Zaczynamy w e-moll. Główny motyw brzmi jak sequel do “As i Am” tylko w wersji Rush – dużo pustych strun, które dodają mrocznemu riffowi więcej przestrzeni. Kolejne 4 takty to otwarcie numeru po to by Portnoy pokazał, iż nic nowatorskiego już od niego nie usłyszymy, no i kolejne 4 takty by dodać ciężkości akordami kwintowymi, znowu z dodatkiem pustych strun.
Po pauzie – z obowiązkowym wielokrotnym powtórzeniem kultowego przejścia na perkusji z “Pull Me Under” (najazd na ostatni refren) – od 1:36 wchodzi fantastyczny i smakowity riff. Bazuje na skali frygijskiej, trochę kojarzy się z Annihilator. To główny motyw utworu, na którym będzie bazować sporo riffów w tym kawałku.
Zwrotka, w której wokal fajnie wpasowuje się w bliski horrorowi klimat przy akompaniamencie nieco hammondowskiego brzmienia klawiszy. Najazd na refren chyba w fis-moll, wracamy do głównego motywu i w refren rozpoczynamy od C-dur, czyli jesteśmy w e-moll Ładne progresje molowych akordów są przeciwwagą dla dotychczasowej kanonady riffów.
Znowu wraca główny motyw, a po nim niezgrabne przejście do zwolnionej wersji głównego riffu. Tak czy inaczej, po kilku minutach w 4/4, jesteśmy w 12/8, które to metrum Portnoy okrasza typowymi dla siebie trickami (polirytmia 2 na 3, z różnie rozłożonymi akcentami). W refrenie zmiana tonacji na a-moll (bo zaczynamy od F-dur), potem zespół zaczyna nieco za długą, chromatyczną zabawę motywem opartym na głównym riffie, od 7:04 okraszoną gitarowo-klawiszowym duetem w 7/16 granym z prędkością światła, czyli normą dla Dream Theater
Po riffie przypominającym trochę King Crimson od 7:40 wchodzi gitarowe solo, w którym Petrucci mocno się gimnastykuje – z powodzeniem – by wycisnąć maksimum melodii z dysonansowego podkładu. Po krótkim przejściu od 8:14 Petrucci daje odpowiedź na pytanie: gdyby gitara umiała śpiewać…coś absolutnie przepięknego! Potem znowu najeżdżamy na refren, który zaczyna się w a-moll by przy drugim powtórzeniu wejść w e-moll i ułatwić gładkie przejście do głównego riffu kończącego utwór.
Co o tym myśleć? Hm, wróciło “stare”, czyli przeciągnięty utwór, który dużo zyskałby na skróceniu bądź usunięciu niektórych fragmentów. Portnoy na perkusji nic nie wnosi, bo wciąż gra to samo, stając się “one-trick pony”. Oczywiście to tylko jeden utwór z nowej płyty, która ukaże się w lutym 2025 r. dlatego wstrzymam się z całościową oceną aktualnej twórczości zespołu. To bardzo typowy kawałek dla Dream Theater, można powiedzieć, iż są w swojej strefie komfortu. Mam nadzieję na więcej eksperymentów na całej płycie – we shall see Duży plus za bardzo dobre brzmienie wszystkich instrumentów, monumentalne gitary, mocny bas i ładną barwę perkusji. Póki co daję 3,5 na 5, choć może podniosę na 3,75 ze względu na fenomenalny główny riff. Enjoy!
Recenzja : Piotr