Rozmowa o wystawie „Ostatnie lato” Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi z kuratorką Panią Magdaleną Gonerą oraz kuratorem Panem Filipem Appel.
Skąd wziął się pomysł akurat na wystawę o spędzaniu wolnego czasu w latach trzydziestych XX wieku?
Magdalena Gonera: Podczas jednej z "Nocy muzeów" dyżurowałam w tej samej willi, gdzie teraz prezentujemy ekspozycję i miałam okazję rozmawiać z wieloma gośćmi. Mieliśmy wtedy wystawę rodzinną z pracami współczesnych artystów. Większość z tych prac można było dotykać, a niektórych używać (np. siadać na siedziskach czy wspinać się na rzeźbę w ogrodzie). Zwiedzający reagowali entuzjastycznie - "wreszcie coś można w muzeum!". Pomyślałam wtedy, iż może warto byłoby zrobić wystawę właśnie do używania. Temat przyszedł naturalnie, bo podobne wille służyły celom letniskowym. Wiedzieliśmy, iż historia willi sięga lat przedwojennych. Wybór padł na lata trzydzieste, bo wtedy wypoczynek i turystyka stały się dostępne szerszym grupom społecznym. Temat był spójny z historią willi, która trafiła do nas przecież z dawnej podłódzkiej miejscowości letniskowej.
Filip Appel: Z tym pomysłem przyszła do mnie Magda. Jakiś czas po zakończeniu pracy nad wystawą „MIASTO-MODA-MASZYNA” siedzieliśmy na werandzie w naszej willi i rozmawialiśmy o tym, iż dobrze by było popracować w tej przestrzeni. Nie spodziewałem się wówczas, iż tak gwałtownie to nastąpi. Sprawnie określiliśmy ramy czasowe dla nowej wystawy. Wydawało nam się to bardzo naturalne – czas wolny w wilii letniskowej, która swą świetność z pewnością przeżywa ponownie, ale historycznie skończyła się wraz z 1 września 1939 r. Pozostało nam jedynie iść dalej wyznaczonym kursem.
Ekspozycja to swego rodzaju wehikuł czasu. Stanowi podróż do świata, który niebawem zmiecie II wojna światowa. Stąd też tytuł wystawy, który brzmi “Ostatnie lato”?
MG: Jeśli przenieślibyśmy się wehikułem czasu do lat trzydziestych, to nie wiedzielibyśmy, iż ten świat niedługo zmiecie kolejna wojna.
FA: Ostatnie… Oczywiście cezura jest bardzo ważna. Wyszliśmy w naszych pierwszych rozmowach od całego dwudziestolecia. Doszliśmy do ostatniego lata. Chcieliśmy sprawdzić, czy da się współcześnie zanurzyć w czasie wolnym bez wszechobecnej elektroniki i zjawisk internetowych. I tak wywołaliśmy letniskową rzeczywistość połowy roku 1939. Nie ukrywamy, iż ten świat za chwilę zniknie, ale też nie skupiamy się na tym, co wisiało - z naszego punktu widzenia jako nieuniknione - w powietrzu owego gorącego lata.
MG: My to już wiemy. Bohaterowie naszej wystawy niekoniecznie. Wielu Polaków, choćby w 1939 r., do końca łudziło się, iż wojny nie będzie, iż napięcia w relacjach z Niemcami rozejdą się po kościach. Dlatego na naszej wystawie jedynie sygnalizujemy zagrożenie. Uważny zwiedzający znajdzie ulotkę mobilizacyjną, artykuł w gazecie albo usłyszy audycję radiową. Ale przede wszystkim otacza go atmosfera beztroskiego letniska. Niezależnie od sytuacji politycznej, trwało przecież lato, wyjątkowo upalne. Nikt nie wiedział, iż będzie ostatnie w tym złowieszczym sensie.
fot. HaWaKażdy przedmiot sprzed stu lat, który przetrwał wojnę i czasy PRL jest unikalny
Dlaczego zdecydowaliście się na interaktywny charakter wystawy?
MG: Chcieliśmy przełamać schemat muzealny. Zależało mi, żeby ludzie wreszcie coś mogli w muzeum i żeby nie ograniczało się to do multimediów lub specjalnie stworzonych elementów interaktywnych. Chciałam, żeby odbiorcy mogli stać się bohaterami opowiadanej historii i naprawdę poczuć jak na letnisku. Siedzieć na werandzie, czytać przedwojenne książki, grać w serso alby krokieta, naszkicować coś przy sztaludze, posłuchać ówczesnej muzyki albo samemu zagrać na pianinie.
FA: Muzea w Polsce przetrwały falę wszechobecnych ekranów, które w pewien sposób dawały interaktywność. Naturalnym było dla nas, iż przy najnowszej wystawie, którą wspólnie przygotowaliśmy będzie można usiąść w scenografii. Nie będzie muzealnych barierek czy sznurów. Widz powinien przestać być jedynie widzem, powinien poczuć się uczestnikiem.
