, słychać hi-hat, który jeszcze mocniej otwiera to brzmienie.

To jest przy tym bardzo czysty dźwięk. Niezwykle trudno wydobyć z niego głębię i sprawić, aby nie było po prostu jasno. Damianowi się to udało. Nie zgasił blach, nie zamknął wysokich tonów, a jednak wszystko jest czyste, otwarte, mocne w górze pasma. To przy tym przekaz opanowany, jeżeli tak można powiedzieć. Kiedy w ˻ 4 ˺ Wszyscy inteligentni mężczyźni idąco wywiadu słychać wiolonczelę, to ma ona głęboki dźwięk, a nie jest przejaskrawiona. Ma też woje wyraźne miejsce w przestrzeni, nie rozjeżdża się. Jest dość jasna, a mimo to gęsta. Podobnie jak przetworzony wokal.

Całość podbita jest nasyconym basem. Nie został on dopalony, a raczej wydobyty. Nie ma niskiego zejścia, sprawia jednak wrażenie mocnego, „sprawczego”, jeżeli tak mogę powiedzieć. Taki jego charakter został utrzymany przez całą płytę, ponieważ jej brzmienie jest zbudowane na kontraście między wysokimi gitarami, wiolonczelą i jasnym, choć pokazanym daleko, werblem, a basem.

Wokal jest konsekwentnie jest lokowany daleko w miksie, nie jest to więc wokal „radiowy”. W ˻ 6 ˺ Jutro będę w N.Y. (z tobą) pokazany jest dodatkowo z delay’em. Bliżej słychać wiolonczelę, a przede wszystkim gitarę elektryczną. Stereofonia jest więc budowana w trójkącie między wokalem, perkusją, wiolonczelą z jednej strony i bębnami oraz przesuniętym w fazie dźwiękiem gitary w drugiej. To nie jest dokładne obrazowanie, a raczej pastelowy obraz, który bardzo fajnie łączy się z „bujaniem” w ˻ 5 ˺ Paragwaju. W Jutro… panoramę tworzy chór z wielu ścieżek głosu Janerki, a w ˻ 7 ˺ Bez kolacji to głosy odzywające się w intro to z lewej, to z prawej strony oraz wokaliza na długim pogłosie, wygenerowana na syntezatorze przez Janusza Grzywacza.

Tak w ogóle, to syntezatorów nie słychać tu zbyt dużo. Najważniejszy jest bas, to jasne, równie ważna jest wiolonczela. jeżeli jednak miałbym wskazać instrument wiodący, to byłaby to jednak gitara elektryczna. Pięknie brzmi gitara akustyczna w ˻ 11 ˺ Piosence dla żywych oraz ˻ 12 ˺ Urodzinach i wiemy, iż jest jej na tej płycie zbyt mało. Czasem, jak w ˻ 8 ˺ Niewalczyku, stopa perkusji odzywa się mocniej, ale generalnie jest ona schowana pod brzmieniem basu i właśnie przetworzony dźwięk „elektryka” przykuwa naszą uwagę.

Naprawdę trudno z takiego materiału wyciągnąć średnią. Czyli pokazać jego otwartą górę, długie pogłosy, ale i nie dopuścić do rozjaśnień i do krzykliwości środka pasma. Udało się to i po raz pierwszy w ogóle usłyszymy ten materiał z równie mocnym, czystym basem, lepszym niż na LP i pierwszym CD. Może choćby o wiele lepszym. To rzeczywiście mało „przebojowa” płyta, nie do końca przystająca ani do nowofalowych początków Janerki, a nie mieszcząca się w popowo-rockowej estetyce, która pomogła w latach 90. znaleźć się takim zespołom, jak Perfect, Lady Pank czy Budka Suflera. Być może właśnie dlatego to płyta tak ciekawa. I wreszcie z dźwiękiem, który oddaje tę jej dualność.

» Jakość dźwięku: 7-8/10
»«
JAK SŁUCHALIŚMY • Odsłuch został przeprowadzony w systemie referencyjnym „High Fidelity”. Płyty odtwarzane były na odtwarzaczu SACD Ayon Audio CD-35 HF Edition, a płyty LP na gramofonie SME Model 60 z przedwzmacniaczem RCM Audio. Sygnał przesyłany był do lampowego przedwzmacniacza liniowego Ayon Audio Spheris III i wreszcie do wzmacniacza mocy Soulution 710 oraz kolumn Harbeth M40.1. Okablowanie – Crystal Cable Absolute Dream, Siltech Triple Crown, z zasilaniem Siltech, Acoustic Revive i Acrolink.

POLSKIENAGRANIA.com.pl

tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”

«●»

Idź do oryginalnego materiału