Poza tym miejsce ekspozycji, czyli Fundacja Louisa Vuittona, gwarantowało show artystyczny na najwyższym poziomie, bez kompromisów (dowiodła tego choćby ubiegłoroczna wystawa Marka Rothki). Organizatorzy jak mantrę powtarzali, iż to największa dotychczas prezentacja dzieł Hockneya: ponad 400 ściągniętych z całego świata prac, ponadto przygotowana przy ogromnym zaangażowaniu samego artysty. Dodatkowo, choć nie wprost, sugerowano, iż drugiej takiej na pewno już nie będzie, bo Hockney jest i schorowany, i wiekowy (87 lat).
To przedsięwzięcie w różnych aspektach odnosi się zresztą do matuzalemowego wieku: projektant siedziby Fundacji Frank Ghery skończył 96, kurator wystawy – 80 lat, a 76-letni gospodarz miejsca i właściciel Fundacji (a przy tym prezes koncernu LVMH) Bernard Arnault wydaje się w tym gronie wręcz młodzieniaszkiem. Wrażenie robi i fakt, iż pokazywany jest dorobek liczący sobie równo 70 lat, a najstarszą pracą na wystawie jest „Portret ojca” z 1955 r., malarsko dość jeszcze konwencjonalny, ale noszący już pewne znamiona późniejszego stylu artysty.
Mimo tej imponującej masy zgromadzonej sztuki miłośnicy artysty mogą jednak poczuć lekki niedosyt.