Dawid Nickel: W Kędzierzynie-Koźlu żyłem w dwóch światach

opolska360.pl 1 rok temu

– Kędzierzyn-Koźle nie kojarzy się raczej z filmem, zapytam więc, jak doszło do tego, iż wszedłeś w ten świat?

Dawid Nickel*- Jako nastolatek interesowałem się bardzo mainstreamowymi, hollywoodzkim produkcjami. Wiedziałem wtedy, iż chcę pracować przy filmach, poszedłem więc bardzo prostym kluczem: postanowiłem zostać krytykiem filmowym i o nich pisać. W związku z tym zacząłem studiować kulturoznawstwo w Katowicach. Jednak bardzo gwałtownie spostrzegłem, iż to jednak nie to, bo ja chcę te filmy robić. I dostałem się na Organizację Produkcji Filmowej i Telewizyjnej, ale już w trakcie drugiego roku odkryłem, iż chcę przede wszystkim reżyserować. To wzięło się stąd, iż obserwując polskie filmy i polskich młodych twórców, nie zauważyłem tematów, które dotyczą mnie i moich bliskich, iż w ogóle wszystko jest bardzo odległe i żeby znaleźć bohaterów takich jak ja, to muszę sięgać do filmów zagranicznych.

A ja chciałem opowiadać swoje historie, które mnie dotyczą i mnie bolą. Założyłem więc sobie, iż przez jakiś czas nabiorę doświadczenia i wrócę na uczelnię, ale już na reżyserię. Mieszkając i pracując już w Katowicach rozsmakowałem się w życiu kulturalnym tego miasta. Poznawałem coraz to więcej opcji tego, czym mógłbym się zajmować. Pewnego dnia zrobiłem listę reżyserów i reżyserek u których chciałbym pracować i została mi tylko Małgorzata Szumowska. Napisałem więc odręcznie list, ona mi odpowiedziała i się spotkaliśmy. Wówczas kręciła „Body/ciało” i powiedziała, iż jak znajdę aktorkę do jednej z głównych ról, to weźmie mnie na asystenta. I na Instagramie wypatrzyłem Justynę Sowałę, która się sprawdziła. W ten sposób zacząłem pracować z Małgorzatą i ona mnie zaprosiła do kolejnych swoich produkcji. I gdy zaczęła dochodzić już ta granica wieku, przy której wyznaczyłem sobie rozpoczęcie studiów reżyserskich, to ona zaproponowała mi kolejny film. Stwierdziłem wtedy, iż pójdę tą drogą.

– Twój debiut „Ostatni komers” nie był kręcony w Kędzierzynie-Koźlu, ale można odnieść wrażenie, iż tam dzieje się akcja: nazwa osiedla, linia MZK czy tablice rejestracyjne. Nie kusiło, by nakręcić tu całość?

– Przede wszystkim to była produkcja niskobudżetowa. 700 000 zł to dużo pieniędzy, ale nie wtedy, kiedy robi się film. Dlatego musieliśmy kręcić pod Warszawą, ponieważ tu mieszka większość ludzi z ekip filmowych. W związku z czym nie musiałem sprowadzać ich do innego miasta, płacić za hotel, diety itd. Zresztą nigdzie indziej w Polsce nie ma tylu fachowców i profesjonalistów tego typu. Czymś ekstra przy tej produkcji były cztery dni w Jeleniej Górze. Ponieważ był tam odkryty basen miejski, na którym bardzo mi zależało.

Oczywiście, to było nawiązanie do basenu na kędzierzyńskim osiedlu Azoty, gdzie kiedyś spędzałem czas. Ten basen przeszedł jednak totalną renowację i już nie wygląda tak, jak kiedyś. Musiałem więc poszukać czegoś innego. Niemniej na pewno wolałbym nakręcić ten film w swoim rodzinnym mieście. Akcja jednak teoretycznie tam się dzieje, o czym świadczą choćby wspomniane detale. Do tego jeden wątek nawiązuje do mojej historii, czegoś, co działo się, gdy tam mieszkałem.

Bohaterowie filmu „Ostatni komers”, reż. Dawid Nickel. Foto. Jakub Socha

– Inspiracją było zdjęcie z twojego komersu, odnalezione podczas jednego z powrotów do rodzinnego domu.

