„Natura: wzniosła czy głupia?”
Tytuł odcinka celowo zestawia dwa skrajnie różne spojrzenia na przyrodę. Z jednej strony wielu z nas pamięta ze szkoły opisy przyrody pełne zachwytu i powagi rodem z literatury romantycznej. Z drugiej strony, we współczesnym internecie coraz częściej spotykamy się z żartami, memami i postami przedstawiającymi przyrodę w sposób przekorny i prześmiewczy. Dzisiejsza rozmowa połączyła te dwa światy – od wzniosłych uniesień w obcowaniu z naturą, po ironiczne komentarze na jej temat krążące w mediach społecznościowych.
Moim gościem w „Maturze po godzinach” podcaście realizowanym dla Polskiego Radia, był dr Marek Maruszczak: językoznawca, projektant gier, twórca fanpage’a „Zwierzęta są głupie i rośliny też” i autor książki, która pokazuje, iż można kochać przyrodę i jednocześnie ją ironicznie portretować. Rozmawialiśmy o tym, czy śmiech z natury może być równie ważny, jak wzruszenie nią. Zastanawialiśmy się, co jeszcze może znaczyć słowo „wzniosłość” w epoce algorytmów i AI.
Czy natura to jeszcze przestrzeń duchowej kontemplacji, jak u Friedricha, Mickiewicza i Wordswortha? Czy może dziś stała się już tylko tłem do zdjęcia z urlopu i memem z ptakiem, który patrzy, jakby chciał… ale nie mógł?

PRZYRODA W LITERATURZE – WZNIOSŁOŚĆ
Dla poetów XIX wieku przyroda była niemal święta, tajemnicza, pełna znaczeń, jawiła się jako żywy organizm, przeniknięty duchem – bywała choćby nazywana „szatą bóstwa”, bo ponoć przenika ją obecność Boga. Dla ówczesnych artystów górskie szczyty, dzikie morza czy nocne pustkowia nie były tylko ładnymi widoczkami – to były bramy do wzniosłości, do przeżyć metafizycznych.
Wzniosłość to pojęcie estetyczne, oznaczające doświadczenie zachwytu połączonego z trwogą wobec czegoś potężnego i nieogarnionego. Klasyczny przykład: stoisz na skraju urwiska w górach podczas burzy – czujesz jednocześnie lęk i podziw. Romantycy uwielbiali takie emocje. Pod koniec XVIII wieku myśliciele zauważyli, iż to, co straszne, dzikie, bezkształtne w naturze – burze, przepaście, huragany – może być dla człowieka źródłem estetycznej fascynacji. Zaczęto doceniać dziką przyrodę dla jej egzotyki i zdumiewającej inności. Pojawiła się wręcz „poetyka gór” – wędrowcy śmiałkowie zapuszczali się w niedostępne Alpy i zachwycali bezkresem lodowców oraz bezdennymi otchłaniami skalnymi.
Mickiewicz w „Sonetach krymskich” każe nam spojrzeć na krajobraz jako na zwierciadło duszy wygnańca – każde wzgórze, każdy oddech burzy to opowieść o lęku i tęsknocie. Słowacki – w „Smutno mi, Boże” – wpisuje samotność człowieka w bezkres morza i przestrzeń nieskończonego nieba. To nie są po prostu krajobrazy – to portrety duchowe. W tych obrazach natura nie jest tłem, jest bohaterką.
A dziś? Wchodzimy na fanpage „Zwierzęta są głupie i rośliny też” i znajdujemy wpis o gawronie nazwanym „śląskim ptakiem rajskim”, który wygląda jakby miał doktorat z mikroagresji, ale żywi się śmieciami. Albo zielononóżkę, która w większych stadach nabiera skłonności do kanibalizmu i pterofagii. Mamy też klasycznego „bobera”, który według memów „wziął sprawy w swoje zęby” i „się wkurzył” – obrazek, który żyje w internecie od 2017 roku. Ten typ humoru, operujący absurdem i antropomorfizacją, nie tylko śmieszy, ale także oswaja. Z dystansem, ale też z czułością pokazuje, iż natura to nie ideał – to system, którego nie rozumiemy, ale próbujemy opowiedzieć. Czy to znak upadku wzniosłości? A może nowy język zachwytu? Bo może my przez cały czas się wzruszamy – tylko już nie potrafimy mówić poważnie?
