Dwie trzynastolatki – Angela (Lidya Jewett) i Katherine (Olivia O’Neill) – zaginęły na trzy dni. Zamiast wspólnego odrabiania lekcji - wycieczka w głąb w lasu. Zamiast umówionego z rodzicami powrotu na kolację - spirytystyczny seans w okrytej cieniem norze i próba wzywania zmarłych. Jedna z dziewczyn pragnie usłyszeć głos matki i tak naprawdę wreszcie ją poznać. Nieszczęśliwy, ale nie aż tak odosobniony, przypadek. Angela przyszła na świat, ale w trakcie porodu jej matka musiała go opuścić.
"Egzorcysta: Wyznawca" to tyleż tzw. "legacy sequel", co w zasadzie całkowicie anonimowy, satanistyczny horror XYZ na jesienno-zimowy okres. Z filmu Williama Friedkina reżyser David Gordon Green pożycza przede wszystkim czcionkę tytułu. Do tego kilka ujęć – zaciekle walczących ze sobą psów, ponurych zbliżeń na wizerunki matki boskiej – sugeruje w jakim uniwersum się znajdujemy. Aha, zapomniałbym, pozostało Chris MacNeil (Ellen Burstyn), ani to w wiodącej roli, ani jako szczególnie istotny punkt odniesienia na trzecim planie. Dla producentów jest przede wszystkim marketingową przynętą, która zarazem ma legitymizować ten pokraczny projekt swoją obecnością.
David Gordon Green wie, iż w filmowej narracji "niewiedza bywa błogosławieństwem", ale w jego "Egzorcyście: Wyznawcy" tajemnica jest niczym więcej jak pustym polem w scenariuszu. Może to autoironia, ale jeszcze w pierwszym akcie dostaniemy emblematyczną dla całego filmu scenę. W trakcie szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej dochodzi do spotkania między Victorem (Leslie Odom Jr), ojcem samotnie wychowującym Angelę a rodzicami Katherine. Wyładowując swoją frustrację, Miranda (Jennifer Nettles) wykrzykuje: „My się nie znaliśmy, nie wiem, kim jesteś, nie wiedzieliśmy, iż nasze córki się znały, nic o sobie nie wiemy!”. Trudno nie kiwać wówczas twierdząco głową. My też ciągle nic o nich nie wiemy.
Niepisana zasada sequela mówi, iż ma być większy, głośniejszy i ambitniejszy od poprzednika(ów). Nie zliczymy spełnionych filmowych realizacji tego założenia. David Gordon Green w "Egzorcyście: Wyznawcy” chce się wpisać w ten trend, ale jedynym pomysłem na to jest koncept podwójnego opętania. Demon nawiedzający dwie dusze ma być przeciwnikiem groźniejszym, trudniejszym do pokonania i gwarantującym więcej ekranowego czasu horrorowej jatce (okropnym konwulsjom, egzekucjom, wypalającym się bliznom, bluźnierczym wiązankom i demonicznym spojrzeniom). Proste? Cholernie proste.
Miałoby to ręce i nogi, ale nie ma. David Gordon Green poświęca więcej uwagi relacji Angela – Victor. Ma ona pewne pokłady dramaturgii, łączy ich bliska więź, ale oddala kilka nieprzegadanych tematów i nieprzetrawiona tragedia z przeszłości. Niestety przy tym trudno fabularnie uzasadnić obecność Katherine i jej rodziców. Przyjacielska więź czy wspólne sekrety między dziewczynkami nie mają dla scenarzystów żadnego znaczenia. Może ważna ma być światopoglądowa formacja obu rodzin? Z jednej strony - niewierzący, przytomnie obojętny i cyniczny wobec nadprzyrodzonych zjawisk Victor. Z drugiej - bogobojni rodzice Katherine, religijni fundamentaliści, ufni i dosłownie traktujący zapisy Pisma Świętego. W "Egzorcyście: Wyznawcy" nie chodzi jednak o konfrontację tych dwóch postaw. To jedynie przypadkowe, czarno-białe zestawienie. Bez celu i bez sensu.
Pierwsza połowa filmu jest więc zmarnowana. Mdła i nieczytelna w portretowaniu postaci, niezdarnie rysująca między nimi linie konfliktów i wspólnych/sprzecznych motywacji, ślamazarnie budująca aurę zagrożenia i niestety całkowicie na tym skupiona. Finał to z kolei ocierające się o parodię egzorcyzmy (od krucyfiksu i wody święconej po szamańskie kadzidełka i naszyjniki) przy inscenizacyjno-realizacyjnym zestawie minimum: montażowe ciach, ciach, ciach, wywijanie jęzorem, sufit pokryty krwią, ciach, ciach, ciach, wykręcone palce, wyrwane paznokcie, ciach ciach ciach, smolista ciecz wyciekająca z bluzgających ust demona. Pomnikowy "Egzorcysta" został sprowadzony do horrorowej telenoweli. jeżeli słyszycie dochodzący z oddali łomot - to William Friedkin przewracający się w grobie.