– To było wtedy, gdy byłem na kursie dla młodych reżyserów. Trzeba było przyjść z konkretnym pomysłem. Szukając inspiracji pojechałem do Kędzierzyna-Koźla, gdzie bardzo lubię wracać. Działa to na mnie sentymentalnie, bo choćby mogę spotkać wielu starych znajomych. I w domu natrafiłem na zdjęcie, które było z mojego komersu i na nim byłem z takim chłopakiem, w którym się wtedy kochałem. Stwierdziłem, iż fajnie byłoby zrobić z tego historię. Napisałem scenariusz na krotki metraż, ale nie dostałem na to pieniędzy. Za to niebawem ruszał program w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej na pełne metraże. gwałtownie stworzyłem portret młodych ludzi właśnie z takiego miasta jak moje. I to się spodobało.

– Wyautowałeś się już po wyprowadzce z Kędzierzyna-Koźla?

– Tak. Wydaje mi się, iż to też był jeden z powodów, przez które wyjechałem. Teraz już nie ma z tym problemu, ale gdy byłem nastolatkiem, to oczywiście były jakieś tam portale randkowe, jednak w mojej okolicy nie było żadnej możliwości poznania osoby, takiej jak ja. Nie mówiąc już choćby o jakimś randkowaniu. To trudna perspektywa, bo czujesz, iż jesteś inny, chciałbyś o tym pogadać, ale nie wiesz z kim, boisz się, nie wiesz, co na to twoja rodzina, przyjaciele. Postanowiłem więc żyć w większym mieście, gdzie jest większa różnorodność. To oraz studia pozwoliły mi się otworzyć, poznać siebie i spowodowało, iż w końcu się wyautowałem.

– Gdybyś teraz miał te 15-16 lat, przyznałbyś się swoim znajomym?

– Zdecydowanie. Teraz mamy zupełnie inne pokolenie, bycie gejem nie jest niczym nadzwyczajnym. Młodzi ludzie bardziej otwarcie rozmawiają o tym, kim są, nie kryją tak emocji, jest też dostęp do internetu na bardzo szeroką skalę. Ten temat jest dosyć powszechny. Chyba, iż mi się tak wydaje, bo mieszkam w Warszawie i mam całkiem inny odbiór. Choć kiedy wrzucam jakieś informacje na Facebooka, to bardzo dużo starych znajomych pisze do mnie i okazuje się, iż nikt nie ma z tym problemu.

Problemem był mój strach przed tym, jak to ludzie odbiorą, a okazuje się, iż najczęściej odbierają to bardzo pozytywnie. Nie chce powiedzieć, iż w Polsce nie ma homofobii, ale też jestem daleki od mówienia ogólnych rzeczy, iż ludzie w tym kraju są źli, bo tak wcale nie jest. Ja rzadko się spotykam z homofobią, ale też chodzę do bardzo określonych miejsc. Chcę być tam, gdzie czuję się bezpiecznie. Podejrzewam, iż gdybym pojechał do jakiegoś mniejszego miasta, to już nie byłoby tak dobrze.

Uważam, iż nasze społeczeństwo jest otwarte, ale polityka jest niesprzyjająca, bo wiele osób chce coś na tym ugrać. Choćby te strefy wolne od LGBT. To jest właśnie homofobia systemowa, więc myślę, iż to jest o wiele większy problem. w tej chwili jednak coraz więcej ludzi zna bezpośrednio lub pośrednio osobę z tego kręgu i to też jakby powoduję, iż „oswajają się” z tym tematem. Wydaje mi się, iż dzięki temu, iż przedstawiciele młodszego pokolenia coraz częściej mówią o tym, kim są, o swojej tożsamości, więcej osób jest sobą i przez to Polacy stają się o wiele bardziej otwarci. A może to jest tylko takie moje życzeniowe myślenie.

Dawid Nickel. Fot. Sara Szymańska

– Ciężko było być gejem w tak stosunkowo małej społeczności jak Kędzierzyn-Koźle?