ROSSEAU, ROMANTYZM I PTAKI – PRZYRODA MIĘDZY UTOPIĄ A ABSURDEM
Rousseau twierdził, iż cywilizacja odebrała nam to, co najcenniejsze – prostotę, autentyczność, kontakt z naturą. Romantycy przejęli tę myśl, ale nadali jej wymiar metafizyczny i antropologiczny. Dla nich natura to nie tylko pierwotna przestrzeń życia, ale także przestrzeń duchowego doświadczenia, samopoznania, kontaktu z absolutem. U Słowackiego duch drży w obliczu nieskończoności, samotności człowieka i ogromu wszechświata – „Smutno mi, Boże” to przecież modlitwa zrodzona z kontemplacji morza i nieba. U Goethego – Król Olch kryje się w mgłach i szeptach, w nieuchwytnym doświadczeniu nocy i zmysłów. W „Romantyczności” Mickiewicza – dziewczyna słyszy głos ukochanego zza grobu, ale nikt jej nie wierzy; tylko natura współodczuwa, tylko ona zna prawdę. To są teksty, w których przyroda nie potwierdza racjonalności – potwierdza głębokość przeżycia.
Romantycy inspirowali się ludowymi wierzeniami, a te lokowały istoty nadprzyrodzone właśnie wśród przyrody: w lasach, jeziorach, bagnach. Ballada – gatunek, który upodobali sobie romantyczni poeci – łączy elementy realistycznego opisu natury z fantastyką i moralitetem.
Weźmy słynną balladę Adama Mickiewicza „Romantyczność”. To adekwatnie manifest polskiego romantyzmu. Mamy tam wiejską dziewczynę Karusię, która w biały dzień widzi ducha swego zmarłego ukochanego Jasieńka. Ludzie ze wsi są wstrząśnięci – prosty lud wierzy Karusi, mówią „mówcie pacierze, tu jego dusza być musi!”. Ale obecny na miejscu starzec – uosobienie sceptycznego, oświeceniowego rozumu – krzyczy, iż to bzdury: „Dziewczyna duby smalone bredzi, a gmin rozumowi bluźni”. I wtedy narrator (głos poety) wypowiada słynne słowa: „Dziewczyna czuje – odpowiadam skromnie – / A gawiedź wierzy głęboko; / Czucie i wiara silniej mówi do mnie, / Niż mędrca szkiełko i oko. / Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu, / Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce; / Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu! Miej serce i patrzaj w serce!”
U Mickiewicza zresztą pojawia się i natura – „to dzień biały, to miasteczko” – i cud nadprzyrodzony (duch Jasieńka). Całość przypomina ludowe opowieści: żywi widują zmarłych, świat realny przenika się z zaświatami.
Inna klasyczna ballada, tym razem autorstwa Johanna Wolfganga Goethego, to „Król Olch” (Erlkönig). Ona również obrazuje zderzenie racjonalnego i nadprzyrodzonego spojrzenia w otoczeniu przyrody. Mamy noc, gęsty mrok, ojciec galopuje konno przez las z chorym synkiem na rękach. Dziecko widzi we mgle postać Króla Olch – złego ducha lasu, który kusi go słodkimi słowami: „chodź do mnie, bawił się będziesz, moje córki cię uśpią i zatańczą dla ciebie…”. Ojciec jednak nic nie widzi – tłumaczy synkowi, iż to tylko mgła, szelest wiatru, stare wierzby o dziwnych kształtach. Dla ojca to, co syn odczuwa, jest urojeniem. Finał? Gdy dojeżdżają do domu, dziecko jest już martwe w ramionach ojca
W wielu balladach noc i dzika przyroda to przestrzeń cudowności i grozy. W polskich balladach Mickiewicza mamy np. „Świteziankę”: młody myśliwy zakochuje się w tajemniczej dziewczynie nad jeziorem Świteź. Przysięga jej wierność, ale gdy kusi go inna, łamie przysięgę – i wtedy jezioro mści się: nimfa wodna wciąga go na zawsze pod fale. Refrain ballady ostrzega: „A kto przysięgę naruszy, ach biada jemu… i biada jego duszy!” – czyli przyroda wymierza sprawiedliwość. Podobnie w „Balladynie” Słowackiego (to co prawda dramat, ale czerpiący z balladowych motywów) – tytułowa Balladyna, która popełniła zbrodnie, na końcu zostaje rażona piorunem z nieba. Błyskawica – siła natury – pełni funkcję Boskiego sądu, karząc winowa
Przyznam, iż to fascynujące – personifikacja natury jako moralnej siły. Jezioro, co topi zdrajcę, czy burza, co zabija zbrodniarkę. To trochę jakby lasy, wody i niebo miały swoją sprawiedliwość.
