Opętany Czerwony Kapturek na grafice promującej grę. Horrorowa aranżacja popularnych baśni przyobiecana na screenach. A pośrodku tego gracz, próbujący nie dać się zabić pośród gradu kul i różnych innych śmiercionośnych narzędzi. Mogło być naprawdę ciekawie… a zamiast tego okazało się, iż choćby bullet hell może nudzić.
Dark Fairy Tale: Dreamland Survivors to roguelike’owy bullet hell, w który, wedle jego opisu, można grać „całkowicie jedną ręką” – z czym się jednak osobiście nie zgodzę. No, chyba iż lubicie obsługiwać WASD prawą ręką. Albo jesteście leworęczni. Mniejsza jednak z tym, do rzeczy. Gracz wciela się tutaj w Pinokia, który trafia do zapętlonego koszmaru pełnego innych baśniowych postaci chcących go zamordować. Jego zadanie polega zaś na, ni mniej, ni więcej, po prostu przeżyciu. W trakcie rozgrywki zbiera też tzw. Dream Eggs i karty tarota dające mu różne boosty, natomiast tak czy siak go to donikąd nie prowadzi.
I to jest chyba moja największa bolączka odnośnie tego tytułu – zupełny brak treści. Setting stworzony przez BINGOBELL aż się prosi o rozpisanie jakiegoś lore czy misji, ale niczego takiego nie dostajemy. Jedynym wykorzystaniem tego horrorowo-baśniowego konceptu jest grafika. Tak naprawdę wystarczyłoby ją podmienić, zachowując identyczne mechaniki, a dostalibyście kolejną, „nową” grę i choćby byście się nie zorientowali, iż coś jest nie tak. Taki zmarnowany potencjał…
A zabolało mnie to podwójnie mocno, jako iż gra dawała pewną złudną nadzieję, iż będzie inaczej. Oprócz trybu endless, w którym po prostu łoisz, póki nie wykitujesz, oferuje ona bowiem jeszcze tryb ograniczony ilością rund. Logicznym więc wydawało mi się oczekiwać, iż kiedy uda mi się przetrwać tych dwadzieścia kilka kolejek, to coś się wydarzy. Nie wiem, cokolwiek. Zmiana planszy albo coś. Może jakieś wyjaśnienie, co się adekwatnie dzieje i co ja – Pinokio – tam robię. Ale nic takiego nie następuje. Po przejściu wyznaczonej liczny rund dostałam tylko… gratulacje oraz propozycję przejścia na tryb endless. Super, dzięki.
Z ciekawszych mechanik, oprócz biegania po planszy, autoattacków i zbierania boosterów, mamy tutaj karty tarota – cholernie ostatnimi czasy popularnego, swoją drogą. Gdzie się nie spojrzy, tam tarot. Tutaj wykorzystano go jako pretekst dla poziomów bonusowych, wyskakujących co pięć zwykłych rund. Wtedy losujemy sobie jedną kartę i w zależności od tego, na jaką trafimy, mamy do wykonania inne wyzwanie. Przykładowo, przy karcie Kochanków, nasz Pinokio zyskuje klona, który wykonuje lustrzane odbicie jego ruchów – i dzięki ich dwójki mamy wybić wszystkie potwory na planszy w ciągu minuty. Przy Wisielcu z kolei sterowniki nam się odwracały: góra to dół, lewo to prawo. I tak dalej – dla każdej karty w talii znalazło się jakieś tematyczne wyzwanie. W zamian za wykonanie go otrzymywaliśmy zaś daną figurę, która wzmacniała nam określone cechy bądź powodowała jakieś wydarzenie – dajmy na to, respienie się od czasu do czasu potworka dającego dodatkowe monety.

Wyzwania te stanowiły jeden z bardziej interesujących momentów podczas rozgrywki, choć trzeba się było mieć z nimi na baczności. Część z nich bowiem była trudniejsza niż inne, zaś śmierć podczas ich wykonywania kończyła się dokładnie tak samo, jak podczas zwykłej planszy – resetem postępów i powrotem do samego początku. Nie dało się ich jednak pomijać, więc znikąd ratunku, jeżeli akurat trafisz na któreś z tych bardziej upierdliwych. Dodawało to sporo frustracji, owszem, ale przy tym też i nutę adrenaliny, bez której przy tak powtarzalnych grach jak ta ani rusz. No, a przynajmniej tak było, dopóki nie nauczyłam się najczęściej występujących kart na pamięć. Przy dziesiątej powtórce Wisielca nie było już pobudzającego do większego skupienia stresu, a jedynie irytacja.
Z istotnych do omówienia rzeczy została już chyba tylko warstwa audio. Dark Fairy Tale brzmi nieźle, natomiast żadna ścieżka dźwiękowa nie zapadła mi na dłużej w pamięć. Melodyjka wpasowuje się w klimat, a w trakcie rozgrywki gładko schodzi na drugi plan – w pewnym momencie praktycznie się jej już nie zauważa. Do pewnego stopnia można to chyba uznać za plus, chociaż, nie ukrywam, na coś bardziej charakternego też bym na pewno nie narzekała.

Podsumowując, Dark Fairy Tale: Dreamland Survivors to gra ładna, ale pusta. Pomysł na uniwersum był naprawdę ciekawy, aczkolwiek oprócz warstwy graficznej zupełnie go tu nie wykorzystano. Jedyny bardziej interesujący element rozgrywki stanowią wyzwania z kart tarota. Cała reszta natomiast to niestety, wprawdzie ładne i płynne, ale gwałtownie nużące, powtarzalne rozczarowanie.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z portalem PressEngine. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały prasowe (BINGOBELL, BeStarsGames)