Dag Johan Haugerud: „Wszystko staje się historią”. Rozmawiamy z laureatem Złotego Niedźwiedzia

filmawka.pl 4 dni temu

Być może nigdy się nie zdarzyła sytuacja, żeby w polskich kinach w ciągu miesiąca nastąpiła premiera dwóch nowych filmów jednego reżysera. Nieczęsto też jeden reżyser w ciągu roku wypuszcza trzy filmy, spośród których każdy pokazywany jest na największych europejskich festiwalach filmowych. Ale też nie każdy jest Dagiem Johanem Haugerudem. Norweg przeżywa w tej chwili najlepszy okres w karierze – w 2024 roku wypuścił swoją trylogię Sex, Dreams, Love, która przyniosła mu kilka nagród w ojczyźnie, ale też i w Berlinie. Właśnie z tego festiwalu w lutym Haugerud wyjechał ze Złotym Niedźwiedziem za Sny o miłości. Przy okazji premiery tego tytułu (oraz pokazów w polskich kinach Miłości) udało nam porozmawiać się z reżyserem o jego metodach pracy z aktorami, przewijających się w twórczości tematach i tego, czy wierzy, iż sny coś o nas zdradzają.


Wiktor Małolepszy: W jednej z norweskojęzycznych recenzji przeczytałem, iż twoje filmy są „unikalnie norweskie”. Że nie próbują udawać amerykańskiego, francuskiego kina – są tak norweskie, jak tylko się da. Jak odbierasz taki opis?

Dag Johan Haugerud: Nigdy moją intencją nie było stworzenie „typowo norweskiego filmu”, ponieważ w zasadzie nie wiem, co to oznacza. Wpłynęło na mnie wielu reżyserów, autorów, ale staram się odnaleźć w kinie swój własny głos. Nie myślę o tym, czy jest w nim coś specyficznie norweskiego.

Wychowałeś się na wsi, ale znaczną część życia spędziłeś w Oslo. Większość twoich filmów również rozgrywa się w stolicy. Czy uważasz, iż fakt, iż do Oslo przybyłeś, a nie wychowałeś się w nim, daje ci outsiderską perspektywę, pozwalającą spojrzeć na miasto i jego mieszkańców w inny sposób?

Tak. Przeprowadziłem się do Oslo dawno temu, ale w dzieciństwie nie przyjeżdżałem tu zbyt często. Pamiętam centrum i mam z nim związane nostalgiczne uczucia, ale kiedy zamieszkałem w Oslo, nie mogłem się zadomowić i znaleźć swojego miejsca. Wielokrotnie się przeprowadzałem, próbując poukładać to miasto i zrozumieć jego podziały klasowe. Zastanawiałem się, jaka jest tożsamość Oslo, co na pewno ma też wpływ na wiele lokacji w moich filmach.

Uwielbiam sposób, w jaki oprowadzasz nas po norweskiej stolicy. W Snach o miłości jest taka świetna sekwencja, gdy Johanne idzie odwiedzić nauczycielkę pierwszy raz. Mówi, iż nigdy nie była w tej części miasta – i wtedy pokazujesz nam przepiękną klatkę schodową w jej bloku, która wygląda jak dzieło sztuki. To żaden punkt widokowy czy turystyczny symbol, a jednak w taki sposób ją filmujesz. Co tobą kieruje, gdy portretujesz Oslo w taki sposób?

Kręcąc film w mieście, dobrze jest zachować geograficzną logikę, tak, żeby ludzie mieszkający tu mogli zrozumieć sposób, w jakim bohaterowie się poruszają. Kiedy pisałem scenariusz, czytałem sporo literatury Modiano. Opisuje on Paryż w wyjątkowo precyzyjny sposób – zwraca uwagę na nazwy ulic, budynków, alei, tak, iż nabierają osobowości. Mimo iż nigdy nie byłem w tych miejscach, sprawiło to, iż poczułem pewnego rodzaju połączenie z jego Paryżem. Chciałem, żeby podobnie jak u Modiano ulice i miasto były jednymi z bohaterów mojego filmu. Tak jak ulica Motzfelds gate, po której spaceruje Johanne – wyjątkowe miejsce o długiej historii, a jednocześnie – wyznaczające różnice klasowe w mieście.

fot. „Sny o miłości” / materiały prasowe Stowarzyszenia Nowe Horyzonty

Podczas spacerów Johanne zauważa nie tylko inne rzeczy w okolicy, ale też w samej sobie. Mówi, iż czuje się, jakby zmieniała się w inną osobę. Czy jej spacery i refleksje zainspirowały twoje własne doświadczenia?