– Wydaje mi się, iż wtedy funkcjonowałem w dwóch światach. Jeden to był właśnie ten realny. Miałem w nim dużo przyjaciół, byłem osobą – tak mi się wydaje – lubianą, towarzyską i nie czułem się w żaden sposób dyskryminowany. Ale był też właśnie ten drugi świat. Świat internetu, gdzie wszystko ukrywałem i wieczorami czatowałem na różnych portalach, z takimi osobami jak ja, ponieważ chciałem czuć, iż nie jestem odosobnionym przypadkiem. Mam siostrę, która jest dość wyrazista i jak ktoś mnie wyzywał, to od razu wymierzała sprawiedliwość (śmiech). De facto jednak nie mogę się porównywać z żyjącymi w małym mieście osobami queerowymi, które są z tego powodu prześladowane. Ja tego nie doświadczyłem, ale na pewno czułem, iż nie mogę z nikim o tym porozmawiać, jestem sam i się boję.

Co ciekawe, byłem wtedy też mocno homofobiczny względem siebie. Pamiętam, iż gdy byłem w kinie na „Tajemnicy Brokeback Mountain”, to śmiałem się z tego i ktoś mi choćby zwrócił uwagę, iż zachowuję się niestosownie. A ja po prostu, już wiedząc, iż jestem gejem, manifestowałem tę swoją homofobię. Tak bardzo się tego obawiałem i wstydziłem, iż dopiero jak pojechałem do Katowic, to mnie to bardzo mocno otworzyło. I potem moje przyjaciółki pytały, dlaczego wtedy im nie powiedziałem. A ja w tamtym czasie nie miałem takiej przestrzeni w głowie, żeby komukolwiek o tym powiedzieć. Bo najpierw chciałem to sobie sam poukładać. Wspominam życie w Kędzierzynie-Koźlu dobrze jako nastolatek, ale to, co się działo w mojej głowie, to już było bardziej skomplikowane i trudne.

– Ten kolega, w którym się zakochałeś, połączył kropki po obejrzeniu „Ostatniego komersu”?

– Nie mam pojęcia. Ostatni raz widziałem go w momencie, kiedy się przytuliliśmy, tak, jak to jest na końcu w filmie. Potem już nigdy więcej go nie widziałem, nie wiem, co się z nim dzieje.

– Byłeś też eurosierotą, więc tym bardziej nie było łatwo.

– To nie jest tak, iż to jest jakaś wielka trauma w moim życiu. Ja wtedy raczej widziałem plusy tej sytuacji, bo byłem sam w domu, czy tam z siostrą i miałem bardzo dużą swobodę. Nasz dom był otwarty, wielu przyjaciół u nas przesiadywało. Czerpałem z tego dużo korzyści i gwałtownie dojrzałem. A z perspektywy czasu, to jednak jest to trudne, kiedy się wychowujesz bez rodziców, bez bliższego kontaktu z nimi, bo to jest bardzo ważne, żeby otaczać swoje dzieci troską i miłością. Ja sobie to teraz poukładałem, nie mam tego nikomu za złe. Mam dobry kontakt z mamą.

Temat rodziców jest też jednak u mnie istotny. Wydaje mi się, iż jeszcze długo będę go eksplorował w swoich filmach. Jest bardzo dużo rodzin, które nie są idealne, jest coraz więcej rozwodów, coraz częściej rodzice mieszkają osobno. Rząd chce, żeby było jak najwięcej rodzin, a nie potrafi zadbać o te, które już istnieją. Bardziej niż „500 plus” przydałyby się jakieś terapie.

– W jakiś sposób uzupełniasz sobie tę lukę będąc, chcąc lub nie chcąc, przedstawicielem Polskiego Kina Inicjacji?

– Jako fan filmów i seriali o nastolatkach, zauważyłem spore braki w opowiadaniu o nich w polskich produkcjach. To jeszcze było relatywnie niedawno, bo przecież„Ostatni komers” pisałem cztery lata temu, ale to był okres, gdy nie było Netfliksa w Polsce. Tego typu produkcję to była u nas rzadkość. A jak były, to najczęściej to jakieś kino gatunku, jak „Obietnica” Anny Kazejak czy „Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec. Ja z kolei chciałem zrobić film, który nie byłby społecznym dramatem, tylko produkcją o emocjach, o wrażliwości. W związku z tym postanowiłem zrobić obraz spod znaku „coming of age”, który choćby nie ma polskiej nazwy, ale dotyczy wkraczaniu w dorosłość.

