— Co ty pleciesz, Stanisławo?! — Ignacy cisnął papierami na stół, pięścią walnął w blat. — Jakie jeszcze badania? Oszalałaś do reszty?
— Nie drzyj się na mnie! — Stasia zerwała się z kanapy, oczy jej pałały. — Mam prawo poznać prawdę! Elżunia z każdym dniem mniej do ciebie podobna, sam to widzisz!
— To moja córka! — warknął Ignacy. — Nasza córka! jeżeli jeszcze raz wspomnisz o tych cholernych testach, to ja…
— No co? — wyzwała go, podpierając się pod boki. — Co mi zrobisz? Wyrzucisz? No to śmiało! Tylko najpierw sprawdzimy, czyje dziecko wychowujemy pod tym dachem!
Ignacy ciężko opadł na krzesło, dłonie przeciągnął po twarzy. Takiej awantury w ich domu nie pamiętał. choćby w najgorszych czasach nie krzyczeli na siebie ani nie rzucali oskarżeń.
— Stasiu, co się z tobą dzieje? — spytał zmęczonym głosem. — Skąd te głupie podejrzenia? Elżunia przyszła na świat w szpitalu, sam ją stamtąd odbierałem. Nie pamiętasz?
— Pamiętam — syknęła żona przez zęby. — Ale wątpliwości nie znikają.
Stasia podeszła do kredensu, wyjęła rodzinne fotografie. Rozłożyła je przed mężem na stole.
— Patrz — wbiła palec w zdjęcia. — Oto Elżunia, ma roczek. Jasne loczki, niebieskie oczy. Tu ma trzy latka. Bez zmian. A teraz, ma piętnaście. Ciemne, proste włosy, brązowe oczy. Wytłumacz, jak to możliwe?
— Dzieci rosną, zmieniają się — próbował się sprzeciwić Ignacy. — Trudny wiek, hormony…
— Hormony nie zmieniają koloru oczu! — przerwała mu Stasia. — I nie prostują loków! A wzrost? Piętnaście lat, a głowę wyższa ode mnie! Skąd taki wzrost, skoro oboje jesteśmy średniego wzrostu?
Ignacy milczał, wpatrując się w fotografie. Rzeczywiście, zmiana była uderzająca. Mała, jasnowłosa dziewczynka wyrosła na wysoką, ciemnowłosą nastolatkę o południowych rysach.
— Może w babcię poszła — z wahaniem zasugerował. — Albo w prababkę. Genetyka to rzecz skomplikowana.
— W jaką babcię? — oburzyła się Stasia. — Moi rodzice są jasnowłosi, twoi też. Prababcie i pradziadkowie również. Skąd te wschodnie rysy?
Do pokoju weszła Elżbieta. Wysoka, smukła dziewczyna z długimi, ciemnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Piękna, ale rzeczywiście niepodobna do rodziców.
— O co się kłócicie? — spytała, spoglądając to na ojca, to na matkę. — Sąsiedzi się skarżą.
— Nic, córeczko — pośpiesznie odparł Ignacy. — Mama trochę zdenerwowana.
— Przez co? — Elżbieta usiadła na kanapie, podciągając nogi. — Znów praca dała w kość?
Stasia wpatrywała się w córkę. Spokojna, rozsądna, w niczym niepodobna do niej temperamentem. I z wyglądu obca.
— Elżuniu, powiedz szczerze — spytała nagle Stasia — nigdy nie dziwiło cię, iż nie jesteś do nas podobna?
— Stasiu! — oburzył się Ignacy.
— Co Stasiu? — Odwróciła się do męża. — Niech odpowie. Jej też to dotyczy.
Elżbieta wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałam. A czy to ważne? Przecież wy jesteście moimi rodzicami.
— Oczywiście, córeczko — Ignacy przytulił dziewczynkę. — Nie słuchaj mamy, po prostu ciężki dzień.
Stasia z irytacją patrzyła na tę scenę. Mąż i córka rozumieli się bez słów. Ona zaś czuła się obco we własnym domu.
— Idź odrabiaj lekcje — powiedziała do Elżbiety. — Musimy z tatą porozmawiać.
Elżbieta skinęła głową, wyszła. Ignacy odprowadził ją wzrokiem, zwrócił się do żony.
— Po co ją ranić? — spytał cicho. — Ona niczemu nie winna.
— A kto winien? — Stasia usiadła naprzeciw męża. — Ignacy, chcę prawdy. jeżeli Elżunia jest naszą córką, badania to potwierdzą. A jeżeli nie…
— jeżeli nie, to co? — przerwał. — Wyrzucisz dziecko na bruk? Przestaniesz kochać?
Stasia zamilkła. Sama nie wiedziała, co zrobi, gdy podejrzenia się potwierdzą.
— Kocham ją — przyznała. — Ale potrzebuję prawdy.
Ignacy wstał, podszedł do okna. Na podwórku bawiły się dzieci, mamy spacerowały z wózkami. Zwykłe życie, bez miejsca na takie złowrogie domysły.
— Stasiu, a jeżeli prawda okaże się inna, niż się spodziewasz? — spytał, nie odwracając się. — Co wtedy?
— Nie wiem — odpowiedziała szczerze. — Ale dłużej nie zniosę niepewności.
Wieczorem Ignacy długo nie mógł zasnąć. Leżał, myśląc, jak ich życie wywróciło się do góry nogami w jeden dzień. Rano byli zwyczajną rodziną, teraz…
Obok wierciła się Stasia.
Mijały miesiące i lata, a rodzina żyła dalej, zbudowana na mocniejszej niż krew więzi miłości i wzajemnego zaufania, dotykając codzienności ze świadomością, iż prawdziwe pokrewieństwo rodzi się w sercu.