Irańska komedia – wszystkich, dla których taka zbitka brzmi jak oksymoron, "Moje ulubione ciasto" może przyjemnie zaskoczyć. Maryam Moghadam i Behtash Sanaeeha – twórcy raczej posępnej "Ballady o białej krowie" – udowadniają, iż potrafią opowiadać także w lżejszej tonacji, bez stępiania krytycznego pazura. W najnowszym filmie pokazują, iż w kraju rządzącym od 45 lat przez Ajatollahów, można stworzyć obraz ciepły, dowcipny, romantyczny – choćby jeżeli doprawiony grozą fundowaną Irańczykom przez władze próbujące kontrolować każdy aspekt ich życia. Udała się zatem rzecz niezwykła: ukazać koszmar życia w państwie religijnym w sposób jednocześnie przejmujący i zabawny. To wielkie osiągnięcie.
Bardziej zresztą niż "koszmar" pasuje tu słowo "absurd", do którego, jak się zdawało, Irańczycy zdążyli już przywyknąć. Zamordowanie przez policję Mahsy Aminy – młodej Kurdyjki ze "źle" nałożonym hidżabem – na nowo obudziło jednak gniew i sprzeciw. Prócz humoru i ciepła, to właśnie one są paliwem "Mojego ulubionego ciasta" – filmu wyrosłego z protestów kobiet, które wybuchły we wrześniu 2022 roku. O tych wydarzeniach nie mówi się tu wprost, ale tworzą one oczywisty kontekst: po tym, jak społeczeństwo zbuntowało się przeciwko przemocy państwa, a kobiety dumnie zaczęły odsłaniać włosy, przyszedł czas na bunt filmowców. Moghaddam i Sanaeeha nic sobie nie robią z nakazów cenzorów. Kobiety przechadzają się tu swobodnie bez hidżabu (gdy są w domu – zakładają go oczywiście, gdy wychodzą na ulice, gdzie grasuje policja obyczajowa), przebywają z niebędącymi ich krewnymi mężczyznami w jednym pomieszczeniu, siadają koło nich na przedzie taksówki (tak, to też w Iranie jest nieobyczajne), a choćby piją z nimi (zakazany) alkohol i (o zgrozo!) tańczą. Film łamie tak wiele określonych przez władze tabu, iż naprawdę zastanawiałem się, czy oglądam irański film.
Odważny jest sam punkt wyjścia, który można nazwać poszukiwaniem miłości albo równie dobrze: łowami (czy istnieje dobry polski zwrot na manhunting?). Siedemdziesięcioletnia Mahin (Lili Farhadpour) od lat jest sama – mąż dawno nie żyje, dzieci mieszkają za granicą. Coraz rzadziej spotyka się ze schorowanymi przyjaciółkami, sypia do dwunastej, bo zasnąć udaje jej się dopiero nad ranem. Ma swoje przyjemności, ale nie ma ich z kim dzielić. Postanawia to zmienić: pewnego dnia znajduje w sobie siłę, by udać się na podryw, a my kibicujemy jej z całych sił – choć chyba tego nie potrzebuje, jest zdeterminowana i bardzo skuteczna. W uczęszczanej przez seniorów restauracji w oko wpada jej Faramarz (Esmaeel Mehrabi) – jak się okazuje rozwodnik, weteran wojny z Irakiem pracujący jako taksówkarz. Jak sam mówi, haruje za kółkiem za grosze, a i tak na nic nie starcza (doprawdy, nic w tym filmie nie mogło spodobać się władzom). Mahin zamawia u niego kurs, podczas którego swoim czarem, ale też bezpośredniością, zwabia go do swego domu. Po drodze Faramarz zatrzymuje się tylko w aptece… Domyślamy się, do czego sytuacja zmierza.
Dość powiedzieć, iż spędzają w domu Mahin przesłodki wieczór, którego rozwój ogląda się z wypiekami na twarzy powiększającymi się w miarę, jak gospodyni podlewa gościa winkiem, nastawia tytułowe ciasto i stare płyty przedrewolucyjnych irańskich artystów w rodzaju Hayadeh czy Fereydouna Farrokhzada. Nie trzeba przy tym wcale znać niuansów kultury perskiej, by ulec niekłamanemu urokowi filmu. Wystarczy cieszyć się rozwojem akcji, na co pozwala doskonały scenariusz, obfitujący w liczne przewrotki, ale też wierny irańskim realiom i prawdzie psychologicznej. Nie wspominając o wspaniałym aktorstwie: Mehrabi to jeden z najpopularniejszych w Iranie aktorów telewizyjnych o emploi poczciwego wujka; Farhadpour, będąca też pisarką i aktywistką, jest tu prawdziwie nieustraszona, nie robiąc sobie nic nie tylko z zakazów ustanowionych dla kobiet przez irański reżim, ale i tych związanych z wiekiem, w którym osobom wpychanym w niewidzialność coraz mniej wypada. "Moje ulubione ciasto" tym tendencjom się sprzeciwia – jest filmem prawdziwie zakochanym w swoich bohaterach i miłością tą zarażającym.
