Czas się bać

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Jest w "Apokalipsie Z: Początku końca" taki mały fragment, który mnie ujął. Chodzi o jego autentyczność: jakoś tak niespodziewanie przekonał i być może to właśnie dzięki niemu postanowiłem dać szansę reszcie produkcji, choć od początku przewidywałem, iż już za chwilę będę obcował z generyczną i powtarzalną papką. Kiedy nasz główny bohater Manel (dający się lubić Francisco Ortiz) przeżywa śmierć swojej ukochanej – od roku żyjąc w marazmie dnia codziennego – media podają informacje o rozprzestrzenianiu się po Europie tajemniczego wirusa TSJ. W depresji Manel nie zwraca na te newsy większej uwagi i reaguje tak samo, jak my w 2020 roku na pierwsze informacje o COVID-19: ot, kolejna rozdmuchana sprawa, o której za dwa tygodnie będzie cicho.

  • Amazon MGM Studios
  • Quim Vives

Pewnego dnia dostaje cynk od swojej starszej siostry Belén (Marta Poveda) – której mąż pracuje w wojsku – aby jak najszybciej opuścił swoje miasteczko. "Cholera, sytuacja robi się naprawdę poważna" myśli sobie i postanawia dmuchać na zimne. Reżyser, Carles Torrens, napięcie buduje stopniowo. Choćby pozwala Manelowi spakować potrzebne graty. Ten bierze jeszcze ze sobą swojego najlepszego przyjaciela, czyli kotka Lúculo (nie psa, jak to często ma miejsce w apokaliptycznych horrorach drogi) i wyrusza na lotnisko, aby dotrzeć na Wyspy Kanaryjskie do swojej rodziny. Na miejscu tłumy – każdy panikuje, zresztą nic dziwnego – takie akcje zwykle oglądamy wyłącznie na wielkim ekranie.

Niby wszystko zmierza ku dobremu, tak jakby zaraz miał pojawić się wielki napis "The End". Tyle iż do czasu: jak się nagle okazuje, w jednej chwili wszystkie loty zostają anulowane. A w kraju – w ułamku sekundy – rząd wprowadza stan wyjątkowy. Nasz poczciwina Manel musi wrócić do domu (co innego ma robić?), następnie traci kontakt z siostrą (padają wszelakie łącza) i pozostaje sam sobie. Sorry, ma jeszcze kotka. Ale co to da? Sam będzie musiał zdecydować, czy barykadować się w mieszkaniu, czy też wyruszyć na poszukiwania innych ocalałych.

  • Amazon MGM Studios
  • Quim Vives

Niedoszli pasażerowie otrzymują powiadomienie w postaci hiszpańskiego alertu RCB. Czyli – wybuchła pandemia, robi się naprawdę poważnie i nie wiemy, co za chwilę się wydarzy. Kompletny nieład, bo nikt nie ma pojęcia, jak się zachować w takiej sytuacji. I właśnie tak wyobrażam sobie epidemię zombie współcześnie. Nie wierzę w nagłe – pomijające zasady czasu – rozprzestrzenienie się jakiegoś wirusa, tak jak miało to miejsce w "World War Z" (2013). Nie ufam scenariuszom, które pomijają "pierwsze dni" pandemii (np. główna odnoga "The Walking Dead", emitowana od 2010 do 2022 roku) albo olewają współczesne technologie i sposoby, w jaki świat może dążyć do prewencji rozprzestrzeniania się zabójczego wirusa. To jak w przypadku naszego rzeczywistego COVID-u – w zombie storytellingu potrzeba sensownego efektu domina i konsekwencji. Dlatego tym bardziej znamienny wydaje się dla mnie ten ogólnokrajowy alert, który staje się taką realistyczną wisienką na torcie w portretowaniu społecznego niepokoju. Już nie ma żadnego udawania, iż wszystko będzie dobrze. Od tego momentu robi się poważnie, czas się bać. Dla mnie epizod być może bardziej wstrząsający niż reszta filmu.

