Co ja tu robię?! Zmusili mnie do weekendu ze Stanowskim [RELACJA]

wiadomosci.gazeta.pl 4 dni temu
Zdjęcie: Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl


Spędziłem walentynkowy weekend nie z ukochaną, a z Krzysztofem Stanowskim. Dwa dni oglądałem Kongres Zero. I nigdy nie wybaczę tego mojej redakcji (a ukochana mi i redakcji). Czy było aż tak źle? A może arcydzieło prymitywnego dowcipu, czyli roast Stanowskiego na finał zmienił wszystko? - pisze Grzegorz Wysocki w felietonie dla Gazeta.pl.
Kampania (nie tylko) na papierze. To prawda, czytam papierową prasę i wcale nie mam 80 lat. Wciąż chodzę po nią do kiosku, choć niedługo nie będę miał dokąd. Póki jednak nie padnie ostatni kiosk w Łodzi, będę wam tu zdawał raporty z lektur, ze szczególnym uwzględnieniem tygodników prawych i sprawiedliwych, po które czytelnicy Gazety - jak się zdaje - sięgają jeszcze rzadziej i mniej chętnie. Do pism "samych swoich" czy internetu również będę zerkał. Przeglądy zacząłem od wywiadów z Nawrockim, "tonącego Trzaskowskiego" oraz "Kandydata Zero".


REKLAMA


Tym razem skupiam się na "nie tylko" z powyższego nawiasu. Wykopuję się ze stosów gazet, sterty makulatury zamieniam na ciepłe ubrania i wychodzę na mróz. A wszystko przez to, iż Krzysztof Stanowski postanowił zorganizować swój Kongres Zero, tj. pierwsze urodziny Kanału Zero, akurat w Łodzi, w Atlas Arenie. Jak błyskotliwie skomentował jeden z moich warszawskich przyjaciół: "Oczywiście, iż jak Zero, to w Łodzi!". To ten sam przyjaciel, który zawsze pyta, czy na Piotrkowską wychodzę bardziej z nożem czy z kastetem, więc niekoniecznie trzeba się przywiązywać do jego opinii.
Żeby nie było wątpliwości: zrobiłem wszystko, by na Kongres Zero nie iść. Przedstawiłem argumentację merytoryczną i niepoważną: od "wszyscy inni będą to relacjonować" po "żadne poważne medium się po to nie schyli" (to akurat zarazem kontrargument, ale OK). I iż nie można mnie karać takim zadaniem tylko dlatego, iż wyprowadziłem się do Łodzi. I iż to praca w weekend. I to walentynkowy. I iż nie chcę. I iż mam wadę wzroku, więc i tak niczego nie zobaczę z daleka (a przecież nie kupicie mi biletów VIP za 5000 zł). I iż to impreza charytatywna (cały zysk na leczenie Ady oraz innych potrzebujących dzieciaków), więc nie miałbym serca potępiać. I iż może mi się spodobać, a jak mi się spodoba, to nie tylko wpiszę się Stanowskiemu na listy wyborcze, ale jeszcze napiszę sążnisty pean na łamach Gazety. I iż dlaczego, po co, na co to komu?
Stanęło na zgniłym kompromisie: idź tam tylko w niedzielę. A w sobotę jak uważasz. Ale nosiło mnie już w piątek, kiedy poszedłem wydrukować bilet, bo z Atlas Areną nigdy nie wiadomo. Jak piszą, iż konieczny bilet na papierze, to pewnie wystarczy elektroniczny. Jak nie weźmiesz papieru, to na bramce powiedzą, iż sam telefon to można sobie wsadzić. Czekam więc na wydruk i słyszę głos chłopaka z punktu ksero: "Czyli wybieramy się na roast Stano?". Wścibstwa nie komentuję, ale co gdybym akurat drukował wyniki mówiące o moich śmiertelnych chorobach? Odpowiadam, iż tak, wiadomo, zbierają na te chore dzieci, człowiek chce pomóc, pan też idzie? "Nie, ale wykupiłem pay per view na niedzielę". Jasne, mrozy takie, iż nie chce się wyłazić, a pan na swoim, więc nikt nie zmusi. "Dzięki wielkie, powodzonka i miłej imprezki!", słyszę na koniec.


Zobacz wideo Czego uczy nas afera Stanowskiego i Stonogi?