"Egzorcysta: Wyznawca" to tyleż tzw. "legacy sequel", co w zasadzie całkowicie anonimowy, satanistyczny horror XYZ na jesienno-zimowy okres. Z filmu Williama Friedkina reżyser David Gordon Green pożycza przede wszystkim czcionkę tytułu. Do tego kilka ujęć – zaciekle walczących ze sobą psów, ponurych zbliżeń na wizerunki matki boskiej – sugeruje w jakim uniwersum się znajdujemy. Aha, zapomniałbym, pozostało Chris MacNeil (Ellen Burstyn), ani to w wiodącej roli, ani jako szczególnie istotny punkt odniesienia na trzecim planie. Dla producentów jest przede wszystkim marketingową przynętą, która zarazem ma legitymizować ten pokraczny projekt swoją obecnością.
David Gordon Green wie, iż w filmowej narracji "niewiedza bywa błogosławieństwem", ale w jego "Egzorcyście: Wyznawcy" tajemnica jest niczym więcej jak pustym polem w scenariuszu. Może to autoironia, ale jeszcze w pierwszym akcie dostaniemy emblematyczną dla całego filmu scenę. W trakcie szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej dochodzi do spotkania między Victorem (Leslie Odom Jr), ojcem samotnie wychowującym Angelę a rodzicami Katherine. Wyładowując swoją frustrację, Miranda (Jennifer Nettles) wykrzykuje: „My się nie znaliśmy, nie wiem, kim jesteś, nie wiedzieliśmy, iż nasze córki się znały, nic o sobie nie wiemy!”. Trudno nie kiwać wówczas twierdząco głową. My też ciągle nic o nich nie wiemy.
Niepisana zasada sequela mówi, iż ma być większy, głośniejszy i ambitniejszy od poprzednika(ów). Nie zliczymy spełnionych filmowych realizacji tego założenia. David Gordon Green w "Egzorcyście: Wyznawcy” chce się wpisać w ten trend, ale jedynym pomysłem na to jest koncept podwójnego opętania. Demon nawiedzający dwie dusze ma być przeciwnikiem groźniejszym, trudniejszym do pokonania i gwarantującym więcej ekranowego czasu horrorowej jatce (okropnym konwulsjom, egzekucjom, wypalającym się bliznom, bluźnierczym wiązankom i demonicznym spojrzeniom). Proste? Cholernie proste.
Miałoby to ręce i nogi, ale nie ma. David Gordon Green poświęca więcej uwagi relacji Angela – Victor. Ma ona pewne pokłady dramaturgii, łączy ich bliska więź, ale oddala kilka nieprzegadanych tematów i nieprzetrawiona tragedia z przeszłości. Niestety przy tym trudno fabularnie uzasadnić obecność Katherine i jej rodziców. Przyjacielska więź czy wspólne sekrety między dziewczynkami nie mają dla scenarzystów żadnego znaczenia. Może ważna ma być światopoglądowa formacja obu rodzin? Z jednej strony - niewierzący, przytomnie obojętny i cyniczny wobec nadprzyrodzonych zjawisk Victor. Z drugiej - bogobojni rodzice Katherine, religijni fundamentaliści, ufni i dosłownie traktujący zapisy Pisma Świętego. W "Egzorcyście: Wyznawcy" nie chodzi jednak o konfrontację tych dwóch postaw. To jedynie przypadkowe, czarno-białe zestawienie. Bez celu i bez sensu.
Pierwsza połowa filmu jest więc zmarnowana. Mdła i nieczytelna w portretowaniu postaci, niezdarnie rysująca między nimi linie konfliktów i wspólnych/sprzecznych motywacji, ślamazarnie budująca aurę zagrożenia i niestety całkowicie na tym skupiona. Finał to z kolei ocierające się o parodię egzorcyzmy (od krucyfiksu i wody święconej po szamańskie kadzidełka i naszyjniki) przy inscenizacyjno-realizacyjnym zestawie minimum: montażowe ciach, ciach, ciach, wywijanie jęzorem, sufit pokryty krwią, ciach, ciach, ciach, wykręcone palce, wyrwane paznokcie, ciach ciach ciach, smolista ciecz wyciekająca z bluzgających ust demona. Pomnikowy "Egzorcysta" został sprowadzony do horrorowej telenoweli. jeżeli słyszycie dochodzący z oddali łomot - to William Friedkin przewracający się w grobie.