Kiedy oglądamy "Apokalipsę Z", przypomina nam się kino Danny'ego Boyle'a (czytaj: tytuły o zombie – "28 dni później" i "28 tygodni później"). Zarażeni są tak samo sprawni, niebezpieczni i bezlitośni (przypominają te same agresywne kreatury, co u brytyjskiego reżysera), a sam film skupia się na tytułowym "początku", opowiadając o pierwszych dniach niespodziewanej pandemii. Drugie skojarzenie przyjdzie natomiast u graczy – hiszpańskiej superprodukcji blisko do "Days Gone". A iż to ekranizacja popularnej hiszpańskiej powieści autorstwa Manuela Torrensa wydanej aż w 2012 roku, przyrównywanie "Apokalipsy Z" do całkiem nowej gry komputerowej (z 2019 roku) sprowadza nas do refleksji o sposobie, jaki współcześnie odbieramy sztukę.

  • Amazon MGM Studios
  • Quim Vives

Przy ekranizowaniu tej książki (swoją drogą całkiem popularnej) po tak wielu latach pojawia się pytanie, co tak naprawdę jawi się jako nasz współczesny kanon. Czy "Apokalipsa Z" będzie trudnym filmem w odbiorze dla graczy właśnie dlatego, iż na każdym kroku przypomina ich ukochany tytuł od Sony? W każdym z tych dzieł znajdziemy dwupłaszczyznową narrację z flashbackami z przeszłości, bohatera podróżującego na motorze czy dokładnie taki sam rodzaj zarażonych. A może powinniśmy nazwać ją z góry kultową i uznać, iż to właśnie "Days Gone" nie zasługuje na status rewelacyjnej gry, bowiem zapożyczyło tak wiele elementów z hiszpańskiej powieści? Dodatkowo pojawia się jeszcze jedna opcja – oba dzieła kultury swoje inspiracje czerpią od Boyle'a, co też powinno je na starcie dyskwalifikować; w końcu powtarzają sprawdzone schematy i motywy fabularne. A przecież każda z nich ma licznych fanów, więc dyskredytowanie ekranizacji od Amazonu nie ma większego sensu. Trzeba patrzeć na nią jak na kompletnie oddzielny twór.

Po raz kolejny sprawdza się pewna pradawna zasada, która mówi, iż Hiszpanie potrafią kręcić kino grozy. Nieraz zapominamy, iż ono nie stoi jedynie ckliwymi melodramatami od maestro Almodóvara. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat mieliśmy wysyp straszaków klasy B (często popularnych w wypożyczalniach VOD z poprzedniej dekady, zanim jeszcze Netflix stał się popularny w Polsce), które poruszały liczne popkulturowe tematy – od zombie po seryjnych morderców, potwory, duchy oraz demony. Wywoływanie w widzach niepokoju stało się motywem przewodnim dla wielu młodych twórców – kiedy klasycy skupiają się na problemach dnia codziennego, świeża krew ucieka do świata snów i koszmarów. Stąd też wysyp hiszpańskich horrorów (zaczęło się mniej więcej od "REC" z 2007 roku), które z dnia na dzień stają się popularne na całym świecie, właśnie dzięki sile rażenia współczesnych platform streamingowych. Tym sposobem "Apokalipsa Z" stała się globalnym hitem na Amazon Prime Video. Działa algorytm i zainteresowanie tytułami o "żywych zwłokach", ale to nie wszystko – oprócz szczęścia potrzeba jeszcze (przynajmniej) porządnej egzekucji. A takową tutaj znajdziemy.

  • Amazon MGM Studios
  • Quim Vives

Może to kwestia przyzwyczajenia do obniżonej jakości współczesnych produkcji o tzw. "zombiakach", ale to nie jest film, nad którym choćby wypada się jakoś mocno pastwić. Sprawdza się on jako rozrywka na jeden wieczór, potrafi ze dwa razy wystraszyć, na ekranie ciągle coś się dzieje, a do tego ma w miarę logiczną opowieść i nie próbuje udawać czegoś więcej. "Apokalipsa Z" kończy się (nie)spodziewanym cliffhangerem i wszystkie znaki na niebie – łącznie z tytułem filmu, wynikami oglądalności i świadomością, iż Torrens opublikował kolejne powieści – wskazują na to, iż za rok lub dwa otrzymamy kontynuację. Jeszcze bardziej dynamiczną, wybuchową i pełną połączenia akcji z horrorem. Nikt nie będzie czekał, ale i tak każdy obejrzy. Bo czemu nie?
Idź do oryginalnego materiału