("Jak patrzę na czat to jakbym obserwował płynące ścieki")


Namiastkę miłej imprezki mam już w sobotę, kiedy to nie mogę się powstrzymać i w samo południe odpalam transmisję Kongresu Zero na YouTubie. Natychmiast wkręca mi się dewiza każdego szanującego się typa z ADHD, tj. albo coś robić porządnie, albo wcale. Namiastka imprezki przemienia się więc u mnie w oglądanie Kongresu przez 12h z małą przerwą, tj. do późnych godzin nocnych i to z czytaniem trolli i hejterów nadających na czacie włącznie. Szczerze mówiąc, ten strumień trollingu i hejtu był mi przez całą sobotę największą rozrywką, co doceniłem należycie dopiero w niedzielę, nudząc się straszliwie w Atlas Arenie (ale nie wyprzedzajmy wypadków!). Ujawniam natomiast, iż to właśnie od wiernych widzów Kanału Zero zaczerpnąłem wszystkie te miłe i słodkie komentarze, których używam w niniejszym tekście jako śródtytułów oraz wypełnionych kursywą nawiasów pomiędzy akapitami.
SOBOTA
Najpierw był więc Krzysztof Stanowski i parominutowe przywitanie, prezentacja sponsorów oraz info, iż pieniądze na Adę to adekwatnie już zebrane, ale ruszają zbiórki na inne potrzebujące dzieci. Stano uspokaja też "niektórych", iż sprzedali 4500 biletów, choć nie precyzuje, czy mowa tylko o sprzedaży biletów na sobotę, o biletach dwudniowym, a może pełnej puli. Jest to o tyle istotne, iż przez cały weekend nie milkły echa o "pierwszej porażce Stanowskiego" (frekwencyjnej), a internauci - zwłaszcza na X - prowadzili wojnę na fotki a to z pustymi krzesłami, a to ze skupiskami ludzkimi na Atlas Arenie.
("Dobrze, iż zdarzył się Stanowskiemu taki reality check, za bardzo na chmurce latał")


A fakty są następujące: dzikich tłumów nie było, co można było zauważyć już śledząc relację online w sobotę. Operatorzy praktycznie nie pokazywali ujęć na trybuny, a i tych z płyty Areny było kilka (szerokich kadrów chyba im wręcz zakazano). W niedzielę przekonałem się osobiście, iż Stanowski przeszarżował i wynajął zbyt duży obiekt. Trybuny przez większość czasu świeciły pustkami i każdy mógł na nich siadać, gdzie chciał. Na płytę wejść mogli tylko posiadacze (jeszcze) droższych biletów, ale do zabawy w gorące krzesła było naprawdę daleko. Efektowniejsze zdjęcia kongresowego tłumu pochodzą dopiero z samej końcówki niedzieli, kiedy to szef Kanału Zero przerwał półgodzinny występ Michała Wiśniewskiego (tak, tak!), by ogłosić, iż wszyscy chętni z dalekich miejsc na trybunach mogą zejść na ziemię ludzi bogatych i dołączyć zaszczytu siedzenia wraz z nimi na płycie. I ja dostąpiłem tego zaszczytu, i ja za ten (w nieco zmanipulowany sposób wytworzony) tłum w trakcie finałowego roastu Stanowskiego robiłem!
"Sztywno jak na komisariacie"
Ponownie wyprzedziłem wypadki, więc teraz postaram się o szybki przelot przez 10h ciągłego oglądania Kongresu Zero w sobotę. Ruszyły występy. Pierwszy - Misiek Koterski i jego historia walki z nałogiem. Niby nic nowego, bo Misiek od dłuższego czasu nawija na ten temat wszem i wobec, ale też nigdy dość powtarzania o niszczycielskich skutkach nałogu dla siebie, rodziny i otoczenia itd. itp. Oczywiście, Koterski nie byłby sobą, gdyby nie opowiedział o roli wiary, klęczeniu w kościele, "niosącym go" Jezusie czy diable wymyślającym substancje uzależniające w czeluściach piekieł.
("Chłop prowadzi aktualnie jakieś spotkanie AA czy co? Bo tak to wygląda")
Było też o prowadzonym przez Koterskiego prywatnym ośrodku leczenia uzależnień (internauci natychmiast o "reklamie ośrodka za 30 tysięcy/miesiąc"), ale największy krindż i tak dostaliśmy na koniec, gdy Misiek "zaśpiewał" dla Stanowskiego "Happy Birthday" oraz pochwalił się, iż zaraz leci do helikoptera, który załatwił mu szef Zero, by zdążył z Kongresu na występy w Rzeszowie ("Gwiazdy żyją inaczej"). W czasie speechu Miśka na czacie oczywiście ogrom żenujących żartów w rodzaju "Dobrze gada, polać mu!", "Na trzeźwo nie da się tego słuchać" czy "Za tydzień będzie 7 dni jak nie piję", choć są też pochwały za odwagę i świadectwo.


