Clairo – Charm – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 2 miesięcy temu

Trzeci album Claire Cottrill ponownie koi słuchacza delikatnym głosem niesionym przez dźwięki indie. Charm nie odstaje bardzo od wcześniejszej twórczości Clairo. Jednak od czasów drugiego albumu, Sling, artystka stawia na szukanie interesujących kompozycji wpadających w soft rocka, co zdecydowanie działa na jej korzyść.

Żyjemy w erze internetowych twórców. Niewątpliwie sprzyja to młodym i ambitnym muzykom, którzy marzą o sławie. Wielu YouTuberów nagrywających niegdyś covery wykorzystało swoją szansę. Conan Gray zagrał właśnie największy w swojej karierze koncert, Chappell Roan podbija serca widowni na największych festiwalach, a Clairo wypuściła prawdopodobnie najlepszą płytę w jej dotychczasowej karierze.

Na pierwszy rzut oka 25-latka niczym się nie wyróżnia. Ot, kolejna, cicha dziewczyna śpiewająca spokojnie do mikrofonu. prawdopodobnie sama nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie została ogłoszona artystką Open’era w 2020 roku. Niestety nie miałam przyjemności usłyszeć jej na żywo, bo przyszedł covid i lockdown, ale zostały ze mną utwory takie jak Bags czy Sofia. Clairo ujęła mnie subtelnością i surową szczerością. Jednak od wydania jej debiutanckiego albumu, Immunity, twórczość Cottrill zyskała klarowności i finezji. Nie można przypisać jej niesamowitej skali głosu, ale być może w ogóle nie czuje ona potrzeby popisywania się wokalem. Głównym atutem zarówno Charm, jak i poprzedniego krążka jest intrygująca produkcja – choć lekko eksperymentalna, to całościowo naturalna i spójna.

Realizacją poprzedniego albumu zajmował się Jack Antonoff. Choć lubię twórczość muzyka w jego zespole Bleachers, to w ostatnich latach nie jestem zadowolona z jego współpracy z innymi artystami (o czym wspomniałam w recenzji najnowszej płyty Taylor Swift). Charm powstał jednak we współpracy z innym producentem – Leonem Michelsem. W mojej opinii był to strzał w dziesiątkę. Album jest świeży, ma w sobie inną dojrzałość niż poprzednie pozycje Claire. Jej pierwsze piosenki są na wskroś młodzieńcze; czasami beztroskie, jednak przeważnie pełne niepewności i nieśmiałości. Teraz Clairo staje się świadomą, dorosłą twórczynią.

Jak już wspomniałam, albumy artystki nie różnią się od siebie diametralnie. Nic więc dziwnego, iż otwierający Charm singiel Nomad brzmi jak płynna kontynuacja jej poprzedniej płyty. Jestem spragniona dotyku i bezwstydna – śpiewa artystka, poruszając dobrze znany jej fanom temat potrzeby bycia kochanym. Cała kompozycja niesamowicie płynie, co podtrzymuje Sexy to Someone. Statyczny podkład perkusyjny podkręcają czarujące wstawki klawiszowe, a jest to dopiero początek muzycznych niuansów na tym albumie. Kolejnym ciekawym szczegółem jest chociażby śmiech w Second Nature (usłyszałam go chyba dopiero za czwartym przesłuchaniem).

Przygnębiający nastrój Slow Dance gwałtownie zostaje wybity przez nieco szybsze Thank You. Takie delikatne zróżnicowanie dobrze balansuje cały album. Z kolei leniwe Terrapin wyróżnia się bardzo oszczędnym tekstem. Choć utwór trwa solidne 3 minuty, składa się on z 2 króciutkich zwrotek i jeszcze krótszego, bo dwuwersowego, refrenu. Minimalistyczna forma nie pozostawia innego wyboru, jak wyciszyć się i zagłębić w świecie własnych myśli.

Juna pozostawia fanów z pytaniem: o kim jest ta piosenka? Clairo odchodzi na chwilę od niespełnionej miłości, aby wyrazić wdzięczność osobie, przy której wszystko staje się proste i zwyczajnie łatwiejsze. Nieco inną perspektywę na temat związków rzuca również jedna z moich ulubionych pozycji – Add Up My Love. Podlicz moją miłość / Skarbie, czy było jej wystarczająco? / Czy to kiedykolwiek wystarcza? Powtarza w refrenie Claire. W porównaniu do jej wczesnych utworów piosenkarka nie chwyta się desperacko każdej okazanej jej sympatii. Zamiast tego dostrzega, iż nie warto trwać w relacji, w której uczucia nie są równomiernie odwzajemniane.

Echo wprowadza chyba najbardziej magiczny nastrój. Poprzez „magiczny” mam na myśli kapryśną estetykę wiedźm z końca XX wieku. Zdecydowanie jest to jedna z najlepiej nagranych piosenek na całym albumie. Glory of the Snow raz jeszcze rzuca światło na zakończoną już relację. Płytę kończy Pier 4,idealnie zamykając całość.

Charm wyjątkowo trafnie rysuje sentymentalną otoczkę lat 70. Wszystko za sprawą genialnych ścieżek instrumentalnych, które – choć łagodne – mają w sobie ogromną moc. Clairo postanowiła działać niezależnie, prawdopodobnie stąd bardzo uboga promocja płyty. Odnoszę wrażenie, iż młodej wokalistce nie zależy na ogromnej rozpoznawalności. Jej twórczość stanowi perełkę dla wszystkich, kto zada sobie trud, aby po nią sięgnąć. I choć tego lata króluje hyperpop (chwała Charlie XCX za album Brat), warto zanurzyć się na chwilę w spokojnych rytmach skomponowanych przez Clairo.

Fot. główne: Lucas Creighton

Idź do oryginalnego materiału