Czy prawda jest istotna? Ojcem jest ten, kto wychowuje, a nie ten, kto spłodził.

newsempire24.com 3 tygodni temu

No bo po co ta prawda? Ojciec to nie ten, co urodził, ale ten, co wychował

— Kiedyś nie było tych testów DNA — westchnęła moja przyjaciółka niedawno. — Ludzie żyli, wychowywali dzieci, budowali rodziny. Kto na kogo tam patrzył, czy podobny — to były tylko babcine gadki. A teraz? Jeden test i całe życie wali się w gruzy! Powiedz, komu to potrzebne? Ta prawda, która niszczy życie?

I opowiedziała mi pewną historię. Taką, po której sama nie mogłam spać spokojnie przez tydzień.

Żyła sobie młoda rodzina. Najzwyklejsza — on, ona i synek, około pięciu lat. Żyli jak w bajce. Mąż kochał żonę, uwielbiał dziecko. Ciężko pracował, snuł plany. Małego Bartka nosił na barana, zabierał na piłkę nożną, czytał bajki na dobranoc. Dziadkowie nie mogli się od niego oderwać. Rodzina — jak z pocztówki. Aż do dnia, gdy spadła na nich tragedia.

Pewnego dnia chłopiec zaczął narzekać na ból. To zawroty głowy, to nogi nie słuchają, to taka słabość, iż choćby z łóżka nie wstanie. Lekarze — jeden za drugim, badania, analizy, znów badania… A diagnozy wciąż brak. W końcu jeden specjalista skierował ich do genetyka.

Tam zaczęły się pytania: kto w rodzinie chorował, jakie choroby dziedziczne występują, kto miał podobne objawy? Rodzice wzruszali ramionami — przecież nikt, nic takiego nigdy się nie zdarzyło! Dopytywali babci i dziadka — czysto.

— Dziwne — mówił lekarz. — Bardzo dziwne. W mojej trzydziestoletniej praktyce nie było przypadku, żeby taka choroba nie miała choć jednego nosiciela w rodzinie. Nie bierze się znikąd. Teoretycznie może, ale w praktyce… To pierwszy raz. Niezwykłe…

I z każdym nowym lekarzem to samo: „Choroba genetyczna? Kto chorował? Nikt? To niemożliwe!”. Ojciec chłopca tracił cierpliwość. W końcu — w tajemnicy, bez słowa żonie — poszedł zrobić test DNA. Wynik był jak nóż w plecy.

To nie był jego syn.

Żona, widząc w jego ręku kartkę z wynikiem, oniemiała. Potem wybuchnęła płaczem. W końcu przyznała: tak, był jeden jedyny raz. Przed ślubem. Gdy się poznali, jeszcze nic nie było pewne. Przypadek. Pomyłka. Była pewna, iż dziecko jest jego.

Zaczęło się piekło. Awantury. Krzyki. Ręce się trzęsły, słowa nie chciały układać się w zdania. Rozwód załatwili w tydzień. Babcia chłopca — matka ojca — dostała zawału. Dziadek trafił do szpitala z problemami z sercem. Mały Bartek nic nie rozumiał. Jeszcze wczoraj tata nosił go na rękach i obiecał wycieczkę do zoo, a dziś nie odbiera telefonów. Nie przychodzi. Nie woła. I dlaczego nagle babcia Hela mówi, iż nie jest jej wnukiem?

— No powiedz mi — szepnęła moja przyjaciółka, patrząc przez okno — po co on to zrobił? Żył przecież, wszystko było w porządku. Kochał dziecko, wychowywał. No dobra, miał wątpliwości, coś tam zgrzytało… ale przeszłoby mu. Za gwałtownie to poszło. Nie trzeba było znać prawdy. Ta prawda nikomu nie pomogła. Wszystko zrujnowała.

Milczałam. A ona ciągnęła dalej:

— Kobieta by się zaparła. A lekarze sami mówili — teoretycznie choroba może pojawić się pierwszy raz w rodzinie. I tyle. On co? Teraz dziecko bez ojca. Żona bez męża. Rodzice w szpitalu. Wszyscy cierpią. Po co? Żeby wiedzieć?

Od tamtej pory często myślę o tej historii. Co lepiej — żyć w niepewności czy dowiedzieć się, iż twoje życie to było kłamstwo? Czy to zmieni twoją miłość do dziecka? A jeżeli i tak jest twoim synem — wychowałeś go, dałeś mu wszystko, jesteś tatą… czy obce geny mają znaczenie?

Trudno powiedzieć. Każdy ma swoją prawdę. Ale wciąż słyszę słowa mojej przyjaciółki:

— Ojciec to nie ten, co urodził, ale ten, co został przy tobie do końca.

Idź do oryginalnego materiału