Stworzona przez ekipę „30 Rock” wersja filmu z 1981 roku zapowiadała się na interesującą wiwisekcję kilku par, na dodatek z imponującą obsadą (Fey, Carell, Domingo, Forte). A jak „Cztery pory roku” faktycznie wypadły?
Czy ktoś jeszcze planuje mnie tej wiosny rozczarować, skoro już i tak mam złą passę? Jest naprawdę bardzo kilka showrunnerów i showrunnerek, na których nowe produkcje czekam z dużymi oczekiwaniami. Poprzedni tydzień przyniósł mi chaotyczne „Étoile” Amy Sherman-Palladino i Daniela Palladino, z kolei majówkę zaczynam od wyrażenia zawodu nową produkcją ekipy, która dała nam „30 Rock”. Tina Fey, Lang Fisher i Tracey Wigfield odświeżają film Alana Aldy z 1981 roku, „Cztery pory roku” („The Four Seasons”), z efektem może nie aż fatalnym, ale na pewno znacząco poniżej moich wysokich oczekiwań.
Cztery pory roku – o czym jest serial Netfliksa?
I nie chodzi o to, iż uważam wspomniany film z Carol Burnett za rzecz wybitną. Przeciwnie: chociaż rozumiem, iż tamta opowieść dobrze wpisywała się w ducha czasu i oprócz świetnej obsady cechuje ją kilka innych zalet, oglądając ją niedawno, miałam poczucie zmarnowanego potencjału.

Taki pomysł: trzy zaprzyjaźnione od dawna pary spędzające razem czas na wyjazdach kolejno w każdą porę roku, zderzone ze zmianami, które wpłyną na dynamikę w poszczególnych relacjach, to, wydawałoby się, psychologiczny samograj, szansa na genialny komediodramat. Tymczasem film wydał mi się miejscami nużący, a ze względu na niespełna dwugodzinny czas trwania – także powierzchowny.
Ośmioodcinkowy serial Netfliksa, trwając łącznie ponad dwa razy dłużej od adaptowanego oryginału, miał szansę pogłębić postaci i wątki, a nazwiska po obu stronach kamery zdawały się gwarantować, iż na pewno nie będzie nudno. Ale, chociaż doceniam zarówno rozbudowanie niektórych bohaterów i bohaterek, jak i zgrabne uwspółcześnienie (trudno żeby w 1981 jedna para była jednopłciowa i międzyrasowa, a w 2025 nie powinno to wzbudzać kontrowersji – chociaż prawdopodobnie w pewnych paskudnych kręgach i tak wzbudzi), przez cały czas czułam, iż „Cztery pory roku” nie są ani tak odkrywcze, ani tak wciągające, jak być powinny.
Cztery pory roku mówią mądre rzeczy w nudny sposób
Zaczynamy wiosną, poznając paczkę zgranych, chociaż chwilami zmęczonych swoim życiem ludzi, którzy w okolicach pięćdziesiątki mniej więcej wiedzą już, czego się mogą spodziewać po sobie nawzajem i jak lubią spędzać czas. Kate (Fey) i Jack (Will Forte, „The Last Man on Earth”) wydają się zgodną parą, choćby jeżeli energia między nimi sprawia wrażenie bardziej kumpelskiej niż romantycznej.

