„Dahomej” – widma Beninu [RECENZJA]

filmawka.pl 2 tygodni temu

W 2021 roku dwadzieścia sześć artefaktów pochodzących z Królestwa Dahomeju, a przetrzymywanych we francuskim muzeum, zostało zwróconych Beninowi, dzisiejszemu spadkobiercy historycznego państwa. Mati Diop, zaintrygowana wydarzeniem i związanymi z nim możliwymi perspektywami dyskursu, zdecydowała nakręcić się film dokumentujący transport skarbów i towarzyszące mu okoliczności. Przed efektem końcowym, trwającym kilka ponad godzinę obrazem Dahomej, stało niejedno wyzwanie – zawarcie w tak krótkim czasie pogłębionej refleksji na temat trudnych postkolonialnych stosunków międzynarodowych jest przecież zadaniem karkołomnym. Przy tak niewielkim metrażu istniało również ryzyko, iż dzieło Diop stanie się zaledwie niezbyt angażującą odbiorców „kroniką z życia Beninu”. Reżyserka, jakoby świadoma realizacyjnych pułapek, postanowiła nie tylko ich nie unikać, a wręcz zręcznie wykorzystać jako budulec artystyczny.

Osią kompozycyjną filmu jest kontrast – zderzenie surowych i „kronikarskich” właśnie ujęć przygotowywania, magazynowania i katalogowania transportu artefaktów i warstwy metafizycznej, czyli narracji prowadzonej przez podobiznę króla Gezo, jednego ze skarbów. Ten zniekształcony głos towarzyszy widzom, gdy ludzie się oddalają – swoje obawy związane z powrotem do domu posąg wyraża dopiero w ciemności, zamknięty w skrzyni bądź gablocie muzealnej. Wkroczenie widma Dahomeju (warto nadmienić – o hauntologicznym wymiarze dzieła pisano w materiałach promocyjnych, jest to zatem dość nośna interpretacja) zaburza dokumentalny plan filmu: monologi władcy wprowadzają oniryczną atmosferę, kamera nieśmiale obserwuje ulice i przyrodę Beninu, a w tle brzmi przepiękna muzyka, którą przygotowali Wally Badarou i Dean Blunt. Po kilku minutach narracja znów staje się stricte reportażowa – finezja, z jaką Mati Diop wykazała się przy przeplataniu obydwu poetyk, zasługuje na najwyższą pochwałę. Temat mało nośny dla odbiorców niezainteresowanych dyskursem postkolonialnym reżyserka przekształciła w poetycką podróż, oscylującą między polityczną rzeczywistością a odbudowującym się mitem narodowym, wykazując się jednocześnie ponadprzeciętną wrażliwością na uroki i trudy miejskiej codzienności.

fot. „Dahomej” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Kulminacja filmu, czyli studencka debata na temat znaczenia zwrotu skarbów, jest właśnie dowodem społecznego zmysłu Diop. Nie mogąc – bądź nie chcąc – zabrać głosu, reżyserka postanowiła oddać go samym mieszkańcom Beninu. Dyskusja jest zażarta i polifoniczna – wypowiadają się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy prezydenta Patrice’a Talona, wybrzmiewają zróżnicowane oceny francuskich działań dekolonizacyjnych, padają trudne pytania dotyczące samych artefaktów. Bo gdzie adekwatnie należy ulokować tożsamość narodową? Czy ważniejszy jest niewielki procent zrabowanych dóbr, który udało się odzyskać, czy raczej kultura oralna, wspomnienia i rytuały niemożliwe do wykorzenienia? Rozmowa wprowadza wiele wątków, nie oferuje jednak satysfakcjonujących odpowiedzi. I tak ma właśnie być. Dla Diop kultura żyje wtedy, gdy się o niej rozmawia – chwali, krytykuje, poddaje reewaluacji. Zdaje się, iż tworząc Dahomej, reżyserka chciała w pełni uchwycić właśnie kulturotwórczą funkcję dyskursu – rzeźby władców pozostają w cieniu muzealnej sali i mogą prędzej czy później zostać przez obywateli zapomniane, jednak spełniły swoją rolę, ożywiając spory na temat tożsamości.

Bardziej zaintrygowany tematem widz może mimo wszystko poczuć się niektórymi decyzjami rozczarowany. Długość filmu, a także jego otwarta forma mogą pozostawiać niedosyt – to w wielu aspektach bardziej przyczynek do pełnoprawnej analizy praktyk dekolonizacyjnych niż wyczerpująca eksploracja tematu. Próżno szukać w obrazie Diop także lekcji historii – poza kilkoma zwięzłymi opisami skarbów brak tu refleksji nad trudnymi dziejami Królestwa Dahomeju i agresywną polityką kolonialną Francji. Należy pamiętać jednak, iż reżyserka nigdy nie planowała stworzyć informatywnego filmu – wiedzy może samodzielnie poszukać każdy bardziej zainteresowany tematyką odbiorca. Celem była zaś dokumentacja teraźniejszości w trudnym do uchwycenia momencie „nawiedzenia” przeszłością – to się udało wybornie.

fot. „Dahomej” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Dahomej to obraz niełatwy do opisania. W 68 minut stara się uchwycić niepozorny fragment rzeczywistości na dwa sposoby – oscylując między surowym, kronikarskim stylem a metafizyczną, hauntologiczną narracją. Efekt końcowy jest bez wątpienia kunsztowny, a zarazem urzekający – Mati Diop prezentuje nie tylko wysokiej próby warsztat realizacyjny, ale również otwartość wobec otaczającej ją rzeczywistości. Proponując poetyckie ujęcie tematu, nie rezygnuje z bezpośredniego mierzenia się z codziennością, a wręcz zachęca do aktywnego udziału w jej kreowaniu. Niezależnie bowiem od tego, czy duch społeczności może zostać zawarty w zaledwie dwudziestu sześciu dziełach sztuki, zawsze będzie obecny w pamięci, marzeniach i aspiracjach jej członków.

Korekta: Aleksandra Kowalewska
Idź do oryginalnego materiału