Co za debil to wymyślił — brand demaskujący absurdy polskiego biznesu

wartoznac.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: absurdy polskiego biznesu


Scrollując LinkedIna nierzadko możesz natknąć się na posty przypominające bardziej przechwałki w ogłoszeniu matrymonialnym, niż bio poważnych biznesmenów. Takie i wiele innych smaczków regularnie wychwytują dziewczyny z agencji consultingowej Clean Culture, które pod szyldem Co za debil to wymyślił w swoich socialach i podkaście w przezabawny sposób obnażają absurdy polskiego biznesu.

Mówiąc Waszym językiem, jaki był największy debilizm na LinkedInie, na który ostatnio się natknęłyście?


Aleksandra Kubicka: Dla mnie ogólnie niesamowite jest to, co ludzie udostępniają na LinkedInie i jak dalece odbiega to od biznesu. Przykładowo, niedawno natknęłam się na post dotyczący medycyny estetycznej i tego, jak postrzega się kobiety, które z niej korzystają.

Kasia Kempa: Tak, była to porada w stylu — jeżeli nie masz pewności siebie, udaj się do terapeuty, a nie do chirurga plastycznego. Z pierwszą częścią się zgadzam, druga jest totalnie od czapy, bo sugeruje, iż jeżeli robisz sobie botox, cycki, whatever to masz problem z garem (głową, przyp. red.). Bardzo duże uproszczenie. Do absurdów polskiego biznesu na LinkedInie dodałabym także bezmyślne kopiowanie trendów, np. ostatni ze zdjęciami przerobionymi przez ChatGPT w stylu Studia Ghibli. Świetnie, iż zachwycamy się technologią, ale gdy content jest wtórny i wszyscy udostępniają to samo, nie ma już miejsca na dyskusję.

AK: Ja dodałabym jeszcze bezkrytyczne udostępnianie informacji, jak było w przypadku METY, gdy zwalniała low performerów. Często pojawiały się posty „nie wiem, ale się wypowiem”, czyli każdy krytykował ten pomysł, ale nikt nie znajdował na tego typu sytuację rozwiązania.

Do absurdów polskiego biznesu na LinkedInie dodałabym także bezmyślne kopiowanie trendów, np. ostatni ze zdjęciami przerobionymi przez ChatGPT w stylu Studia Ghibli.

No właśnie, a czy macie swój „ulubiony” rodzaj korpomowy, czyli kolejny absurd polskiego biznesu, który doprowadza Was do szału?


KK: Dla mnie jako copywritera w serduszku najbardziej denerwujący są ludzie, którzy na co dzień posługują się potoczną polszczyzną, jednak gdy piszą np. maila, wstępuje w nich demon Słowackiego wersja biznes. Do każdego słowa dodają milion synonimów, by brzmiało to podniośle i erudycyjnie. Często jednak bywa tak, iż te mądre słowa nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Niemniej my same w swoich podkastach stosujemy ponglish — z racji, iż często pracujemy po angielsku, a w marketingu choćby nie ma polskich odpowiedników. Stąd też często używamy np. słowa user, gdzie moja przyjaciółka śmieje się ze mnie i mówi — „jaki user, użytkownik debilko!”.

AK: Ja mam za to dwa, znienawidzone słówka w korpomowie, które są po polsku. Pierwsze to statusik, a drugie to dowozić w kontekście „robić robotę lub nie robić roboty”. Bardzo często zastanawiam się też nad tym, czego się nie mówi, przykładowo ostatnio dowiedziałam się, iż w młodszym pokoleniu (Z, przyp. red.) nie używa się niektórych emotikonek, ponieważ np. uśmieszek jest sarkastyczny. Zatem zawsze trzeba dostosować język do odbiorcy.

Moja dwa znienawidzone słówka w korpomowie, które są po polsku. Pierwsze to statusik, a drugie to dowozić.

A gdybyście mogły stworzyć własną, prześmiewczą kampanię marketingową, bez limitu kosztów, to jaki miałaby przekaz?

KK: Byłaby to kampania „Urodzeni Lidercy” na kanwie kultowego filmu „Urodzeni mordercy”. Główny bohater grany przez Woodiego Harrelsona (jak w oryginale) przedstawiałby scenki z patoleaderami, którzy jako urodzeni liderzy, nie potrzebowaliby żadnych szkoleń i kursów w tym kierunku. Tak naprawdę byłaby to przewrotna kampania naszych szkoleń liderskich, które organizujemy.

