Barbara Kowalewska: Sekrety rodzinne stały się dla pani tematem projektu artystycznego. Trudno „odmieść spod dywanu” to, co zwykle jest ukrywane i opowiedzieć o tym światu w akcie tworzenia. Co wpłynęło na tę decyzję?
Karolina Balcer: Była to kryzysowa sytuacja w mojej rodzinie. Gdy mój brat po raz kolejny znalazł się w kryzysie bezdomności, poczułam ogromną potrzebę zrozumienia tej sytuacji, bo wydawało się, iż byliśmy tzw. normalną rodziną. Nie rozumiałam, co się z nami dzieje. W 2019 r. dostałam stypendium ministra na projekt, który wówczas roboczo nazwałam „Mój brat jest bezdomny”. Chciałam bezpośrednio zająć się tematem bezdomności, „odczarować” go, uwrażliwiać na problematykę, bo przecież każda osoba w kryzysie bezdomności jest czyimś bratem, synem, człowiekiem. To był i adekwatnie przez cały czas jest duży projekt badawczy – w trakcie dowiedziałam się, iż natura bezdomności wyklucza zamkniętą i jednoznaczną klasyfikację jej przyczyn. Wśród najczęściej występujących można wymienić wykluczenie społeczne spowodowane chorobami czy zaburzeniami psychicznymi, w tym uzależnieniami, lub długotrwałym pobytem w zakładzie karnym.
fot. Solo Show
Zdecydowałam się opowiedzieć swoją historię, żeby poszerzać świadomość na temat zdrowia psychicznego. Mój brat ma zdiagnozowaną schizofrenię (podwójne rozpoznanie), a tata chorował na chorobę afektywną dwubiegunową. Obaj byli późno zdiagnozowani, co było wynikiem m.in. braku wiedzy, więc teraz, opierając się na swoim doświadczeniu, staram się edukować oraz destygmatyzować temat zdrowia psychicznego.
BK: Obiekty stworzone przez panią nie są wyłącznie wyrazem ekspresji twórczej, ale też – jak sama pani powiedziała – częścią projektu badawczego. W jakim sensie?
KB: Sztuka to moje narzędzie wypowiedzi, jestem artystką, ukończyłam malarstwo, zrobiłam doktorat na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Obiekty na wystawie reprezentują więc symbolicznie zagadnienia z zakresu zdrowia psychicznego – zaburzenia, kryzysy i emocje, przez które jako rodzina przechodziliśmy. Oprócz tego, iż operuję emocjami, wyrażając je w sposób wizualny, w związku z podjętym tematem poczułam dużą odpowiedzialność, dlatego zaprosiłam do współpracy specjalistki i specjalistów z zakresu zdrowia psychicznego: lekarkę psychiatrii Martę Ciułkowicz i streetworkera Wojtka Skibickiego.
fot. M. Adamski
Przy okazji wystawy i z ich pomocą oraz jeszcze dwóch innych specjalistek (terapeutki Magdaleny Peron-Szott oraz absolwentki psychologii Marii Maćkowiak) powstał „Happy Family. Poradnik zdrowia psychicznego” (Galeria Krupa i wyd. Bęc Zmiana), który stał się jednocześnie przewodnikiem po wystawie.
Można w nim znaleźć moje, jeszcze bardziej szczegółowe, prywatne historie rodzinne, a każdy rozdział wieńczą nurtujące wielu z nas pytania, na które ww. ekspertki/ci udzielili wyczerpujących odpowiedzi. Prywatnie dostaję dużo wiadomości, różne osoby dziękują za to, co robię, piszą np., iż dzięki wystawie zapisały się na terapię. Myślę więc, iż sztuka może być narzędziem zmiany społecznej albo przynajmniej podnoszenia ważnych tematów. Jest to satysfakcjonujące, ale też jednocześnie obciążające, bo takie rozmowy, jak np. ta teraz, to powracanie, rozgrzebywanie ran. Wiem jednak, iż to jest potrzebne dla procesu edukacji.
BK: Czy oprócz tego dla pani i pani bliskich projekt ten miał charakter autoterapeutyczny?
