Dziesięć lat. Tyle mija w tym rok od debiutu serialu Daredevil Netflixa, w którym w tytułową rolę po raz pierwszy wcielił się Charlie Cox, zaskarbiając sobie sympatię fanów i stając się emblematycznym odtwórcą tej postaci na ekranie. Serial – ku zrozumiałemu niezadowoleniu rzeczonych fanów – po trzech sezonach został anulowany i na kilka lat Daredevil Coxa zniknął z radarów. Po czasie zaliczył cameo w filmie Spider-Man: Bez drogi do domu, a później w Mecenas She-Hulk i Echo. To był dopiero przedsmak prawdziwego, triumfalnego powrotu – a tym właśnie jest Daredevil: Odrodzenie spod szyldu Marvel Television.
O ile przynależność serialu Netflixa do MCU była dość umowna i dopiero z czasem wyklarowało się, iż Marvel Studios rzeczywiście traktuje go jako część uniwersum znanego z filmów, tak Odrodzenie od początku planowane było jako jego integralny element. Nie oznacza to, iż nowa odsłona Daredevila straciła coś ze swojego wyjątkowego charakteru. Przeciwnie, twórcom udało się zachować klimat produkcji Netflixa i w dialogach jasno dali do zrozumienia, iż jest to po prostu sequel serialu sprzed dekady. Jednocześnie nie brakuje w nim bezpośrednich odniesień do innych postaci MCU, co – prawdę mówiąc – wciąż wydaje się aż nierealne. Niby widziałem już Matta Murdocka w towarzystwie Petera Parkera oraz She-Hulk i jej rodziny, ale wciąż aż trudno było mi uwierzyć, iż ten serialowy Daredevil z całą swoją atmosferą jest już tak wprost częścią MCU, a Matt przytacza w dialogu… No cóż, sami się przekonacie.
Nawiązania do większego uniwersum to jednak tylko bonusowa atrakcja, bo Odrodzenie broni się przede wszystkim ciekawą intrygą, pomysłowym operowaniem postaciami i świetnymi dialogami. Tak, tak – podobnie jak w przypadku serialu Netflixa, tak i tutaj mnóstwo scen opiera się na wymianach zdań bohaterów i każdorazowo napisane jest to świetnie. Charlie Cox gra swoje sceny tak, jakby nigdy nie wyszedł z planu poprzedniego serialowego Daredevila. Zarówno jako Matt Murdock, jak i jego tytułowe alter ego, wciąż sprawdza się idealnie. Doskonały (znów) jest także Vincent D’Onofrio jako Wilson Fisk. I tego bohatera mieliśmy okazję widzieć już w MCU (w serialach Hawkeye i Echo), jednak tam wydawał się nieco inną postacią niż ta, do której przywykliśmy. Tutaj jest takim Fiskiem, jakiego pamiętamy z produkcji Netflixa, choć znajduje się teraz w innym punkcie w swoim życiu, co zresztą jest ważnym elementem fabuły całego sezonu.
Powrót zaliczają także inni aktorzy znani już z produkcji Netflixa – Deborah Ann Woll i Elden Henson jako Karen i Foggy, Wilson Bethel jako Bullseye, Ayelet Zurer jako Vanessa i Jon Bernthal jako Punisher. Całe szczęście, iż nie zdecydowano się na żadne recasty – ich obecność jeszcze bardziej podkreśla spójność z poprzednim serialem, a Bernthal w roli Franka Castle’a to casting tak natchniony, iż trudno sobie wyobrazić w tej roli kogoś innego. Myślę, iż pewne fragmenty z udziałem Punishera i Murdocka wejdą do panteonu najsłynniejszych momentów z Daredevila na małym ekranie. Szczególnie biorąc pod uwagę popularność ich rozmowy na dachu z drugiego sezonu produkcji Netflixa.
Skoro to serial o Daredevilu, nie mogło zabraknąć też scen akcji. Te nie zawodzą – są podobnie brutalne jak te Netflixowe, w ruch idą pięści i broń, leje się krew. Sposób działania i ukazanie mocy Daredevila są tym razem nieco bardziej „komiksowe”, co też mocniej gruntuje go w MCU. Nie zabrakło choćby bijatyki w korytarzu, choć w tym przypadku ma ona innych charakter – nie jest to „Daredevil kontra wszyscy”, ale pojedynek jeden na jeden, co nie jest aż tak efektowne. Z drugiej strony walka ta nadrabia dramatycznymi okolicznościami.
Poprzedni serial o Daredevilu, jakkolwiek stał na wysokim poziomie, padał miejscami ofiarą zbyt długiego, trzynastoodcinkowego metrażu. Pierwszy sezon Odrodzenia liczy 9 odcinków, co sprawia, iż jest bardziej dynamiczny, a wydarzenia następują po sobie błyskawicznie. Jednocześnie w okresie twórcom udało się zmieścić nie tylko główną intrygę skupioną wokół działań Fiska, ale też kilka wątków pobocznych i uzupełniających fabułę, którym poświęcono po dwa czy trzy odcinki. Być może tempo ich zawiązywania i rozwiązywania wywoła u niektórych poczucie niedosytu i wrażenie, iż kończą się, gdy dopiero się rozkręciły. Z drugiej strony taka ich rola – są jedynie bonusem do wątku przewodniego, ale zostawiają ślad na bohaterach i motywują ich poczynania. Na osobną uwagę rewelacyjny odcinek ze środka sezonu, będący w pewnym sensie zamkniętą całością.
Pierwszy sezon Odrodzenia dał mi dużo satysfakcji i już teraz czekam, jak twórcy poprowadzą wątki z finału, którego rolą jest przede wszystkim ustawienie wydarzeń na kolejny sezon, i czy wątki z serialu odbiją się echem na innych produkcjach MCU – bo logika wskazywałaby, iż powinny. Jestem pewny, iż już sekwencja otwierająca pierwszy odcinek zrobi niemałe wrażenie szczególnie na fanach Daredevila Netflixa, bo jest to jeden z najmocniejszych i najbardziej surowych momentów całego MCU, udowadniający, iż Odrodzenie zachowuje ton opowieści o Diable z Hell’s Kitchen. Po niej będziecie z niecierpliwością czekać na to, co wydarzy się dalej. I nie powinniście się rozczarować.