Myślę, iż zawsze, gdy odwiedzasz nowe miasto, ważnym jest, żeby nie podążać za kimś, tylko spróbować zrozumieć to miejsce na własną rękę. Po pewnym czasie dociera do ciebie, iż wiesz, dokąd prowadzi jakaś ulica, odkrywasz szybsze ścieżki – zaczynasz rozumieć, jak wszystko wokół ciebie się łączy. Czujesz, iż masz kontrolę nad tą przestrzenią, iż jesteś jej częścią i nie jesteś turystą, ale mieszkańcem. To niezwykle satysfakcjonujące uczucie. Gdy przyjeżdżam do nieznanych mi miejsc, przywołuje to te same emocje, które towarzyszyły mi, kiedy w młodości przeprowadziłem się do Oslo.

To daje też poczucie władzy nad miastem.

Tak, absolutnie. Kiedy nie znasz miasta, sprawia ono wrażenie takiego ogromnego, nieznanego, niepewnego. Poznając przestrzeń wokół, nabierasz pewności siebie – wraz ze znajomością przychodzi poczucie kontroli.

Czytałem, iż piszesz z myślą o konkretnych aktorach. Jak wpływa to na twoje scenopisarstwo?

Zacząłem to robić, pracując nad trylogią Sex, Dreams, Love (Seks, Sny o miłości, Miłość). Od początku wiedziałem, iż będzie to trylogia, więc miałem perspektywę pracy z wieloma aktorami. Pomyślałem więc, iż obsadzę ich zanim zacznę pisać i zastanawiałem się, jak wpłynie to na moją pracę. Naprawdę mi się to spodobało – sprawiło, iż miałem ich głosy i twarze przed oczami, mogłem dostosować linijki dialogowe do aktorów. Nie sprawiło to, iż praca podczas przesłuchań i prób była łatwiejsza, ale ułatwiło mi reżyserowanie na etapie pisania. Myślę, iż każdy reżyser, będący też scenarzystą, zaczyna reżyserować już pisząc. Interesuje mnie badanie języka ciała postaci, ich ruchu. Wiedza, jak dany aktor się porusza, umożliwiła mi pracę nad tym elementem. Chętnie raz jeszcze bym spróbował takiego podejścia. Inny jego aspekt to też budowanie zaufania między reżyserem a aktorem – kiedy aktor wie, iż rola była napisana dla niego, bardziej ci ufa, co sprawia, iż praca na planie jest nieco łatwiejsza.

Chyba wiele aktorek i aktorów darzy cię zaufaniem, bo te same nazwiska pojawiają się w niejednym twoim filmie. Przykładem jest Ella Øverbye, która zadebiutowała w Naszych dzieciach, a teraz powraca w głównej roli w Snach o miłości. Czy stworzenie postaci nastolatki stanowiło dla ciebie wyzwanie?

Kiedy pracowaliśmy razem ostatnim razem, Ella miała zaledwie 10 lat, ale była bardzo dojrzałym dzieckiem, przez co mieliśmy dobrą zawodową relację. Dlatego też chciałem obsadzić ją po latach i zobaczyć, jak sobie poradzi. Ale jeżeli chodzi o Johanne, to tworząc jakąkolwiek postać, musisz obdarzyć ją empatią, włożyć w nią coś z siebie. Myślę, iż ci bohaterowie mają bardzo dużo ze mnie – więcej niż z aktorów. Tylko w ten sposób potrafię pisać, bo inaczej przypominałoby to wywiad, próbę stworzenia wizerunku osoby, której w zasadzie nie znasz. Postać ma być interesująca, ale aby sprawiła wrażenie realnej, uważam, iż trzeba oprzeć ją na czymś, co wypływa z ciebie. Nie oznacza to, iż doświadczenia Johanne są moimi, ale pisząc ją, próbowałem cofnąć się myślami do własnych nastoletnich przemyśleń i przeżyć.

fot. „Seks” / materiały prasowe MFF Nowe Horyzonty

Nie unikasz też ukazania wpływu mediów społecznościowych i ich języka na relacje nastolatków.

Znam ludzi w tej grupie wiekowej i ich obserwuję, ale też dałem aktorce scenariusz, prosząc ją o komentarze. Kazałem swobodnie mówić w co wierzy, a co wydaje jej się niewiarygodne lub wzbudza jej sceptycyzm. Poprawiła też język, żeby był nowocześniejszy – ale z drugiej strony zależało mi też na ukazaniu wpływu jej matki i babci, więc w słownictwo, którego używa, wplotłem też nieco przestarzałych słów, zaadoptowanych od nich.