Taki był ludowy sposób pojmowania świata – i romantycy to podchwycili, bo pasowało do ich przekonań, iż istnieje sprawiedliwość wyższa niż ludzka i iż objawia się ona w niezwykły sposób. Przy okazji w balladach przyroda bywa animizowana – drzewa mówią, kwiaty płaczą, duchy mieszkają w topolach. Romantyczna literatura pełna jest personifikacji i symboli związanych z naturą.
IRONICZNIE O PRZYRODZIE
Słowacki bywał ironiczny, ale raczej w innych formach (np. w poemacie Beniowski). Ballady romantyczne na ogół są pisane poważnie – choć przez dzisiejszą perspektywę można dostrzec pewien urok „campu”, przesady. Natomiast po romantyzmie, w XX wieku, twórcy nieraz pastiszowali tę konwencję. Tu warto wspomnieć Bolesława Leśmiana, który w okresie Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego tworzył w duchu baśniowo-balladowym, ale z wyraźnym przymrużeniem oka.
Weźmy jego słynną miniballadę „Dusiołek”. Opowiada o chłopie Bajdale, który zasypia w lesie, a nocny stwór Dusiołek siada mu na piersi i dusi go we śnie. Bajdała budzi się przerażony – Dusiołek ucieka – i co robi chłop? Zaczyna łajać swoje zwierzęta, iż go nie obroniły, a na koniec… wygarnia Panu Bogu: „Nie dość Ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka, / Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?”. To rozbrajająco szczere i zabawne – prosty człowiek wyrzuca Stwórcy, iż stworzył głupiego dusiołka, który ludzi męczy.
Czyli już Leśmian w 1912 roku pokazał pewien absurd: iż natura może być bezsensowna, a człowiek ma prawo nazywać ją głupią. Bajdała adekwatnie mówi to, co ja żartobliwie mówię dziś: „Boże, po co Ci taki niewypał, ten Dusiołek?”
Leśmian bawił się romantyczną konwencją. Jego „Dusiołek” spełnia wszystkie formalne wymogi ballady (fantastyka, ludowość, morał), ale jest podszyty żartem i groteską. To pokazuje, iż już w literaturze modernistycznej pojawiła się ironiczna reinterpretacja natury i ludowych opowieści.



PRZYRODA A PATRIOTYZM
Oprócz grozy i moralitetu romantycy znajdowali w naturze także odbicie swoich uczuć osobistych i patriotycznych. Przyroda potrafiła być dla nich pocieszycielką, natchnieniem, ale i powodem do tęsknoty.
Najlepszy przykład to Juliusz Słowacki i jego poemat „Hymn” (znany potocznie od pierwszych słów jako „Smutno mi, Boże!”). Słowacki napisał go na statku podczas podróży na Wschód, daleko od ojczyzny. Opisuje w nim cudowny zachód słońca nad morzem – złociste niebo, tęczę na zachodzie, „ognistą gwiazdę” (czyli słońce) gasnącą w lazurowej toni wody – a jednocześnie wyznaje, iż mimo tego piękna odczuwa głęboki smutek. „Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie / Rozlałeś tęczę blasków promienistą; / Przede mną gasisz w lazurowej wodzie / Gwiazdę ognistą… / Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze, / Smutno mi, Boże!” – natura jest tu olśniewająca – złote niebo, tęcza, gwiazdy – a podmiot liryczny mimo to odczuwa pustkę. To wyraźny kontrast z tym, o czym mówiliśmy: wzniosłość natury jest, ale zamiast zachwytu wywołuje ból, bo poeta czuje się samotny i daleko od domu.