O świetne, do wykorzystania w przyszłości. To teraz tak naprawdę, nad czym w tej chwili pracujecie?

AK: Z Kasią pracujemy nad nowymi produktami pod marką Clean Culture. Planujemy zaskoczyć naszych klientów czymś nowym, pożytecznym, co będzie pomagało w codziennej pracy.

Co jest bardziej cringe: motywacyjne posty na LinkedInie czy sztuczne relacje w networkingu? Które absurdy polskiego biznesu wychodzą tu na pierwszy plan?

AK: Dla mnie najbardziej cringowe są posty motywacyjne owiane samym sukcesem, bez cienia porażki. Pomijanie błędów i ciemnych stron danego projektu nie stanowi żadnej przydatnej rady dla reszty firm. Takim przykładem są np. nielimitowane urlopy, gdzie wszyscy je wychwalali, ale żaden z wypowiadających się nie wspomniał o tym, iż niektórzy ich nadużywali, co oznacza, iż albo są zajebiści w swojej robocie, albo nie są w niej aż tak potrzebni.

KK: Dla balansu powiem, iż dla mnie do absurdów polskiego biznesu zalicza się networking. Kółka wzajemnej adoracji, lajkowanie postów, wychwalanie, kto jest najlepszym ekspertem z danej dziedziny i spijanie sobie z dzióbków triggeruje mnie najbardziej. Także to, iż praktycznie na wszystkie konferencje w całej Polsce jeździ dokładnie ta sama ekipa — czasem mam wrażenie, iż oni mają jeden, wspólny autobus.

Więcej na temat LinkedIna przeczytasz tutaj.

Czy w biznesie istnieje jeszcze coś autentycznego, czy wszystko jest już wyreżyserowane?

KK: Myślę, iż istnieje na rynku wiele autentycznych marek, w tym osobistych. Jednak przez to, iż autentyczność jest teraz w trendach, często zdarza się, iż firmy wynajmują agencje socialmediowe, by pisały naturalne treści w czyimś imieniu, co trochę mija się z celem. Z drugiej strony są brandy, które są autentyczne aż za bardzo.
Są tacy liderzy, którzy nie powinni aż tak otwierać się na LinkedInie. Autentyczność powinna mieć swoje granice i o ile jesteśmy piewczyniami naturalności i luzu w biznesie, to uważam, iż na pewne zbyt prywatne lub polityczne tematy nie ma miejsca w profesjonalnym kontekście. Umiejętność zachowania balansu w tym temacie to wielka sztuka.

Autentyczność powinna mieć swoje granice i o ile jesteśmy piewczyniami luzu w biznesie, to pewne zbyt prywatne lub polityczne tematy nie mają tu miejsca.

Jaka marka, według Was, najlepiej opanowała sztukę „robienia z ludzi idiotów” i sprzedawania im czystego marketingowego bełkotu?


KK
: Najlepszym przykładem na globalną skalę jest META — mydlą nam oczy, iż dbają o relacje, a tak naprawdę zbierają nasze dane i sprzedają reklamodawcom. Skala tej mistyfikacji jest gigantyczna, choć mówię to, będąc jednocześnie hard-userem Instagrama. Może bardziej świadomym, ale jednak wciąż biorącym udział w tym teatrzyku.

Kasia Kempa,
Aleksandra Kubicka

Co za debil to wymyślił
Marka contentowa stworzona przez Kasię Kempę (marketing i komunikacja) i Aleksandrę Kubicką (HR i operacje), założycielki agencji consultingowej Clean Culture, która wspiera firmy w porządkowaniu biznesu. Projekt stanowi ich alter ego – przestrzeń do mówienia na głos o absurdach świata pracy bez filtra, bez korpomowy i bez udawania. Z humorem obnażają mechanizmy, które wszyscy znają, ale niewielu ma odwagę nazwać. Podcast, artykuły, memy i dyskusje przyciągają społeczność, którą łączy jedno – przekonanie, iż choćby o trudnych sprawach trzeba mówić otwarcie i po ludzku.

Idź do oryginalnego materiału