Czarne lustro – recenzja 7. sezonu.

popkulturowcy.pl 6 dni temu

Jedna z ciekawszych pozycji Netflixa powraca z kolejnym, siódmym już sezonem. Co jeszcze można powiedzieć o zagrożeniach związanych z rozwojem technologii w serialu Czarne lustro?

Na początek powiem, iż Czarne lustro należy do seriali, które są mocno osadzone w otaczającej nas rzeczywistości. Od pojawienia się pierwszego sezonu zbliżyliśmy się do niektórych przedstawionych w produkcji wizji i powiedziałabym, iż siódma odsłona w pewnym sensie znajduje się naprawdę blisko obecnej debaty o technologii czy sztucznej inteligencji. Każdego dnia zalewają nas treści o tym, jak możemy przerobić fotografie zgodnie z estetyką Studia Ghibli, a rozmowa z Chatem GPT może chwilami przywołać film Her. Do pewnego stopnia jest to nasza codzienność. I w tym kontekście, nowy sezon serialu jest nie tylko nam bliski, ale też…mało zaskakujący?

Antologia na przestrzeni tych kilku sezonów przeszła przez naprawdę różne momenty, czasami zwyczajnie jadąc po bandzie. Najnowsza odsłona lekko odbiega od tej tendencji – nie brakuje w niej mocnych, refleksyjnych treści, ale też niekoniecznie zbije nas z nóg, jak to się wcześniej zdarzało. Ale zwyczajowo, przyjrzyjmy się pokrótce odcinkom.

Pierwszy odcinek w moim odbiorze jest tym najbardziej udanym. Epizod Zwyczajni ludzie opowiada o parze, która po operacji mózgu żony walczy z płatnością za subskrypcję, która umożliwia jej dalsze istnienie. W odcinku miesza się przyziemność subskrypcji, zmieniających się planów i selektywnych opcji – dziś wszechobecna – z dramatem faktu, iż jest to subskrypcja „na życie”. Do tego występy aktorskie Rashidy Jones oraz Chrisa O’Dowda budują poczucie czułości i współczucia.

Następne dwa odcinki łączy wspólny motyw alternatywnej rzeczywistości. Bete Noire opowiada o manipulacji danymi, a Hotel Reverie stawia na immersję z filmowym klasykiem. Pomysły są ciekawe, a fabuła angażująca – natomiast większą rolę odgrywają tutaj relacje międzyludzkie niż ich interakcje z innowacyjną technologią. Podobnie wypada odcinek piąty, In memoriam, w którym dzięki wejścia w stare zdjęcia przyglądamy się relacji romantycznej. Choć wszystko są to interesujące pomysły, brak im iskry czy wyjątkowości, którą zastępuje zaskakująco romantyczny nastrój. Bawidełko wyróżnia się delikatnie warstwą wizualną i ruchem kamery, ale zupełnie nie wciąga. Chociaż jest to najkrótszy, zaledwie 46-minutowy epizod sezonu, zdawał się ciągnąć w nieskończoność i dla mnie osobiście nie miał w sobie ani jednego interesującego elementu.

Finał sezonu stanowi USS: Callister: W głąb Infinity, czyli bezpośrednia kontynuacja jednego z odcinków czwartego sezonu. Jest to twór o tyle ciekawy, iż żaden inny odcinek nie doczekał się drugiej części w antologii. Ten natomiast można wręcz potraktować jako pełnoprawny, półtoragodzinny spin-off, na który faktycznie twórcy mają pomysł. Historia rozpoczęta w czwartej odsłonie kończy się zgrabną klamrą kompozycyjną i adekwatnie dobrze, iż doczekała się takiego przedłużenia. Lepiej działa jako dwuczęściowa całość, niż jako samodzielny epizod sprzed paru lat.

Siódmy sezon w moim odczuciu jest zbyt spokojny. Indywidualne odcinki wypadają raz lepiej, raz gorzej, ale wszystkim brak pewnego pazura, charakterystycznego dla Czarnego lustra. Wcześniejsze sezonu potrafiły zostawić mnie na długo z refleksjami, wstrząśniętą i poruszoną – choć nie widziałam wszystkich odcinków. Tym razem jednak serial budzi raczej krótką myśl „Hmn” niż zmusza nas do przemyśleń na temat technologii. Intrygujące, jako iż debaty o szybkim rozwoju w ostatnich miesiącach czy latach pełne są odmiennych zdań.

Czarne lustro w nowej odsłonie nie jest nudne ani nie zawodzi (poza Bawidełkiem), ale siódmy sezon zdecydowanie jest jednym z tych powolniejszych. Ta odsłona jest zdecydowanie bardziej rozrywkowa niż stymulująca rozważania, jako iż wkrada się tu lekki romantyzm oraz nostalgia. Chociaż domena antologii – zagrożenia technologiczne – nie znika zupełnie, to spada na drugi plan. Szkoda, bo to właśnie postrzegam jako element czyniący ten serial unikatowym. Niemniej jednak, wciąż pokazane nam są interesujące pomysły, na które warto poświęcić kilka wieczorów – tym razem bez wielkiego wysiłku emocjonalnego.

Fot. główna: Materiał prasowy/Netflix.

Idź do oryginalnego materiału