Zacznijmy od tego, iż Progresja ssie pałę.
Ten Minami Deutsch słyszałem coś wcześniej i raczej wiedziałem, iż nie o takie krauty Japończycy walczyli w Pearl Harbor. Nie powiem, iż widziałem cały koncert, bo nie, ale ostatni 20 minutowy kawałek w pełni i najlepiej to wychodziło jak napierdalali ćwierć-grind, bo generalnie w tym ich krautrocku za dużo nudnego moim zdaniem niby transowego funkowania. Pewnie się niektórym podobało, mnie nie porwali i raczej nie sięgnę po więcej.
Jak wszyscy moi drodzy wiecie, jestem wielkim maniakiem Blood Incantation od ich pierwszej epki i po cichu liczyłem jadąc tramwajem, iż zagrają najlepszy koncert po tej pierwszej trasie z Cruciamentum, kiedy w Hydro zagrali jeden z najlepszych koncertów, jakie widziałem w życiu.
Ale nie zagrali.
Widziałem ich gigów 4 i jeszcze 2 Spectral Voice, więc może mi się przejadło, ale nie jestem w stanie o tym koncercie powiedzieć nic dobrego - nie licząc miłych dla oka pięciometrowych obelisków z runami świecącymi się jak na tytułowych gwiezdnych wrotach. Brzmienie tragedia, kilkakrotnie całe nagłośnienie prócz tego na scenie co tam mieli dla siebie padło na parę sekund, drugą część Stargate wyjebało cały prąd chyba i zakończyli to grać przedwcześnie. Tyle, co sobie krzyknąłem, iż Open... the Stargate i zaraz znów głośniki siadły xD Idealnie na finisz 20-minutowej suity xD Przeprosili za problemy techniczne i szczerze mówiąc od połowy odgrywanego albumu myślałem, iż chyba najchętniej to bym już sobie wrócił na chatę obejrzeć Szybkich i wściekłych 8. Zagrali po albumie jeszcze Inner Paths (to Outer Space), solo na klawiszach i gongu i na koniec pierwszy kawałek z Luminescent Bridge, moim zdaniem dosyć zresztą średni.
Raptem może godzina grania i elo. Rozumiem, iż wymagające kompozycje i można się zmęczyć, ale po 105 minutach Primordial dzień wcześniej niesmak pozostał. Sama kapela może zawiedziona tymi problemami natury technicznej, ale miałem wrażenie - mimo nawiązania do tego gigu sprzed lat, bo znowu było śpiewanie Happy birthday - po prostu odfajkowała kolejny występ. Nie zarzucę im, iż koślawo grali albo co, bo się trzymali choćby jak głośniki siadały, ale iskry bożej to w tym nie dostrzegłem, a wiem, iż ich na to stać i osobiście to się najlepiej bawiłem może na soundchecku, jak podegrali parę riffów Morbid Angel i kawałeczek zdaje się Hovering Lifeless. Poleciał jeszcze Goblin z Suspirii i coś z Alpha Centauri zdaje się, a zaczęli do Kraftwerka i zakończyli Winds of Change.
Towarzystwo, jak się można było spodziewać po pod korek zajebanej Progresji, ostro randomowe, więc byli tak maniax, jak i tunelarze, znani okładkowcy, jak i gwiazdy telewizji śniadaniowej, a choćby i mój szwagier, co nie wiem, kiedy ostatnio był na koncercie deathmetalowym. Czy mu się podobało nie zdążyłem spytać, ale przypuszczam, iż niekoniecznie, bo deathmetalowych fragmentów się w zasadzie słuchać nie dało i bardziej z pamięci je odtwarzałem, niż ze słuchu. Nie wiem, czy pójdę piąty raz. Pewnie tak, ale już na nic nie będę liczył.
Zapomniałem dodać, iż Progresja ssie pałę.
Statystyki: autor: yog — 27 sek. temu