Czytelniczkę Dostatku Ezry Kleina i Dereka Thompsona wita piękna wizja pobudki w chłodnej pościeli, bez troski o rachunek za prąd potrzebny do chłodzenia mieszkania podczas upałów. Jest rok 2050. O energii z paliw kopalnych myślimy jak o barbarzyństwie, autorzy nie informują jednak, czy upał wynika z pory roku, lokalizacji czy może ze zmiany klimatu. A może spokój ducha i idylliczny poranek wynikają z tego, iż katastrofom udało się zapobiec?
Dostatek to dobry tytuł dla jakiejś postutopii, śmiałego projektu pary marzycieli chcących zerwać z politycznym „niedasizmem“ i marazmem wyobraźni decydentów w imię ekologii, pokoju na świecie i walki z nierównościami. To jednak nie jest taka książka, choć autorzy przyglądają się rozmaitym imposybilizmom w wersji amerykańskiej.
Dzięki ciekawej, bogatej w szczegóły analizie konsekwencji pewnych postępowych rozwiązań może się zrazu wydawać, że Dostatek to sequel Wielkiej transformacji Karla Polanyiego, klasycznej analizy upadku „utopijnej koncepcji gospodarki rynkowej”, czyli nieskrępowanego liberalnego kapitalizmu, charakterystycznego dla XIX wieku. Jednak analizy Kleina i Thompsona nie dotyczą obserwowanych przez nich charakterystycznych tąpnięć – nieuchronnych dla postępu cofek, niezbędnych, by przedefiniować i uładzić relację między gospodarką rynkową a systemem społecznym – ale raczej chciałyby takie cofki wywołać.
Dostatek można nazwać projektem politycznym, w którym, przy luźno zakreślonym celu pozytywnym – zaledwie wspomnianym na końcu książki „liberalizmie dostatku” – liczy się raczej agenda negatywna. Autorzy z pozycji demokratycznych intelektualistów krytykują przepisy środowiskowe, plany zagospodarowania przestrzeni, procedury przetargowe nastawione na wyrównywanie szans czy procesy wspierania innowacji obudowane nadmiernym zatroskaniem o równość, niedyskryminację i włączanie – zasady przestrzegane w USA szczególnie tam, gdzie rządzi Partia Demokratyczna. Gdyby Stany Zjednoczone były Unią Europejską, Klein i Thompson kwalifikowaliby się prawdopodobnie jako umiarkowani eurosceptycy.
Dewzrost jako teoria sprawiedliwości społeczno-ekologicznej
Ponieważ jest to projekt negatywny, zachęcający do demontażu, w naturalny sposób zestawić z projektem pozytywnym – z nabierającą ostatnio werwy filozofią dewzrostu, która sprzeciwia się nieskończonemu wzrostowi gospodarczemu i dodaje, iż jeżeli zaś kapitalizmu nie da się utrzymać bez imperatywu wzrostu, tym gorzej dla niego.
Myślenie o dewzroście zapoczątkował słynny raport Klubu Rzymskiego z 1972 r., który stwierdzał, iż przy ówczesnej wzrostowej trajektorii populacji i zanieczyszczeń tytułowe „granice wzrostu“ zostaną osiągnięte w ciągu 100 lat. W drugiej połowie lat 70. francuski filozof André Gortz ściśle połączył krytykę wzrostu z projektem polityki ekologicznej. Myśl dewzrostowa pomału znajdowała kolejnych zwolenników, aż w latach dwutysięcznych połączyła się z ruchem alterglobalistów, krytykującym oparty na wyzysku i nierównościach ekonomiczny podział na Północ i Południe.
W ten sposób coraz szerszą wiedzę na temat światowych ekosystemów nie tylko zaczęto przekładać na postulaty polityczno-gospodarcze, ale połączono ją z dążeniami dekolonialnymi. Dewzrost stał się czymś w rodzaju teorii sprawiedliwości społeczno-ekologicznej, a w każdym razie przekrojową orientacją i jednym z wyznaczników lewicowych ambicji, zastępując w tej roli wyidealizowany komunizm.
W uproszczonej i doraźnie politycznej wersji zwolennicy dewzrostu postulują przede wszystkim decentralizację kapitału i stawianie granic wielkim korporacjom, a także powrót do commons, dóbr wspólnych, z których możemy znacznie efektywniej korzystać jako społeczeństwo, odwracając proces indywidualizacji odpowiedzialności za takie zadania życia codziennego jak transport czy opieka nad dziećmi. „Począwszy od pewnego punktu, który kraje o wysokim dochodzie na mieszkańca już dawno przekroczyły, zależność między PKB a dobrobytem zupełnie się rozmywa […] liczy się nie tyle wzrost, ile sposób podziału dochodu i zasobów” – pisze James Hickel w książce o znamiennym tytule Mniej znaczy lepiej.
