DEEP PURPLE - =1 (2024)

powermetal-warrior.blogspot.com 2 miesięcy temu

Wielu fanów Deep Purple żyje przeszłością. Czasy Blackmore'a, czasy Coverdale'a, Jona Lorda, czy Glena Hughesa. Złote czasy, kiedy pojawiały się takie płyty jak "Burn", "Machine Head", czy "deep purple in Rock". Pamiętne lata 70, kiedy band nabierał rozpędu i świetne odrodzenie w latach 80. Ostatni krążek z Blackmorem, czyli "The battle rages on" to ostatni wielki album tej grupy dla mnie. Późniejsze wydawnictwa to albo pojedyncze utwory, albo po prostu słuchanie do niedzielnego obiadku. To płyty rockowe i owszem, ale kiedy pojawił się Steve Morse to coś wypaliło się w tym zespole. Odniosłem wrażenie, iż gitara przestała mieć znaczenie w tym zespole. Brakowało porywających solówek i wciągających riffów. Don Airey to też zasłużony klawiszowiec, który oczywiście nie jest drugim Jonem Lordem, ale to też geniusz w swoim fachu, ale jakoś nie miał jak się pokazać z dobrej strony. Czasami pojawienie się nowego członka w zespole jest światełkiem w tunelu i ostatnią nadzieję, na pewien zwrot akcji. Tak choćby przecież zadziało się w takim Judas Priest. Mieli iść na emeryturę, a pojawienie się Ritchiego w zespole wniosła powiew świeżości i band teraz wydaje jedne z najlepszych płyt. Skoro tam takie cuda się zadziały, to liczyłem iż pojawienie się Simona Mcbride nieco ożywi muzykę Deep Purple i przywróci starego dobrego hard rocka. Tak też się stało i "=1" to jak dla mnie jeden z najlepszych albumów tej grupy. Przywołuje przede wszystkim lata 80 i słychać tam coś z "Perfect Strangers" , coś z 'Slave and masters" i choćby pewne odesłania do lat 70. Wiem jedno, to najlepsze wydawnictwo od czasów "The Battle rages on".

Praktycznie cały skład to zgraja dziadków, którzy mimo swojego wieku wciąż chcą grać hard rocka. Starego, dobrego klasycznego hard rocka. Miłe zaskoczenie i spory szacunek dla nich. Było wiadomo, iż nie będzie tu szybkiego grania i iż Gillan nie będzie śpiewał jak na "Child in Time", ale to wszystko jest zagrane na miarę tego co mogę teraz tworzyć. Gillan bardziej śpiewa nastrojowo, bardziej akcentuje, ale też potrafi wbić się w górne rejestry kiedy nadaje się okazja. Wciąż czerpie euforia z słuchania jego głosu. Prawdziwy mistrz. Sekcja rytmiczna to wiadomo klasa sama w sobie i tutaj Glover/Paice robią swoje i może już nie ma takiej mocy jak kiedyś, ale czuć iż to Deep Purple. Dla mnie ten album ma dwóch bohaterów. Przede wszystkim Simon Mcbride, który przywołuje ducha starego dobrego rocka. Nie jest drugim Ritchem, ale potrafi zagrać interesujący riff, czy intrygującą solówkę. W tej kwestii dzieje się sporo dobrego i jest w końcu znów interesujący dialog klawiszy i gitary, jak za dawnych płyt. Tego mi brakowało na ostatnich płytach. Były dobre, ale takie troszkę bezpieczne i ugrzecznione. Brakowało też hitów na miarę starych szlagierów, a tutaj proszę hit goni hit. Simon wniósł nowe życie, a przy tym nieco przypomniał nam lata świetności, gdzie gitara liczyła się w Deep Purple. Brawo dla tego Pana! Don Airey też w końcu daje popis swoich umiejętności i choć więcej stawia na syntezatory, to jednak sprawia iż klawisze znów zaczynają żyć w zespole i stanowić istotny element stylu Deep Purple. Te dialogi tych dwóch panów są urocze i przypominają poniekąd pojedynki Lorda i Blackmore;a. Bardzo miłe uczucie.