KB: Absolutnie tak. Rodzice angażowali się w pomoc bratu, choćby jeszcze nie wiedząc, co mu dolega, korzystali z grup pomocowych, a mama w dojrzałym wieku podjęła choćby studia kierunkowe, żeby lepiej zrozumieć, co się dzieje z jej synem. Ja początkowo odcinałam się od tej pomocy, uważałam, iż nie jest mi potrzebna, ale to z kolei z czasem przerodziło się w ataki paniki. Zaczynając ten projekt, postanowiłam, iż aby nie był on dla mnie takim ciężarem, pójdę na terapię.
fot. M. Adamski
Może po prostu wreszcie znalazłam ku temu pretekst? Tam dowiedziałam się m.in., jak sobie z tymi atakami radzić. Na początku projektu usiedliśmy wszyscy w kółku, żył wtedy jeszcze mój tato, powiedziałam im, iż chcę naszą historię upublicznić. Zgodzili się na to.
Moi rodzice od zawsze mnie wspierali, dali mi dzięki temu dużą siłę, która pomaga mi być pewną siebie i wypowiadać się przez sztukę. To wsparcie czułam na każdym etapie projektu, także od teściowej. Technika, którą operuję, jest wymagająca, bo to są często duże połacie do wydziergania, jak w przypadku instalacji krzesełkowej „Stygma”, więc mama i teściowa pomagały mi i dziergały razem ze mną lub dla mnie. Proces terapeutyczny cały czas trwa.
BK: Skoro mówimy o dzierganiu, materiały, których pani użyła – tkane z kolorowych nici sweterki, kilimy, dywaniki – kojarzą się z domem, czymś przytulnym, dającym ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem obiekty te w swojej treści kłócą się z tym skojarzeniem. Pokazuje pani, iż w domach „mieszkają” różne stany emocjonalne.
KB: Tak, tych różnych technik, jak robienie dywanów (tufting), dzierganie, nauczyłam się specjalnie dla tego projektu. Chciałam nawiązać do elementów domowych, bo od początku wyobrażałam sobie tę wystawę jako stworzenie bezpiecznej, intymnej przestrzeni do dyskusji, której czas trwania wypełnia bogaty program edukacyjny. Zależy mi na tym, żeby te spotkania odbywały się w przyjaznej przestrzeni, a choćby prowokowały do zwierzania się. Zależy mi na tym, żeby ludzie czuli się tu bezpiecznie. Obiekty na ekspozycji można też dotykać, co jest z mojej strony celowym zabiegiem, żeby przychodzące tu osoby mogły namacalnie zetknąć się z podejmowaną problematyką.
fot. M. Adamski
Wyszłam od znanego powiedzenia „zamiatanie problemów pod dywan” – wtedy zaświeciła mi się lampka w głowie, iż jeżeli chcę zmierzyć się z tak trudnym i osobistym tematem, to warto to zrobić w czuły i przystępny sposób, również technicznie.
Zazwyczaj realizacje związane ze zdrowiem psychicznym czy bezdomnością mają mroczny i niepokojący wydźwięk, a to raczej stygmatyzuje, niż pomaga. Dla mnie operowanie np. jasnymi kolorami, miękkimi materiałami jest pocieszające. Lubię się otaczać takimi barwami jak te, które wykorzystuję w pracach, bo mam wrażenie, iż ma to wpływ na mój nastrój.
BK: Jak pani rozumie stwierdzenie, iż „chorowanie to zdarzenie wspólnotowe”? Czy chodzi o rodzinę, czy szerzej – także o szerszą odpowiedzialność społeczną?
KB: o ile choruje jedna osoba, to choruje cała rodzina. W przypadku uzależnień, trzeba wiedzieć, jak pomagać, chociażby po to, żeby uniknąć współuzależnienia, które też jest poważnym zaburzeniem. Taka odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas.
fot. M. Adamski
Działałam w grupie artystycznej, byłam też współtwórczynią galerii, gdzie staraliśmy się działać razem, więc element wspólnotowości jest dla mnie bardzo ważny. Uważam, iż w pojedynkę nic się nie zwojuje.