Po Koterskim gen. Rajmund Andrzejczak wykładał drętwo o przywództwie w czasie niepokoju i dopiero wtedy zacząłem doceniać swadę i retoryczne talenty Miśka. Andrzejczak opowiadał o przywództwie emocji, siły i idei. Wspominał Piłsudskiego, Putina, Hannibala (tego z Kartaginy), Dalajlamę oraz - jakżeby inaczej - Jezusa Chrystusa i Jana Pawła II, którego śmierć bardzo przeżył. Niby sobota i do niedzieli daleko, a tu już zaliczone drugie rekolekcje.


"Kto zamawiał korepetycje?"
Lecimy dalej: Andrzej Dragan daje wykład z fizyki. Opowiada o prądzie, polu elektromagnetycznym, kablach. Kable? Internauci dopytują, czy chodzi o TW Bolka. Inny widz pisze: "Nic nie rozumiem, ale oglądanie gratis to uczciwa cena". Po Draganie Joanna Pinkwart rozmawia z czterema panami o świecie według Trumpa i m.in. nabija się z nimi z "ogromnego oburzonka" w mediach liberalnych (że ojej, Vance coś walnął w Monachium i o rany boskie, Trump teraz deportuje wszystkich!). Po Trumpie i "oburzonku" - dwa porządne i poprawne wykłady: Marcin Matczak o polaryzacji, a Tomasz Rożek o megatrendach. Wysłuchałem z uwagą, choć bez ekscytacji. I bardzo mnie bawili fani Kanału Zero nieustający w nienawiści do "lewaka Matczaka" (i ciągle coś o LGBT i PO).
("Najpierw terapia z Koterskim, później lekcja historii z Rajmundem, teraz fizyka. Czuję się jak na studiach!")
Na zakończenie soboty był jeszcze m.in. półgodzinny koncert Tedego oraz ostatni punkt programu pt. Urodziny Kanału Zero. Mieliśmy tam charytatywne licytacje, walczono m.in. o koszulkę z autografem Shaqa czy dzień w Kanale Zero, który poszedł za 60 kilka tysięcy. I to czterokrotnie, bo aż czterech chłopów zapragnęło zapłacić za możliwość pójścia na jeden dzień do innej roboty.


To są te freak fighty?
Oprócz licytacji - Zero Games. Czyli co by było, gdyby Squid Games zrobili Polacy i to jeszcze z Kanału Zero. Odpowiadam: byłaby żałość, dramat i nieszczęście. Quiz wiedzy o Kanale Zero, zawody sumo/judo, rozbijanie sobie jajek na głowie, gra w wojnę i oblewanie się wodą, balony z wodą i mąką, dojenie sztucznej krowy przez Kowala i Bogusława Leśnodorskiego. Niczego nie zmyślam. Oczu oderwać nie mogłem, choć długo je potem przemywałem. Internetowi miłośnicy Kanału Zero również bezlitośni: "Cringe Games"; "Nie wiem, czy gorszy był Tede, czy ta szopka"; "Zawody niczym weselne oczepiny"; "To jak ukryte grabie w Śmiechu Warte". Potwierdzam wszystkie powyższe, ale najbardziej jeszcze to: "Na czacie jest weselej niż na scenie".
Dzień zakończył się krojeniem wielkiego urodzinowego tortu.
NIEDZIELA
No dobra, jadę do Atlas Areny weryfikować te pustki/tłumy, bo ktoś musi ten krwawy spór rozstrzygnąć (do czytających tylko po hejterskich śródtytułach: w tekście zrobiłem to już wyżej). Sprawdzam również, jak to jest z tymi złymi językami, iż Kanał Zero oglądają tylko faceci. Z moich amatorskich obliczeń wynika, iż na miejscu samców było co najmniej dwukrotnie więcej niż samic, choć nie powiem, rozbawił mnie sobotni materiał TV, w którym do jednej kongresowej sondy zaproszono kobiety, fanki Kanału Zero. Ale generalnie kobiet i par było całkiem sporo - dużo więcej, niż by mogło wynikać z wrażej propagandy.


W niedzielę na scenie wystąpił m.in. Tomasz Kammel opowiadający o skutecznej komunikacji (dzień wcześniej robił konferansjerkę Kongresu), Petros Psyllos dyskutował z Aleksandrą Przegalińską o AI, a Jakub Dymek z Piątkowskim i Gwiazdowskim o polskim "złotym wieku". Następnie zacząłem się o siebie odrobinę niepokoić, bo tak: po pierwsze, obejrzałem cały występ Iluzjonisty Y i choćby nieźle się bawiłem; po drugie, wysłuchałem dużej części programu live prowadzonego przez Tedego i Wuwunia, którzy odpytywali Wojciecha Golę, czyli typa od Fame MMA, który opowiadał ze sceny, jak to wykupił sobie testy wariografem, by oficjalnie dowieść, iż "nie jest biseksem" (ma więc papiery na to, iż jest stuprocentowym heterykiem); po trzecie, z głodu zjadłem niesmaczną zapiekankę z gumy, ale za to za 25 złotych. Nie żeby moja dieta należała do jakkolwiek zdrowych, ale choćby ja - mając do wyboru nachosy, hot-dogi i zapiekanki - zaczynam się irytować.


