Na spotkaniu poprzedzającym tę wystawę Mikołaj Grynberg zgodził się, by przedstawiać go tak: pisarz, fotograf, kolarz. Po zawale, którego doświadczenie opisał w wydanej miesiąc temu książce Rok, w którym nie umarłem łatwiej go było namówić na pokazanie zdjęć. Sam przyznaje, iż przyjemniej z nim teraz obcować, bo odpuścił sobie boksowanie się ze światem. Jest w dobrej formie i życie go cieszy. Wspólnie z kuratorkami Joanną Kinowską i Katarzyną Sagatowską dokonał wyboru fotografii z ostatnich 10 lat. Zawał nie jest tu więc cezurą. Już dawno Mikołaj Grynberg zmienił narzędzie z analogu na aparat w telefonie i od dawna nie robi już bliskich portretów, z czego był znany na początku swojej fotograficznej drogi (został tylko brak kolorów i charakterystyczna czarna ramka). „Miło jest fotografować po cichu” – przyznaje. Ma na myśli brak przymusu, dedlajnów, ograniczających ram projektu. Łapie chwilę, nastrój, kompozycję. Fotografuje dla siebie. Tu nie używa słów. Nie podpisuje zdjęć choćby datą i miejscem. Chce, żebyśmy my się w nich przejrzeli ze swoimi emocjami. Wystawę zatytułował co widać. Początkowo chciał jeszcze dodać co widać, to widać, ale nie lubi zbędnych słów, tnie, co można jeszcze wyciąć. Z czasu po zawale pokaże tylko dwa zdjęcia. Na jednym z nich widzimy szpitalne łóżko.
Mikołaj Grynberg, co widać
22.08–13.09.2025
Galeria Jednostka, Warszawa, ul. Andersa 13
www.jednostka.com

Mikołaj Grynberg, z wystawy co widać, dzięki uprzejmości artysty

Mikołaj Grynberg, z wystawy co widać, dzięki uprzejmości artysty

Mikołaj Grynberg, z wystawy co widać, dzięki uprzejmości artysty