Uczę także w szkole publicznej, widzę, jak u młodych ludzi rozwijają się różne lęki, zaburzenia i z jakimi problemami emocjonalnymi na co dzień się mierzą. Skala problemu jest niewyobrażalna. Staram się przemycać na zajęciach, iż wspólnotowość i empatia są najważniejsze dla ich rozwoju, ale też czujnie reagować, gdy widzę niepokojące oznaki.
BK: Zofia Nierodzińska przywołuje przypadek artysty Elvina Flaminga, który w magazynie „Postmedium” przyznaje się do choroby dwubiegunowej i podkreśla destrukcyjny wpływ świata sztuki, podsycającego u artystów zaburzenia narcystyczno-maniakalne. Jak pani to widzi?
KB: Absolutnie się zgadzam. Opisywany ekstremizm jest w niezdrowy sposób podziwiany. To bardzo niebezpieczne. Nie mówię o tym, żeby nie dzielić się swoimi doświadczeniami lub żeby je ukrywać, mówię tu o problemie odpowiedzialności i tego, co się wybiera i publikuje.
fot. M. Adamski
Ja staram się otaczać ludźmi, z którymi dobrze się czuję i z którymi dobrze mi się współpracuje. Nic na siłę. Zdaję sobie sprawę, iż w każdym środowisku pracy jest element toksyczności, rywalizacji i hierarchii, ale krytyka artystyczna w Polsce jest wyjątkowo przemocowa, co też wpływa na artystów, którzy przecież często wkładają mnóstwo serca i pracy w swoje działania.
Może jest za mało analitycznego podejścia i dociekania, a za dużo „klikanego” hejtu? Trudniej się w takim świecie funkcjonuje.
BK: W takim razie w jakim kierunku pani chce podążać?
KB: Ja zdecydowanie w stronę edukacji i podnoszenia świadomości na temat zdrowia psychicznego. Przyjęłam taką strategię, iż jeżeli będę się dzielić szczerze tym, co się dzieje ze mną oraz w pewnym bezpiecznym zakresie i z moją rodziną, wówczas wiele osób będzie mogło się z tym utożsamić.
fot. M. Adamski
Może moje nastawienie wynika z tego, iż jestem również nauczycielką i w mojej pracy sztuka i edukacja przenikają się w sposób naturalny.
Dlatego też wędrująca po miastach wystawa „Happy Family” najlepiej funkcjonuje w przestrzeni instytucjonalnej, gdzie jestem w stanie przeprowadzić adekwatny program edukacyjny.
BK: Ujęło mnie autoironiczne podejście do tematu, stwarzające pewien dystans do tragicznych wydarzeń. Humor jest dla pani istotny w życiu i procesie twórczym?
KB: Dobrze to pani odczytuje. Uważam się za osobę zabawną i z poczuciem humoru. Ta wystawa jest częścią mnie, więc humor oczywiście się tu pojawia.
fot. M. Adamski
To także sposób na zachowanie dystansu oraz mechanizm obronny. Tak się to też dzieje na co dzień.
Mam wrażenie, iż niektórzy artyści wykorzystujący humor, np. komicy, czasami prywatnie mierzą się z lękami lub depresją, a radzą sobie z przytłaczającą ich rzeczywistością, rozbawiając innych lub mówiąc w sposób żartobliwy o trudnych tematach.
Karolina Balcer: wystawa „Happy Family, poradnia domowa”, Poznań, Galeria Miejska Arsenał, 07.10.2022 – 08.01.2023, kuratorka Zofia Nierodzińska
Karolina Balcer – mieszka i pracuje w Warszawie. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu (2014) oraz międzywydziałowych studiów doktoranckich na tej samej uczelni (2017). Stypendystka MKiDN (2020) oraz uczestniczka rezydencji artystycznych, m.in. Kulturkontakt w Wiedniu (2018). Podejmowana przez nią problematyka determinuje wybór technik pracy (malarstwo, wideo, instalacje, tufting, metoda tekstylna). Jej projekty często zakładają aktywny współudział członków rodziny. Od 2020 roku pracuje nad projektem poruszającym zagadnienia zdrowia psychicznego.