Większość obiektów na wystawie jest oryginalna. Tylko część z nich stanowią repliki. Czy zbytnio nie ryzykujecie pozwalając gościom na dotykanie blisko stuletnich obiektów?
MG: Te przedmioty zostały stworzone do tego, żeby ich używać na co dzień. Są zresztą solidniejsze niż ich dzisiejsze odpowiedniki. Wyszliśmy z założenia, iż skoro zwiedzający nie niszczą współczesnego wyposażenia muzeum, stołów w naszej bibliotece, mebli w przestrzeni relaksu, sprzętów w salach edukacyjnych, to dlaczego mieliby zachowywać się inaczej w otoczeniu starszych przedmiotów? Zwłaszcza, iż prosimy ich o ostrożność w tekście, który umieściliśmy przed wejściem na wystawę. Mamy też regulamin zwiedzania. Na wystawie są nasi pracownicy. Ludzie również wzajemnie się obserwują. Oczywiście zawsze może się coś zdarzyć, ale na szczęście większość rzeczy można naprawić.
FA: Rzeczywiście na wystawie jest kilka replik. Ich obecność wynika głównie z nikłej obecności tych obiektów na rynku czy w muzeach. Czy się obawiamy? Zawsze istnieje ryzyko, iż zjawi się ktoś z puszka zupy pomidorowej w ręku... Wyszliśmy jednak z naturalnego założenia, iż do muzeum przychodzi osoba interesująca tego co zobaczy. Osoba otwarta na nowe.
fot. HaWaDrewniane zabawki z warszawskiej firmy Edwarda Manitiusa pojawiły się na wystawie jako pierwsze
Co było największym wyzwaniem przy organizacji tego typu ekspozycji?
MG: Większość wystaw robi się w oparciu o obiekty zgromadzone w magazynach albo wypożyczone z innych muzeów. My musieliśmy wszystko zdobyć w bardzo krótkim czasie. Wyszperać w komisach, antykwariatach, na aukcjach internetowych. Albo wykonać repliki, przedruki z oryginałów. Jednocześnie te rzeczy musiały spełniać kryteria historyczne i prawdopodobieństwa tego, iż mogły się znaleźć w wynajmowanej na lato willi. A dodatkowo wszystko musiało do siebie pasować wizualnie.
FA: Takie wyzwania pojawiały się nieustannie. Po pierwsze czas realizacji – raptem kilka miesięcy od momentu decyzji o finansowaniu projektu do dnia otwarcia. W tak krótkim czasie musieliśmy podjąć szereg ważnych decyzji. Spiąć kilka wątków jednocześnie, w moim przypadku nie tylko scenograficzne i kuratorskie, ale przede wszystkim graficzne - znalezienie i przygotowanie setek stron przedruków.
Jakie obiekty pokazane we wnętrzach willi mają najbardziej unikalny charakter?
MG: Każdy przedmiot sprzed stu lat, który przetrwał wojnę i czasy PRL jest unikalny. Ale dla mnie szczególną wartość mają historie, które z tymi przedmiotami się wiążą - wiemy, iż meble, które stoją w jadalni, stały kiedyś w rodzinnym domu Wojciecha Pokory, a pianino należało do wieloletniego, oddanego pracownika fabryki, na terenie której mieści się dzisiaj nasze muzeum.
FA: Niewątpliwie jednym z takich obiektów jest pianino. Jest to nie tylko największy rekwizyt, ale i obiekt najbardziej związany z Łodzią i samą Fabryką Geyera.
Jaki obiekt możecie państwo wskazać jako swój ulubiony?
MG: Pewnie te, które najtrudniej było znaleźć! Satysfakcja, kiedy w końcu trafiliśmy na odpowiedni egzemplarz była ogromna. Ale tak naprawdę wszystkie pieczołowicie wybieraliśmy - na wystawie nie ma nic przypadkowego. Wszystko musiało pasować historycznie, narracyjnie i wizualnie. Każdy przedmiot analizowaliśmy przed zakupem i w tym momencie był ulubiony.
FA: To jest bardzo trudne pytanie. Każdy obiekt jaki znalazł się w przestrzeni willi był poddawany naszej surowej krytyce. Mnie ujęły drewniane zabawki z firmy Manitiusa. Pojawiły się jako pierwsze, jeszcze zanim zaczęliśmy prace aranżacyjne.
fot. HaWaWszystkie przedmioty na wystawie musiały spełniać wyśrubowane kryteria historyczne
Wystawa “Ostatnie lato” zostanie w Łodzi już na stałe?
MG: Tak, to jedna z naszych wystaw stałych. W naszym muzeum takie ekspozycje pomyślane są na 10 lat. Wystawy też się przecież starzeją. Z jednej strony ulegają zużyciu, z drugiej zmieniają się oczekiwania odbiorców. Ich percepcja, to co uważają za ciekawe.
FA: Czyli możemy założyć, iż dopóki się nie „zestarzeje” będzie z nami. I tak byśmy sobie życzyli.