Słowacki powtarza jak refren „Smutno mi, Boże!”. Przy całym pięknie widoku czegoś mu brakuje – ojczyzny, bliskich, poczucia sensu. W dalszych strofach pisze np., iż widział stado bocianów nad morzem i aż go ścisnęło za serce, bo przypomniał sobie polskie ugory i dom rodzinny Albo porównuje się do dziecka płaczącego za matką, widząc ostatnie promienie słońca, chowającego się za falą. To pokazuje, iż przyroda ojczysta była dla romantyków częścią tożsamości. Gdy jej brak – ogarnia ich melancholia.
To do dziś aktualne – emigranci często tęsknią za „swoim niebem, zapachem łąk, widokiem lasów”. Słowacki ujął to po mistrzowsku.
IInwokacja Pana Tadeusza zaczyna się od słynnych słów: „Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie…”, a dalej poeta maluje obraz ukochanej ziemi: lasy, łąki, zboża falujące, śpiewy ptaków, choćby grzyby w borach – wszystko to przedstawione z czułością. Przyroda staje się synonimem ojczyzny. W czasach zaborów (a Mickiewicz pisał Pana Tadeusza na emigracji) opisy rodzimego krajobrazu były aktem patriotycznym. Pokazywały wartość kraju przez pryzmat jego piękna naturalnego.
To interesujący kontrast: z jednej strony Mickiewicz pokazuje naturę jako azyl polskości (sielskie Soplicowo, gdzie choćby pogoda zdaje się sprzyjać Polakom), chociaż bohaterom towarzyszą na co dzień różne emocje, to mają oni wspólny mianownik to głębokie związanie przyrody z duszą ludzką i narodową. W literaturze romantyzmu znajdziemy wiele takich przykładów: Adam Mickiewicz na Krymie tęskni za Litwą patrząc na stepy (cykl Sonety krymskie – np. „Stepy akermańskie”, gdzie nasłuchuje głosu z kraju w ciszy stepowej), Juliusz Słowacki w „Kordianie” wkłada w usta bohatera monolog na Mont Blanc, w którym młody Polak woła do Boga z najwyższej góry Europy, pytając o los ojczyzny. Natura była świadkiem ich patriotycznych uniesień i rozpaczy. Wzniosłość natury mogła też wznosić ducha patriotyzmu albo potęgować uczucia egzystencjalne (samotność, tęsknota). To bardzo bogaty obraz: przyroda jako przyjaciel i wróg, nauczyciel i sędzia, ojczyzna i obczyzna zarazem.

OBRAZY NATURY – OD FRIEDRICHA DO FACEBOOKA, czyli o wzniosłości
Caspar David Friedrich malował samotnych wędrowców stojących na krawędzi świata, zapatrzonych w nieskończony pejzaż. Ich wzrok – a przez nich i nasz – miał przebić rzeczywistość, dotrzeć do tego, co niewidzialne, duchowe. To były obrazy zatrzymania, kontemplacji, pokory wobec nieskończoności, natury jako sacrum. Dziś stoimy na tej samej skale… ale z telefonem w dłoni. W tle filtr, w podpisie: „karmiąc duszę”, a zamiast wędrowca mamy feed z Instagrama lub TikToka.
Byron, Goethe, Mickiewicz – wszyscy oni odbywali podróże w poszukiwaniu takiego dreszczu. Przytoczę ciekawą opinię z epoki: filozof Shaftesbury zachwycał się, iż „strome skały, omszałe groty, nieregularne jaskinie i malownicze wodospady, ozdobione wszystkimi urokami dzikości, wydają mi się o wiele bardziej interesujące, (…), pełne wspaniałości, która znacznie przewyższa śmieszne ich naśladownictwa z książęcych ogrodów”. Widzisz tu kontrast: dzika natura kontra uładzone ogrody. Dla ludzi tamtych czasów górska pieczara była prawdziwsza i piękniejsza niż najwymyślniejsza fontanna w pałacowym parku.
W Polsce i Europie romantycy masowo odkrywali uroki gór, pustkowi i jezior. Góry stały się miejscem przeżyć niemal religijnych. Dodajmy, iż wcześniej myśliciel Rousseau przekonywał, iż rozwój cywilizacji psuje człowieka – i iż szczęście tkwi w powrocie do natury. Stąd idea „szlachetnego dzikusa” żyjącego zgodnie z przyrodą. Romantyczny bohater chciał właśnie być takim szlachetnym dzikusem choć przez chwilę – stąd wędrówki po stepach, noclegi pod gołym niebem, zachwyty nad widokami.