Można ponarzekać na okładkę. Na proste i niezbyt ostre brzmienie, ale tym razem muzyka wszystko wynagradza. Mogłoby się wydawać, iż otwierający "Show Me" to żadne tam powroty do złotych lat Deep purple, bo jest lekko, nieco komercyjnie. Jednak jest w końcu interesujący motyw gitarowy, który porusza i zostaje w pamięci. Jest przebojowość, jest w końcu słyszalna gitara, która nie jest tłem. Simon zaznacza swoją obecność. Solówki przywołują lata 80 i ta przebojowość też przypomina mi tamten okres. Jest hard rock pełną gębą. Echa "Zero the hero" Black sabbath można usłyszeć w riffie "A bit on the side" i tutaj Simon jeszcze bardziej pewniejszy siebie, odważniejszy. Jest zadziornie, tajemniczo, a zarazem melodyjnie i bardzo przebojowo. Tutaj słychać ten dialog Airey/Mcbride i brzmi to obłędnie jak dla mnie. Brakowało mi czegoś takiego na ostatnich płytach. Jest element zaskoczenia w "Shar Shooter" gdzie pojawiają się kobiece chórki, ale jest też mocny riff, który na długo zostaje w pamięci. Gdzieś nad tym wszystkim unosi się duch Ritchiego Blacmorea i jego zagrywek. Brakuje mi jego i to bardzo, ale co zrobić jak obrał zupełnie inną drogę. Jaki byłby Deep Purple w tej chwili z nim na pokładzie, tego nie wiemy i się nigdy nie dowiemy. Niczego nie oczekiwałem od tej płyty i jakoś specjalnie nie czekałem na nią. Wszystko zmienił pierwszy singiel w postaci "Portable Door" i poczułem iż Deep Purple wraca do swojego stylu. Skojarzenia z takim "Perfect Strangers" sprawiły, iż ten album został jednym z najbardziej wyczekiwanych krążków roku 2024. Kolejne single w postaci przebojowego "Lazy Sod" czy przesiąkniętego latami 80 "Pictures of You" i w każdym z nich słyszałem coś z czasów Blackmore;a i lat 80. To uczucie mną zawładnęło i dawno czegoś takiego nie czułem. Na taki właśnie album czekałem od lat w wykonaniu Deep Purple. Co interesujące band choćby pokusił się o nieco szybsze granie. W tej kategorii mamy nieco luzacki "Old Fangled Thing", ale też panowie znów znakomicie bawią się konwencją i przede wszystkim Don i Simon dają niezły popis umiejętności. Na tej płycie pełno dobrych i klimatycznych solówek. Jest czym się zachwycać. Drugi taki szybszy killer to "Now You're talkin" i tutaj dopiero czuć echa Blackmorea. Każdy kto wychował się na klasykach Rainbow i Deep Purple i Ritchiego będzie zachwycony. Kiedy ostatnio panowie grali z taką ikrą i werwą? Oj dawno. W tym szaleństwie choćby Ian daje się ponieść i nie szczędzi gardła. Nieco orientalny i rozbudowany, z nutką progresywności "Bleeding Obvious" też pokazuje nieco więcej energii niż Deep Purple był znany na ostatnich płytach. choćby ballada wypaliła i dawno band nie nagrał tak przemyślanej ballady jak "If Were You" i troszkę przypomniały mi się czasy "Slave and masters". Prawdziwa perełka. Troszkę odstaje "im saying nothing", choć jest rockowo i gitarowo. Druga ballada "I'll catch You" już nie ma takiej ikry, ale to wciąż solidne rockowe granie.

Mieli iść na emeryturę, mieli już dawno kończyć karierę, ale jak miło widzieć, iż mieli słuszność żeby dalej tworzyć i grać dla nas. Tyle lat czekać na naprawdę tak poukładany, hard rockowy album, który przypomni złote lata, z czasów kiedy był blackmore. Nie sądziłem, iż ten dzień nastąpi, a tu proszę. Najlepszy album od wielu, wielu lat. Jak dla mnie od czasów "The battle rages On". Simon Mcbride przywrócił Deep Purple dawny blask. Brawo !

Ocena: 9/10

Idź do oryginalnego materiału