Danny (Colman Domingo, „Euforia”) i Claude (Marco Calvani, „Prawdziwa historia rodu Borgiów”) sprawiają z kolei wrażenie niedobranych – jeden to skłonny do przeinaczeń cynik, drugi pała do życia entuzjazmem dla innych wręcz nieznośnym. Kiedy Nick (Steve Carell, „The Office”) postanawia po dwudziestu pięciu latach odejść od żony, Anne (Kerri Kenney-Silver, „Love”), zszokowani przyjaciele nie tylko będą mieli problem z odnalezieniem się w sytuacji, ale też dostrzegą problemy we własnych związkach.
Latem, na wyjeździe do ekologicznego ośrodka, frustracje dojdą do głosu, zwłaszcza iż pobyt zorganizowała nowa partnerka Nicka, znacznie od niego młodsza Ginny (Erika Henningsen, „Hazbin Hotel”). Jej dołączenie do grupy sprawi, iż pozostałe pary nie będą wiedzieć, jak zachować się wobec porzuconej Anne.
Zaczną czuć się niepewnie ze sobą i swoimi nawykami, bojąc się, iż mąż za bardzo chce zdobyć uznanie młodej kobiety (Jack i Kate), lub konfrontując się z własnym wiekiem, zdrowotnymi problemami i lękiem o drugą osobę (Danny i Claude). Oczywiście jest w tym wysłaniu wygodnych, zamożnych ludzi w spartańskie warunki sporo komediowości, ale na tym etapie wszystko wygląda dość płytko i przewidywalnie, zwłaszcza iż każda postać okazuje się, zaskakująco jak na tworzącą serial ekipę, jednowymiarowa.
Cztery pory roku – czy warto oglądać serial Netfliksa?
„Cztery pory roku” na chwilę porządnie „kliknęły” ze mną w 5. odcinku. Bez zdziwienia odkryłam potem, iż to jedyny odcinek napisany samodzielnie przez Fay i wyreżyserowany przez jej męża, Jeffa Richmonda („Unbreakable Kimmy Schmidt”). Jesień na akademickim kampusie, gdzie studiuje córka Nicka i Anne, Lila (Julia Lester, „High School Musical: Serial”), ożywiła serial.
Nick wreszcie musiał skonfrontować się z wpływem jego walki o szczęście na innych (w czym udział miała przezabawna sztuka wystawiana przez Lilę), pozostałe pary wreszcie zaczęły się wydawać naturalniejsze i trochę bardziej skomplikowane niż wcześniej, a do tego mocniej doszła do głosu jedna z najbardziej wciągających relacji – platoniczne siłą rzeczy porozumienie dusz Kate i Danny’ego (którzy we wspólnych scenach są bardziej przekonujący niż ze swoimi życiowymi partnerami).

Niestety 6. odcinek, czyli kontynuacja jesieni, to już powrót do średniactwa, a zimowe odsłony, najbardziej odbiegające od filmu i pełne dramatów, nie zmieniły mojej oceny, iż to serial, który może i ma dużo mądrych rzeczy do powiedzenia o tym, czym jest dziś małżeństwo, jak różnią się pokolenia i jak pracować nad relacjami, ale zdecydowanie mógłby te mądre rzeczy mówić w sposób ciekawszy, bez nieszczególnie śmiesznych żartów, niezbyt ciekawych postaci, stereotypowych uproszczeń (przyjaciele Ginny!).
Trochę jestem rozdarta, oceniając „Cztery pory roku”, bo teoretycznie mogę bez trudu wskazać trafne wnioski, jakie ten serial proponuje. Na przykład o tym, iż drobne codzienne rzeczy składają się na duże problemy, które raz dostrzeżone, nie chcą zniknąć. Albo o tym, jak zmienna potrafi być dynamika wieloletnich przyjaźni, jakie schematy rządzą relacjami (nie tylko małżeńskimi). Niektóre puenty scen są zresztą na papierze całkiem mocne, tylko jakoś nie wybrzmiewają tu wystarczająco ostro ani zabawnie. Kilka łatwych do utożsamienia się scenek z życia towarzyskiego, mądrych konkluzji na temat międzyludzkich związków, parę dobrych kwestii ani choćby fantastyczny Domingo, którego dotąd nie znałam z tak „wyluzowanej” roli, to chyba jednak za mało, żebym „Cztery pory roku” polecała.
Pewnie dla osób z podobnymi doświadczeniami, jakie są tu udziałem bohaterów i bohaterek, serial może mieć zaletę przepracowania trudnych spraw. Jednak pod względem trochę prowadzonego na wyćwiczonym przez lata autopilocie aktorstwa, jakie uprawiają tu Fey, Carell i Forte (lepiej wypadają wspomniany Domingo i mniej eksponowana w zapowiedziach reszta, zwłaszcza Kenney-Silver i Henningsen), i nieszczególnie zapadającego w pamięć scenariusza, trudno uznać „Cztery pory roku” za tytuł nie do przegapienia. A po mądre odkrycia na temat związków lepiej udać się na SkyShowtime, gdzie od niedawna można oglądać cztery sezony dokumentalnego „Couples Therapy„.