Dawid Nickel z grupą aktorów z serialu „BringBackAlice”. Fot. Materiały producenta.

– O młodzieży zrobiłeś też serial „BringBackAlice”, który można oglądać od niedawna. Jak doszło do tego, iż się zająłeś tą produkcją?

– Miesiąc po festiwalu filmowym w Gdyni, gdzie „Ostatni komers” odniósł sukces, zadzwoniła producentka Izabela Łopuch z HBO. Zaproponowała mi wówczas reżyserię serialu o nastolatkach. Zwróciła się do mnie, ponieważ zauważyła, iż jestem jednym z nielicznych twórców, który opowiada historię ludzi w tym wieku i zrobiłem to dosyć sprawnie. Tym razem jednak to nie ja jestem autorem scenariusza. Zostałem zaproszony do współpracy.

– Praca przy serialu bardzo różniła się od pracy przy „Ostatnim komersie”?

– Różnica polegała głównie na skali. Serial wysokobudżetowy, bardzo dużo dni zdjęciowych, dużo statystów, ogromne sceny… To była niezła szkoła życia. Życie prywatne nie istniało w tym momencie, tylko praca, która jest pasją, więc idziesz zadowolony na plan zdjęciowy, ale jednak myślisz tylko o Alicji Stec i jej paczce przyjaciół. To jest trudne w tym procesie, ponieważ bardzo głęboko wchodzi się w życie fikcyjnych postaci. Po czym jest premiera i z dnia na dzień twoją pracę oceniają ludzie, a ty zaczynasz przygodę z innymi bohaterami. Przez pierwsze tygodnie brakowało mi Alicji Stec (śmiech). Ponieważ zdajesz sobie sprawę, iż przez ostatnie dwa lata myślałeś tylko o niej. Ja jak angażuje się w projekt, to całym sobą.

– W tym serialu sporo jest nawiązań do social mediów. Z tego, co wiem, to one mocno cię inspirują przy wyszukiwaniu nowych twarzy. Skąd taka formuła?

– To bierze się trochę stąd, iż zauważyłem, iż o ile dziewczyny w szkołach aktorskich są bardzo zróżnicowane, zarówno o ile chodzi o cechy charakteru, jak i o cechy zewnętrzne, to chłopcy – przynajmniej takie mam wrażenie – są jakby tacy sami. Czasami zdarzy się ktoś naprawdę inny, ale mimo wszystko wolę poszukać gdzieś indziej na własną rękę, choćby właśnie w internecie. Teraz dzieciaki dorastają z TikTokiem, Instagramem, a to też jest jednak praca z kamerą. Tacy ludzie są o wiele bardziej świadomi i nie są tak zgrani, mają interesujące twarze i interesujące osobowości. Odtwórcę jednej z głównych ról w „Ostatnim komersie” [Michał Sitnicki grający Kubę – przyp. red] poznałem właśnie na imprezie wixapolowej. Jakoś urzekł mnie tym jak tańczył i postanowiłem do niego zagadać, jednocześnie przez kolegę i przez Instagram. Zresztą, do tej pory towarzyszy mi takie indywidualne podejście. Teraz robię film o zapaśnikach i też szukam w pierwszej kolejności sportowca, a nie aktora. Tak, iż o ile czyta to jakiś zapaśnik w wieku 20-25 lat, to zapraszam na zdjęcia.

Dawid Nickel. Fot. Jakub Socha

– Ten film miał być właśnie robiony w Kędzierzynie-Koźlu. Na czym stanęło?

– Napisałem scenariusz, do którego potrzebuję większego miasta. Niemniej wciąż chciałbym być na południu Polski, więc wydaje mi się, iż raczej będę kręcił na Śląsku. To jest film o toksycznej męskości. Będzie trudny, więc trudniejsze będzie zbieranie nie niego pieniędzy. w tej chwili szukam producenta i finansowania, czyli jestem w najgorszym momencie. Tym bardziej, iż dochodzi inflacja, stawki poszły do góry. Teraz, żeby zrobić film, choćby bardzo kameralny, to potrzebujesz około 5 mln zł. A jeszcze pięć lat temu wystarczyło dwa razy mniej.