W Snach o miłości wróciłeś też do narzędzia, z którego korzystałeś w debiutanckim filmie I belong – głosu w tle, będącego swoistą meta-narracją. Jakie możliwości to przed tobą otworzyło?

Sprawiło, iż mogłem zakwestionować storytelling, co bardzo mnie interesuje. W dzisiejszych czasach wiele z historii wokół nas to autofikcje. Moim zdaniem, gdy piszesz coś, staje się to fikcją, kiedy wprowadzasz zmiany do swojego życia. Tworzysz wówczas fikcyjną wersję samego siebie. Omijasz wiele rzeczy, które możesz uważasz za chaotyczne, nudne, nieinteresujące, ale tym samym pomijasz część prawdy. W mojej twórczości nie szukam odpowiedzi czy krytyki tego fenomenu, próbuję po prostu pokazać jego wielopoziomowość i jak bardzo oddalone od prawdy mogą być te historie. Jak inni mogą uwierzyć w życie, będące w zasadzie stworzoną przez ciebie fikcją, przez co staje się ona bardziej realna niż rzeczywistość. Tak jak matka i babcia Johanne, które w odpowiedzi na jej książkę zaczynają podejrzewać, co mogło się wydarzyć.

Eksplorujesz ten temat również w Naszych dzieciach, gdzie spoglądasz na jedno wydarzenie i narracje oraz historie, które się wokół niego tworzą. Być może to właśnie ten element jest czymś „unikalnie norweskim” w twojej twórczości. Przypomina mi to literaturę Knausgårda czy film Chora na siebie, gdzie jednym z tematów również jest autofikcja.

Może tak jest! Myślę, iż traktowanie opowieści jako rzeczywistości jest czymś, co współcześnie często robimy. Wszystko staje się historią. Kiedy oglądasz wiadomości, one również relacjonowane są w postaci opowieści, bo ta struktura pozwala im efektywniej działać. Zastanawiam się, czy nie wpływa to na sposób, w jaki się do siebie odnosimy. Na to, jak rozmawiamy ze sobą, jak opowiadamy o naszych życiach. Czy gdybym opowiedział ci o czymś, co przytrafiło mi się wczorajszego wieczora, nie nadałbym moim słowom dramaturgii.

fot. „Miłość” / materiały prasowe Aurora Films

Te historie są też często oparte na archetypach, schematach, czyli na czymś, czego unikasz w swojej twórczości. Mówisz o seksualności oraz pożądaniu, nie używając łatwych kategorii jak „queer”, „gej”, „lesbijka”. Pokazujesz różnice wieku w związku bez siania paniki. W Naszych dzieciach ukazujesz prawicowego polityka w sposób, który ułatwia empatyzowanie z nim. Konsekwentnie unikasz klisz w portretach swoich bohaterów.

Staram się tak robić i uważam, iż to również powiązane jest z kwestionowaniem storytellingu. Historie często opierają się na uproszczeniach. jeżeli będziemy opowiadać o sobie, używając uproszczeń i skrótów, nasze życia staną się mniejsze, a powinno być na odwrót.

Czy to dlatego wiele osób odrzuca takie kategorie jak „queer”, „homoseksualny” lub „biseksualny”?

Zdecydowanie. Myślę, iż powiedzenie wprost, iż jesteś gejem czy lesbijką, może być bardzo wyzwalające, ale też i ograniczające. Opiera się na obraniu jakiejś konkretnej tożsamości, podczas gdy twoje życie może wcale nie pasować do tej definicji. Powinieneś mieć więc możliwość eksploracji zamiast wpisywania się w ograniczające kategorie.

Sny są rzecz jasna bardzo ważne w Snach o miłości, ale pełnią też istotną rolę w twoim innym filmie – Seksie – gdzie inspirują konwersację, która otwiera film. Czy uważasz, iż sny coś o nas mówią?

Ujawniają, iż mamy wewnętrzne życie, skrywające wiele informacji o nas samych, o których nie wiemy, lub ich nie rozumiemy. Sny to przestrzeń na chaos. Przeciwieństwo tych poukładanych historii. Snów nie możemy kontrolować i myślę, iż w pewien sposób są równie prawdziwe, co nasze życie na jawie. Być może to abstrakcyjne obrazy tego, o czym myślimy w trakcie dnia. Nie wierzę w sny jako marzenia, coś, za czym trzeba podążać, ale wydaje mi się, iż to pewnego rodzaju korekta. Kiedy śnią ci się dziwne rzeczy, to tak, jakby twoje własne sny mówiły ci, iż jesteś znacznie dziwniejszą osobą, niż ci się wydaje – i iż to coś dobrego!

Korekta: Anna Czerwińska
Idź do oryginalnego materiału