Pierwszy z brzegu sonet z Sonetów krymskich „Burza” Adama Mickiewicza. Tam jest scena sztormu na morzu: „Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei, / Głosy trwożnej gromady, pomp złowieszcze jęki… / Słońce krwawo zachodzi, z nim reszta nadziei”. Czujesz ten dramatyzm? Zachodzące krwawo słońce odbiera ludziom nadzieję – to już niezwykły zachód słońca, to symbol grozy.
W dalszej części sonetu na falach pojawia się personifikowana Śmierć – „wstępuje geniusz śmierci na okręt, jak żołnierz szturmujący w połamane mury” – czyli sztorm to jak oblężenie okrętu przez siły nadprzyrodzone. Ludzie na pokładzie reagują różnie: jedni panikują, modlą się, inni żegnają z bliskimi, a jeden podróżny siedzi spokojnie na uboczu i myśli: „Szczęśliwy, kto umie się modlić albo ma z kim się żegnać – bo samotnemu zostaje tylko patrzeć na to z trzeźwym umysłem”
Piękna scena – i przekaz o ludzkiej kondycji w obliczu natury. To bardzo archetypiczne. Romantyzm pełen jest takich obrazów: człowiek wobec potęgi natury czuje się mały, ale dzięki temu doświadcza prawdy o sobie. Można powiedzieć, iż w skrajnych sytuacjach – wśród burzy na morzu, na szczycie góry, w pustynnym stepie – objawia się coś wyższego: Bóg, absolut albo głębia duszy. To kwintesencja romantycznej wzniosłości.
Ale czy to znaczy, iż przeżycie się spłyciło? Może po prostu zmienił się sposób opowiadania o nim. Może współczesnym pejzażem jest mem, a kontemplacją – ironiczny opis pod zdjęciem. Gdy na fanpage’u „Zwierzęta są głupie i rośliny też” czytamy o gęsi, która w oczach autora łączy cechy strażnika, kanibala i obywatela z zadatkami na karierę w ochronie, to z jednej strony się śmiejemy – ale z drugiej dostrzegamy grozę, autonomię, obcość tej istoty. To także zatrzymanie. To także próba zrozumienia, czym jest natura, skoro nie daje się ujarzmić i rozbroić choćby śmiechem. Może śmiech i ironia to dziś jedyne bezpieczne drogi do zatrzymania się przy czymś większym od nas – bo język powagi został zbanalizowany, a wzniosłość przeszła lifting i wróciła jako subtelny sarkazm.
Nowa wzniosłość w erze internetu
Natura sama w sobie jest po prostu sobą – ani mądrą, ani głupią. To ludzie przez wieki nadawali jej różne „role” w swoich opowieściach i przeżyciach. Romantycy widzieli w niej odbicie absolutu, dziś my częściej widzimy materiał na viral. Ale co ciekawe, wciąż potrafimy odczuwać autentyczny zachwyt naturą. Tyle iż często wyrażamy go inaczej niż dawniej.
Kiedy np. miliony ludzi oglądają transmisję zaćmienia słońca czy pierwsze zdjęcie czarnej dziury w kosmosie – czują dreszcz, są poruszeni czymś większym od nich. To jest poniekąd wzniosłość naukowa. Albo gdy stoimy na brzegu Wielkiego Kanionu – myślę, iż i dzisiaj człowiek czuje to samo co romantyk w Alpach: małe „wow” w sercu. Różnica jest taka, iż współczesny człowiek po chwili wyjmie telefona, zrobi zdjęcie i… doda do niego pytanie: “czy na pewno wyłączyłem żelazko”? Czyli odczucie wzniosłe jest, ale gwałtownie dodajemy do niego warstwę ironii, żeby pokazać luz.
Można by więc zaryzykować stwierdzenie, iż współczesny romantyzm to romantyzm z przymrużeniem oka. Wciąż szukamy kontaktu z naturą – popularyzacja parków narodowych, turystyki górskiej, ogrodnictwa miejskiego, fotografii przyrodniczej świadczy o tym, iż potrzebujemy przyrody. Ale sposób mówienia o tych przeżyciach jest luźniejszy. Zamiast wierszy – vlogi z dżungli. Zamiast poematów – posty na Facebooku.