Kongres Zero Fot. Grzegorz Wysocki


Po występach wielu udawało się do strefy Meet&Greet, w której można było nawiedzić stoiska sponsorów, kupić papierowy magazyn Zero (oprawa twarda, papier kredowy, format albumowy - jedyne 60 złotych!), wyciskać sztangę na ławeczce, a przede wszystkim zrobić sobie selfie, wyściskać i zamienić parę słów ze swoimi ulubieńcami z Kanału Zero. Niekończące kolejki ciągnęły się - jakżeby inaczej - do Krzysztofa Stanowskiego i Roberta Mazurka. Będę uczciwym kronikarzem, a nie fantastą, jeżeli powiem, iż czasami większe tłumy kłębiły się tutaj niż pod sceną.


Kongres Zero Fot. Grzegorz Wysocki


Jedno fundamentalne pytanie wciąż nie dawało mi spokoju, a brzmiało ono następująco: Co ja tu, k***a, robię?! Nie żeby było to pytanie nowe, bo przewidziałem jego zaistnienie w mojej głowie dużo wcześniej - chociażby w czasie rozmów z moimi upartymi pracodawcami.
Tort na scenie, korpo-zabawy z mąką, wodą i dojeniem krowy, słodkie selfiaki z gwiazdami Zero - wszystkie tego rodzaju aktywności skłoniły mnie do refleksji, iż na najbliższych urodzinach Agory koniecznie powinniśmy gościć felietonistów i reporterów z Kanału Zero. Nie wspominając już o tym, iż ktoś powinien namówić Adama Michnika lub Rafała Madajczaka na start w prezydenckim wyścigu.


Czytaj także:


Stanowski najgroźniejszym kandydatem tej kampanii. Oto dlaczego


Arcydzieło prymitywizmu, szczyt najniższych lotów
Ale, ale… Tu następuje dość srogi zwrot akcji. Generalnie wynudziłem się przez te dwa dni straszliwie, ale na szczęście zostałem w Atlas Arenie do samego końca. I nie żałuję, choć na pewno nie powinienem się do tego przyznawać. Otóż finałowe wydarzenie całego Kongresu Zero, czyli roast Krzysztofa Stanowskiego, z udziałem m.in. Roberta Mazurka, Izabelli Krzan, Liroya, Joanny Jędrzejczyk i kilku reprezentantów rodzimego stand upu był w rzeczy samej trzygodzinnym arcydziełem prymitywnego i hardkorowego dowcipu najniższych lotów, obrażania się nawzajem, łamania wszelkich tabu, deptaniem wszelkich poprawności i przekraczaniem wszelkich granic. Żart kloaczny, anatomiczny, seksistowski i generalnie totalnie wujowy ścielił się gęsto.
Jest więcej niż możliwe, iż przez te dwie doby przedawkowałem Kanał Zero, jego twórców i miłośników, więc mój mózg mógł przestał działać. I mam również świadomość, iż całe mnóstwo wulgarnych pocisków i prostackich żartów, które padły z tej sceny, gdyby tylko wyrwać je z kontekstu/formy absolutnie przegiętego roastu, nie dałoby się nijak obronić. Całe mnóstwo bądź wszystkie. Dlatego lepiej ich z tej formy nie wyrywać. Co działo się niedzielnego wieczoru w Atlas Arenie, niech pozostanie w Atlas Arenie. Wielki szacunek za odwagę dla Krzan i Jędrzejczyk, którym - jak łatwo się domyślać - dostało się najbardziej, ale obie bardzo niepięknie, nieelegancko i niemiło się podłym samcom odwinęły. Najsłabiej w formie roastu wypadł sam Stanowski, ale może był całym tym Kongresem Zero i doszczętnie zmarnotrawionym walentynkowym weekendem zmęczony jak niżej podpisany, a to wiele tłumaczy!


PS. Opuszczając teren Atlas Areny - a przypomnę, iż była to niedziela, okolice godziny 23:00, osiem stopni mrozu - pod bramą dopadli mnie, uwaga, uwaga!, Razemici zbierający podpisy poparcia dla prezydenckiej kandydatury Adriana Zandberga. Nie powiem: w tym miejscu, o tym czasie i w takich, a nie innych warunkach atmosferycznych - brawurowe.
Idź do oryginalnego materiału