Klein i Thompson odnoszą się do Hickela krytycznie, choć nie robią tego szczególnie ciekawie – raczej ustawiają sobie wiatrak tak, by łatwo było im uderzyć weń kopią, co wynika również z tego, iż ich książka ma ambicje stać się doraźnym programem politycznym. Nie ma pomysłu na ograniczenie kryzysu klimatycznego, ale chce przygotować podglebie dla innowacji, które to umożliwią. Klein i Thompson uważają dewzrost za sentymentalizm promujący nierealistyczne postulaty. „Pomimo radykalnej wymowy swojej książki choćby Hickel wzdraga się przed zadaniem, jakie sobie stawia” – kwitują drwiąco.
Tymczasem, jak wskazuje Jakub Majmurek, po przegranych wyborach amerykańska Partia Demokratyczna szuka nowej tożsamości – i wygląda na to, iż to poszukiwanie odbywa się na skali od centrowego „liberalizmu dostatku” przez lewicowy populizm (ograniczanie władzy, wpływów i przywilejów wielkich korporacji) po filozofię dewzrostu właśnie. Propozycje Kleina i Thompsona pod wieloma względami są dla wyznawców dewzrostu problematyczne, poczynając od postulatów ograniczenia społecznych ingerencji w procesy inwestycyjne, które to ingerencje w warunkach amerykańskich oznaczają szerokie możliwości zaskarżania publicznych decyzji.
„Więcej” – niezbywalna potrzeba człowieka?
Istotnym problemem książki jest pogodzenie się autorów z kapitalistyczną mentalnością, utożsamiającą sukces z gromadzeniem mniej lub bardziej skonkretyzowanego „więcej”. Zdaniem Kleina i Thompsona jest po prostu adekwatność natury człowieka (czy raczej wyborcy), więc proponowanie mu programu politycznego opartego na samoograniczeniu i wyrzeczeniach jest proszeniem się o wyborczą katastrofę. jeżeli się z tym pogodzimy i porzucimy nadzieję na to, iż ludzie zrozumieją, iż ilość (np. posiadanych rzeczy) nigdy nie przejdzie w jakość (np. życia czy relacji międzyludzkich), agenda dewzrostowa po prostu nie będzie miała szans.
Z punktu widzenia programu radykalnej redystrybucji sugestie Kleina i Thompsona, by w imię efektywności zrezygnować z faworyzowania grup dotychczas defaworyzowanych, są nie krokiem w tył, a potrójnym saltem.
Wreszcie proponowana przez autorów Dostatku technologiczna galopada, która ma w ich zamyśle zaradzić wielkim problemom współczesności, od ocieplania się klimatu po niedobór wody pitnej, w swojej istocie zasadzać się ma na demontażu ostatnich istniejących bezpieczników, które chroniłyby nas przed technofeudalizmem, wszechwładzą gigantycznych właścicieli technologii, którzy z łatwością byliby w stanie zwasalizować uzależnione od ich wytworów państwo. (Gościnny występ Elona Muska w administracji federalnej USA dał nam przedsmak tego, co może się zdarzyć).
Ponieważ liberalizm dostatku jako projekt został zaproponowany na samym końcu książki, nie musiał zmierzyć się z zarzutem, iż w istocie to, co chce odcinać, to drugi element fundamentu ustrojowego demokracji liberalnej, czyli demokratyczność: równość, współdecydowanie, troskę o wszystkich. Pierwszy z brzegu przykład: Klein i Thompson narzekają na obostrzenia narzucane przez lokalne plany zagospodarowania przestrzeni – w Polsce z kolei wciąż walczymy o to, by takie plany powstawały i przekładały się na to, iż obszary, które obejmą, będą nadawały się do życia.
Z drugiej strony Dostatek może przynieść agendzie lewicowej i dewzrostowej niespodziewane otwarcia – jak choćby samo zwrócenie uwagi na kwestię dostatku i niedoboru. Kohei Saito w książce Slow Down: The Degrowth Manifesto pod właśnie z perspektywy dostatku krytykuje kapitalizm jako gospodarkę napędzanej przez sztucznie wywoływany niedobór.
