W Moim Giovannim James Baldwin robi coś, co w latach 50. było aktem niewyobrażalnej odwagi: opowiada queerową historię miłosną bez ironii, bez alibi, bez prewencyjnego usprawiedliwiania się przed czytelnikiem. Miłość Davida i Giovanniego jest gorąca, desperacka, ale też podszyta wstydem, który wycieka z każdego niedopowiedzianego zdania. Baldwin pokazuje, jak silna jest wewnętrzna policja — ta, którą nosi się w głowie, choćby bez ustaw i kodeksów. Protest polega tu na samym fakcie opowiedzenia tej historii w taki sposób, by czytelnik nie mógł jej zepchnąć do szufladki „innej”, „obcej”. W latach, gdy związki homoseksualne w większości świata karano pozbawieniem wolności, Baldwin uchylał drzwi, za którymi to, co intymne, było już w pełni literaturą, a nie marginesem.
Drzwi na Zachód Mohsina Hamida zaczyna się od historii miłosnej, ale gwałtownie staje się opowieścią o świecie w ruchu — o granicach, które pękają, i o miłości, która jest w stanie przetrwać tylko wtedy, gdy sama jest gotowa się zmienić. Saeed i Nadia uciekają z kraju ogarniętego wojną przez magiczne drzwi.

Mohsin Hamid „Drzwi na Zachód”, Sonia Draga
Kolejne miejsca — obozy, mieszkania, tymczasowe azyle — pokazują, iż w świecie migracji uczucie bywa jedyną walutą, która jeszcze coś znaczy. Hamid nie daje nam łatwego romantyzmu: ich związek kruszy się w drodze, ale nie kończy się porażką. Wręcz przeciwnie — największym aktem miłości jest tu pozwolenie drugiemu odejść.
Protest pisarza jest dwojaki: przeciwko wizji świata, w którym granice decydują o wartości ludzkiego życia, ale i przeciwko kłamstwu, iż prawdziwe uczucie zawsze trwa w tej samej formie.
Hana Yanagihara w Małym życiu idzie jeszcze dalej — miłość nie jest tu ucieczką od cierpienia, ale formą, w której można je znieść. Jude, Willem, Malcolm i JB poruszają się w Nowym Jorku, gdzie bliskość wymaga nieustannego negocjowania granic traumy. Historia Jude’a i Willema jest czuła, ale daleka od terapeutycznej bajki. Yanagihara odmawia czytelnikowi pocieszenia: miłość nie leczy wszystkiego, ale bywa jedynym powodem, dla którego można rano wstać z łóżka. To opowieść o intymności, która jest rewolucyjna, bo mówi: można żyć obok bólu, a nie przeciwko niemu. I gdzie tu protest? Polega na odrzuceniu narracji zwycięstwa — na pokazaniu, iż życie po przemocy nie musi być historią o całkowitym uzdrowieniu, by było warte opowiedzenia.
Każda z tych trzech powieści — choć różna w formie, czasie powstania i geopolitycznym tle — spotkała się z recepcją, która sama w sobie stała się polem sporu o to, czym jest literatura zaangażowana. Baldwin po publikacji Mojego Giovanniego w 1956 roku musiał zmierzyć się z falą oskarżeń o obsceniczność i „propagowanie niemoralności”.

James Baldwin „Mój Giovanni”, Wydawnictwo Karakter
Konserwatywni krytycy odrzucali powieść, koncentrując się nie na jej formie, ale na samym fakcie, iż opowiada historię miłości dwóch mężczyzn. Co ciekawe, choćby część środowiska afroamerykańskiego w tamtym czasie dystansowała się od Baldwina — z obawy, iż tematyka homoseksualna osłabi jego pozycję w walce o prawa obywatelskie.
Z dzisiejszej perspektywy widać, iż właśnie ta bezkompromisowość w pokazywaniu prywatności czyni jego protest radykalnym: Baldwin odmawia selekcji tożsamości, które mają prawo być widziane.
Autor Drzwi na Zachód trafił zaś na moment historyczny, w którym debata o uchodźcach w Europie osiągnęła temperaturę wrzenia. Powieść ukazała się w 2017 roku, dwa lata po szczycie kryzysu migracyjnego. Część krytyków zachodnich chwaliła Hamida za „odczarowanie” wizerunku uchodźcy i za subtelność metafory drzwi. Inni zarzucali mu zbytnią łagodność — pomijanie brutalniejszych aspektów migracji, co miało, według nich, osłabiać polityczny potencjał powieści. Hamid odpowiadał, iż nie interesuje go dokumentalny zapis cierpienia, ale literatura, która pozwala wyobrazić sobie inne warianty świata. W tym sensie sama forma jego opowieści jest odpowiedzią na zarzuty: protest nie musi krzyczeć, może też szeptać.
Z kolei Hana Yanagihara w Małym życiu podzieliła czytelników jak mało która autorka współczesnej prozy.

Hanya Yanagihara „Małe życie”, Wydawnictwo W.A.B.
Powieść stała się globalnym fenomenem, ale krytycy byli rozdarci między uznaniem a oskarżeniem o „emocjonalny szantaż”. Zarzucano jej nadmiar okrucieństwa i pornografię cierpienia, inni widzieli w niej bezprecedensową próbę opowiedzenia o miłości, która trwa wbrew wszystkiemu, bez obietnicy uzdrowienia. Yanagihara świadomie odrzuciła klasyczny schemat powieści obyczajowej — jej nadmiar formy i treści jest tu nie tyle błędem, co strategią.
Czytelnicy, którzy dotrwali do końca, często opisywali to doświadczenie jako transformujące: nie dlatego, iż znaleźli ukojenie, ale dlatego, iż zostali zmuszeni do współodczuwania w ekstremalnym wymiarze.
Wszystkie te historie — niezależnie od tego, czy rozgrywają się w paryskiej kawalerce, na nieistniejących geograficznie wyspach czy w nowojorskich loftach — udowadniają, iż opowieści o miłości to zawsze opowieści o strukturach władzy. Kto może kochać bez lęku, a kto musi liczyć się z konsekwencjami? Kto ma prawo zostać i budować życie w jednym miejscu, a kto jest zmuszony uciekać? Kto może mówić o swojej intymności bez strachu, iż zostanie ona wykorzystana przeciwko niemu? Baldwin, Hamid i Yanagihara nie dają prostych odpowiedzi, ale każda z ich książek działa jak soczewka: skupia światło na tym, co zwykle spychane jest w cień.
I może właśnie to jest najtrudniejsze: utrzymać miłość tam, gdzie od początku wiadomo, iż nie wolno, by się w ogóle pojawiła.






__wm.jpg)