– Tobie udało się „wyrwać” do tego większego świata. Masz jakieś rady dla młodego, aspirującego artysty z prowincji?

– Ja bym bardziej miał taką sugestię w stronę tych którym się udało, żeby jednak pamiętali o tych swoich małych miastach, skąd pochodzą. Żeby wracali tam, organizowali jakieś warsztaty i mówili o tym, jaką mają i mieli drogę. Może ktoś z tych młodych ludzi przeczyta taki artykuł lub zobaczy coś w internecie, przyjdzie na te zajęcia i to mu otworzy głowę. Na władze miasta często nie ma co liczyć, bo oni tam mają więcej problemów niż ta kultura i sztuka (śmiech). Ja przecież też niejako przez przypadek trafiłem do szkoły filmowej, właśnie przez jakiś artykuł, który mnie zmobilizował. Ktoś jednak też musi mówić młodym ludziom, jakie są możliwości.

W liceach raczej rzadko takie rzeczy nagłaśniają. Jak ktoś jest inny i ma artystyczne zacięcie, to często nauczyciele nie wiedzą, co mają z tym zrobić. To też nie jest ich wina, bo tak naprawdę ludzie mało się interesują sztuką i kulturą. Pamiętam, iż jak ja miałem na maturze historię sztuki, to obok mnie w całym Kędzierzynie-Koźlu zdawała chyba jeszcze tylko jedna dziewczyna. I choćby się spotkaliśmy w związku z tym, żeby się zapoznać (śmiech).

– Jak odnajduje się chłopak z Kędzierzyna-Koźla w świecie filmu i warszawskiego blichtru?

– W stolicy mieszkam 10 lat, wcześniej pięć w Katowicach. Warszawa jest dosyć męczącym miastem, choć lubię ją i na ten moment nie wyobrażam sobie, żebym wrócił na stare śmieci. Niemniej, wydaje mi się, iż ludzie w tych większych miastach coraz bardziej szanują tych z małych ośrodków. Widzą, iż ci mają w sobie sporą siłę, bo to nie jest łatwe rzucić się na głęboką wodę. Jak jeszcze weźmie się pod uwagę, iż nie jestem z rodziny i środowiska artystycznego, to jest to jeszcze bardziej imponujące. I częściej spotykam się z wielkim szacunkiem, iż miałem siłę i odwagę na to wszystko, iż moja droga tak wygląda. Dla wielu ludzi jest to bardzo ciekawe.

* Dawid Nickel

Urodził się w 1988 roku w Kędzierzynie-Koźlu. Po maturze przeprowadził się do Katowic i tam ukończył wydział Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej w Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej. Następnie kształcił się w Szkole Wajdy w Warszawie.

Jego debiut „Ostatni komers” został bardzo dobrze przyjęty podczas 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie zdobył nagrodę Jury Młodych oraz nagrodę dla najlepszego filmu w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych.

Otrzymał także Nagrodę Specjalną Jury festiwalu Tarnowska Nagroda Filmowa za „maksymalne wykorzystanie możliwości mikrobudżetu i imponujący debiut. Za świetne prowadzenie aktorów i subtelne spojrzenie na ten czas w życiu, gdy wszystko co pierwsze jest najważniejsze”. Akcja filmu, oparta m. in. na przeżyciach Nickela i według jego scenariusza, rozgrywa się w małym mieście. Choć jego nazwa nie pada to wiele wskazuje na to, iż chodzi o Kędzierzyn-Koźle. Podczas ostatniego tygodnia gimnazjum, którego zwieńczeniem jest tytułowy komers, czyli impreza z okazji zakończenia szkoły.

Ta produkcja była także furtką dla niego do wyskobudżetowego serialu „BringBackAlice”. Ten w tej chwili można oglądać na platformach HBO Max i Player. W nim to zaginiona w tajemniczych okolicznościach influencerka Alicja niespodziewania wraca po roku. Powrót 18-latki zmienia życie jej paczki przyjaciół. Tymczasem na drodze głównej bohaterki pojawia się Tomek, który twierdzi, iż tego samego dnia zaginęła też jego siostra.

2023 rok to również czas premiery krótkometrażowego dokumentu „Filipka” o jego queerowej i genderfluidowej koleżance.

Idź do oryginalnego materiału