Po fatalnym wrześniu, mając przed sobą zaplanowane na listopad kolejne RoweroweSPA tym razem w Hiszpanii, na dość wymagających, górskich trasach, mocno przycisnąłem z treningami. Z racji zmiany pogody przesiadłem się na trenażer i wróciłem do Zwifta. Wszystkie te zabiegi pozwoliły mi wygrać miesiąc, po raz pierwszy od… stycznia. Niestety przez cały czas brakuje mi, i to sporo, do prowadzącego.
Wyniki października
Wrzesień w liczbach:
- przebiegłem się raz i było to tylko 6,07 km
- przepłynąłem 8300 m
- dynamicznie przeszedłem 119,76 km
- w plenerze przejechałem wprawdzie tylko 48,34 km…
- za to na trenażerze już 379,35 km…
- ze sporym przewyższeniem, bo 5011 m
W naszym przeliczeniu osiągnąłem 1078,1 km, co jak wspomniałem we wstępie, po raz pierwszy od… stycznia, pozwoliło mi wygrać miesiąc!
Niestety nie udało mi się pozamykać wszystkich kółek w miesiącu. Praca, praca, praca… obawiam się, iż z końcem roku będzie coraz gorzej. To najgorętszy okres w naszym biznesie i zwyczajnie jest coraz mniej czasu w cokolwiek innego niż robota, tym bardziej jak jest się “na swoim”.
Ale… Good to be back. Po dramatycznie słabym wrześniu, gdy pomyślałem, iż będzie masakra na tych planowanych, pięknych podjazdach na Coll de Rates, postanowiłem wrócić do jeżdżenia na trenażerze. Starałem się robić treningi 1-1,5 h ale z dużymi przewyższeniami. Chodziło mi o przyzwyczajenie mojego organizmu, mojej wydolności do stromych podjazdów. Do tej pory była to moja pięta achillesowa. O ile raczej dobrze radziłem sobie na płaskim, to podjazdy mnie wykańczały. Muszę Wam powiedzieć, iż 11 treningów, podczas których podjechałem ponad 5000 m zrobiło swoje, ale o tym więcej niebawem.
Sporo chodziłem w tym miesiącu, głownie lokalnie, ale udało mi się też pozwiedzać, na piechotę, Katowice w związku z koncertem genialnej Hani Rani w NOSPRze.
Jeden z trzech wypadów na rower w plenerze zakończył się totalną katastrofą. Postanowiłem przejechać się kultową, warszawską trasą na Gassy. Pech chciał, iż złapałem gumę. Wymiana zeszła jak zwykle z godzinę… nie wiem dlaczego w domu jak zmieniam dętkę, to zajmuje mi to jakieś 5 minut, a w plenerze zawsze totalnie długo. W każdym razie, namachałem się pompką, wszystko super i… kilometr dalej złapałem drugą. Jak prawdopodobnie się domyślacie, nie miałem już drugiej dętki ze sobą… 3 km z buda, niosąc rower, żeby nie niszczyć opony i to by było na tyle z ostatniego ładnego weekendu w październiku.
W październiku nic nie doszło mi z wyposażenia, ani niczego nie zmieniałem w rowerze…poza dętką. Odpukać też nic się nie działo złego ze zdrowiem, kontuzjami itp.
Zwyczajne odrabianie strat do prowadzącego w generalnej klasyfikacji.