Finałowe pięć odcinków szóstego sezonu zamyka historię Johnny’ego Lawrence’a z hukiem. Ostatnia odsłona serialu Cobra Kai jest nie tylko wspaniałym ukłonem dla oryginalnej serii, ale i genialnym zwieńczeniem drogi, jaką przeszli bohaterowie od 1984 roku. Przygotujcie chusteczki!
Finał serialu Cobra Kai był wyczekiwany po trzykroć ze względu na podzielenie sezonu na części. Pierwszą i drugą obejrzeliśmy już w zeszłym roku. Obie obroniły się intrygującym połączeniem humoru z dramatycznymi zwrotami akcji, za które widzowie pokochali ten serial. Część druga dodatkowo podniosła poprzeczkę niesamowitymi scenami walk, jakich jeszcze w Cobra Kai nie widzieliśmy. Po szokującym finale drugiej części szóstego sezonu twórcy pozostawili widzów w całkowitym oszołomieniu. Zadyma i będąca jej następstwem śmierć na arenie Sekai Taikai postawiły cały turniej pod znakiem zapytania. Niemożliwe było, żeby po czymś takim wydarzenie dalej się odbyło. Skutki były niewyobrażalne i wydawało się nierealne, by twórcy wybrnęli z tego zwycięsko. Obawiałam się, iż aby pociągnąć dalej fabułę, będą musieli posunąć się do rozwiązań zbyt absurdalnych, by miało to sens. Na szczęście moje lęki się nie ziściły.

Jedenasty odcinek szóstej serii pokazuje nam reperkusje tego, co się wydarzyło na turnieju Sekai Taikai. W końcu dostaniecie odpowiedź na pytania, które mogliście sobie zadawać przez ostatnie dwa i pół miesiąca. Jak z tą tragedią poradzili sobie Daniel i Johnny? Czy Kreese i Kim Da Eun poniosą konsekwencje z ręki dziadka Kim? Czy turniej ma szansę się jeszcze odbyć? I co jego wznowienie oznacza dla naszych licealnych bohaterów?
Cobra Kai zawsze miała w sobie nutkę niedorzeczności, która czasem osiągała niewiarygodne rozmiary. Jest to, myślę, nieodłączna, a choćby przez wielu lubiana część tej serii. W finałowych pięciu odcinkach szóstego sezonu również ją znajdziemy, ale tonie ona w obliczu serwowanych przez twórców emocji. Trzecia część szóstego sezonu to poruszająca opowieść o przełamywaniu swoich lęków i godzeniu się z przeszłością, której nie jesteśmy w stanie zmienić, ale i z tym, iż na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Jedyne, co możemy zrobić, to dać z siebie wszystko, nie myśląc o tym, gdzie nas to zaprowadzi.

Znajdziemy tutaj wiele pięknych, mądrych słów wymienianych pomiędzy ukochanymi i znienawidzonymi postaciami, zarówno tymi spodziewanymi, jak i tymi niespodziewanymi. jeżeli myślicie, iż jesteście gotowi na to, co mają do powiedzenia bohaterowie Cobra Kai, to jesteście w błędzie. Jako fanka oryginału nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego zakończenia dla Johnny’ego Lawrence’a i Daniela LaRusso. Patrzenie na to, co Johnny zbudował dla siebie przez ostatnie pięć sezonów, na zmiany, które zaszły zarówno w nim, jak i we wszystkich otaczających go osobach, sprawia nie lada przyjemność. Szczególnie jeżeli ma się w pamięci oryginał z 1984 roku. A trudno nie mieć go w pamięci, kiedy twórcy sprawnie przywołują fragmenty z tamtych lat.
Johnny zyskał bardzo wiele podczas tych sześciu sezonów – miłość, rodzinę i przyjaźń Daniela. Zarówno to, jak i jego relacja z Miguelem, Robbim i resztą dzieciaków z pewnością zasklepiły pewne rany, ale czy wszystkie? O tym przekonacie się w finale tego sezonu.

Bohaterowie, którzy tak zaciekle walczyli o swoje racje, przekonania i miejsce wśród najlepszych, będą mieli szansę ponownie stanąć przed sobą na macie. Zobaczycie tu sceny walki, które, mam nadzieję, przejdą do historii. Choreografia ponownie wzbija się na wyżyny, a narracja prowadzona pomiędzy kolejnymi starciami sprawia, iż tym trudniej oderwać wzrok od ekranu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się jeszcze piszczeć na widok czyjejś zmiany pozycji podczas walki, ale przyznaję się bez bicia – Cobra Kai to zmieniła. Symbole i nawiązania do oryginalnej serii pojawiają się tutaj wielokrotnie – być może choćby częściej niż w którymkolwiek poprzednim sezonie – ale nie przyćmiewa to akcji, a wręcz ubogaca ją. Twórcy po prostu dali z siebie wszystko.
Nie tylko choreografia i scenariusz pięknie tu zagrały, ale również sami aktorzy pokazali niesamowitą klasę i sprawili, iż trudno było nie wzruszać się razem z nimi. William Zabka rozbraja prawdziwym do bólu, poruszającym występem. Johnny Lawrence to genialna, wielowarstwowa postać, która niesie w sobie wiele rozterek i dużo żalu. Cieszę się, iż mogłam poznać ją jeszcze głębiej dzięki temu serialowi. Pozostali aktorzy, w tym Martin Kove, Alicia Hannah-Kim, Ralph Macchio, Yuji Okumoto, robią oczywiście równie świetną robotę. Podobnie zresztą młode pokolenie aktorów. Wszystkie emocje zdają się o tyle bardziej prawdziwe, iż wszyscy oni rzeczywiście żegnali się ze swoimi postaciami i serialem, tak samo jak widzowie.
Jedyną kwestią, którą mogę tutaj poruszyć jako coś, co wymagałoby może poprawy, jest dubler Kreese’a w jednej ze scen. Dawno już nie widziałam tak ewidentnej podmiany aktora na kaskadera. Nie zgadzał się jego kolor włosów ani budowa ciała – wystarczyła sekunda, by poznać, iż to nie tylko nie ta sama osoba, ale iż choćby nie postarano się, by takie wrażenie zachować.
Poza tym uważam, iż lepiej by się tego finału zrobić nie dało – znalazło się tam wszystko to, czego można by chcieć, a choćby więcej niż kiedykolwiek się spodziewałam. Jestem bardzo ciekawa, czy film, który ma być kontynuacją serialu Cobra Kai, utrzyma ten poziom.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Netflix.