Jeśli naprawdę chcemy rozmawiać o dostatku czy obfitości, prędzej czy później będziemy musieli zmierzyć się z tym, iż piętnowane przez Kleina i Thompsona „wąskie gardła” (to najważniejsze pojęcie w konstrukcji autorów Dostatku), takie jak nadmierne, ich zdaniem, przepisy środowiskowe, podnoszące finansowe, organizacyjne czy społeczne progi wejścia przy realizowaniu potrzebnych inwestycji, są tak naprawdę wielką gratką dla rynkowych graczy, ponieważ oferują okazję, by windować ceny.
Odnosi się to w szczególny sposób do gospodarki zasobami naturalnymi: nie można jednym tchem mówić o dostatku i nie zastanawiać się nad kosztami środowiskowymi czy nad przekształceniami w branży technologicznej, jakie wywołałoby szerokoskalowe wprowadzenie ulubionego narzędzia Kleina i Thompsona, czyli finansowania przyciągającego – „wydajnego, ponieważ trzeba zapłacić tylko wtedy, gdy dana technologia się sprawdzi”.
Chyba iż otworzymy przyłbicę i przyznamy, iż w całym projekcie dostatku chodzi o nieprzyzwoite bogacenie się niewielu kosztem całej reszty; o jeszcze większą potęgę tych, którzy już mają środki i zaplecze, by móc inwestować w wyścigi technologiczne bez gwarancji zapłaty (choć we współczesnych analizach polityki badań naukowych podkreśla się wartość odwrotnej logiki, tzn. robienia przestrzeni na porażki i ślepe uliczki). Co oczywiście wywróciłoby na nice polityczną atrakcyjność tego projektu.
Szerokie koalicje i uśmiechy
Bardzo interesujące okazuje się też doszlifowane w polemikach wokół książki, choćby w artykule Kleina na łamach „New York Timesa”, rozróżnienie między policies (politykami instytucjonalnymi) a politics (polityką partyjną) w procesach decyzyjnych i procedurach. Osobne analizowanie założonych celów danej inicjatywy i interesów różnych grup daje solidne podstawy do zrozumienia roli lobbystów wielkiego biznesu i aktywnego blokowania ich wpływów w zalążku.
W dalszej perspektywie – ale przecież wolno nam marzyć – można też podchwycić skargi autorów Dostatku na wszechobecne w procedurach publicznych spory prawne i zadać pytanie dla spadkobierców Karola Marksa oczywiste: czy ten problem nie wynika z bardzo specyficznego kultu własności prywatnej, obowiązującego w USA? Czy z punktu widzenia niedoboru mieszkań większym problemem jest to, iż faworyzuje się w procesach przetargowych biznesy należące do osób kolorowych, czy to, iż tak wielka liczba inwestycji w „dobrych dzielnicach” blokowana jest przez wspólnoty właścicielskie, które obawiają się spadku wartości swoich nieruchomości wskutek pojawienia się w sąsiedztwie „elementów niepożądanych”?
W dzisiejszym klimacie politycznym, domagającym się tworzenia szerokich koalicji, i przy równie szerokich uśmiechach rządzących wobec perspektywy wszelkich deregulacji, polityczna propozycja liberalizmu dostatku może okazać się kolejnym przystankiem zachodniego projektu łączenia demokracji z kapitalizmem. O ile jednak z perspektywy dewzrostu wydaje się polityczną cofką, przyczyniającą się do demontażu wielu zdobyczy ruchów lewicowych, to nie należy całkiem tracić nadziei: jednocześnie może rozszczelnić system kapitalistyczny w nieoczekiwanych miejscach i pozwolić lewicy realnie ruszyć do przodu.
Uważne przysłuchiwanie się oponentom i przechwytywanie ich argumentacji może pozwolić na wprowadzenie wielu dewzrostowych postulatów do powszechnej wyobraźni i realnych rozwiązań politycznych. Niestety, niewykluczone iż przyjęcie paradygmatu liberalizmu dostatku przyczyni się do pogłębienia istniejących nierówności i oddania kolejnego obszaru władzy technologicznym gigantom. Zwłaszcza jeżeli nie będzie mu towarzyszyć mocna i merytoryczna krytyka z lewej strony.
**
Książka Dostatek należy do serii Impact Books, wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z Impactem — największym wydarzeniem gospodarczo-technologicznym odbywającym się w Europie Środkowo-Wschodniej. KSIĄŻKA ZOSTAŁA WYDANA PRZY WSPARCIU R.POWER — PARTNERA PROGRAMU OŚWIECENIE.