Dlatego właśnie na romans bohaterów patrzy się z rozkoszą, czemu służy też bardzo inteligentne prowadzenie opowieści pod kątem wizualnym. Gdy Faramarz naprawia oświetlenie w ogrodzie Mahin, bez zbędnych słów czujemy, iż w jej życiu wreszcie nieco się przejaśniło; gdy skrępowani siedzą na kanapie, przełamywaniu lodów towarzyszy powolny ruch kamery zbliżający nas do nich, oswajający ich intymność. Oczywiście nie zawsze jest tak słodko – "Moje ulubione ciasto" jest komedią tylko na poły, bo rzeczywistość potrafi zapukać do drzwi ich gniazdka. Czasem bardzo dosłownie: w postaci wścibskiej sąsiadki, próbującej kontrolować "bezpieczeństwo" Mahin, czy wtedy, gdy na spacerze Mahin natknie się na policję ładującą do suki zbyt umalowane nastolatki. Walczyć wtedy będzie o nie jak lwica.
To samo swym filmem robią Moghadam i Sanaeeha – i słono za to płacą. Nie tylko nie wypuszczono ich z Iranu na premierę "Mojego ulubionego ciasta" na Berlinale, gdzie ostatecznie zdobyło ono nagrodę FIPRESCI (uważam, iż zasługiwało na dużo więcej, ze Złotym Niedźwiedziem włącznie) – do dziś uwięzieni są w kraju i nieustannie wzywani przed sądy. Po Panahim i Rasoulofie stali się kolejnymi twarzami walki irańskiego kina z zakłamaniem i przemocą reżimu. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż ich postawa – prędzej czy później – przyniesie tak długo wyczekiwane zmiany. Na razie przyniosła fantastyczny film.
Bardziej zresztą niż "koszmar" pasuje tu słowo "absurd", do którego, jak się zdawało, Irańczycy zdążyli już przywyknąć. Zamordowanie przez policję Mahsy Aminy – młodej Kurdyjki ze "źle" nałożonym hidżabem – na nowo obudziło jednak gniew i sprzeciw. Prócz humoru i ciepła, to właśnie one są paliwem "Mojego ulubionego ciasta" – filmu wyrosłego z protestów kobiet, które wybuchły we wrześniu 2022 roku. O tych wydarzeniach nie mówi się tu wprost, ale tworzą one oczywisty kontekst: po tym, jak społeczeństwo zbuntowało się przeciwko przemocy państwa, a kobiety dumnie zaczęły odsłaniać włosy, przyszedł czas na bunt filmowców. Moghaddam i Sanaeeha nic sobie nie robią z nakazów cenzorów. Kobiety przechadzają się tu swobodnie bez hidżabu (gdy są w domu – zakładają go oczywiście, gdy wychodzą na ulice, gdzie grasuje policja obyczajowa), przebywają z niebędącymi ich krewnymi mężczyznami w jednym pomieszczeniu, siadają koło nich na przedzie taksówki (tak, to też w Iranie jest nieobyczajne), a choćby piją z nimi (zakazany) alkohol i (o zgrozo!) tańczą. Film łamie tak wiele określonych przez władze tabu, iż naprawdę zastanawiałem się, czy oglądam irański film.
Odważny jest sam punkt wyjścia, który można nazwać poszukiwaniem miłości albo równie dobrze: łowami (czy istnieje dobry polski zwrot na manhunting?). Siedemdziesięcioletnia Mahin (Lili Farhadpour) od lat jest sama – mąż dawno nie żyje, dzieci mieszkają za granicą. Coraz rzadziej spotyka się ze schorowanymi przyjaciółkami, sypia do dwunastej, bo zasnąć udaje jej się dopiero nad ranem. Ma swoje przyjemności, ale nie ma ich z kim dzielić. Postanawia to zmienić: pewnego dnia znajduje w sobie siłę, by udać się na podryw, a my kibicujemy jej z całych sił – choć chyba tego nie potrzebuje, jest zdeterminowana i bardzo skuteczna. W uczęszczanej przez seniorów restauracji w oko wpada jej Faramarz (Esmaeel Mehrabi) – jak się okazuje rozwodnik, weteran wojny z Irakiem pracujący jako taksówkarz. Jak sam mówi, haruje za kółkiem za grosze, a i tak na nic nie starcza (doprawdy, nic w tym filmie nie mogło spodobać się władzom). Mahin zamawia u niego kurs, podczas którego swoim czarem, ale też bezpośredniością, zwabia go do swego domu. Po drodze Faramarz zatrzymuje się tylko w aptece… Domyślamy się, do czego sytuacja zmierza.
Dość powiedzieć, iż spędzają w domu Mahin przesłodki wieczór, którego rozwój ogląda się z wypiekami na twarzy powiększającymi się w miarę, jak gospodyni podlewa gościa winkiem, nastawia tytułowe ciasto i stare płyty przedrewolucyjnych irańskich artystów w rodzaju Hayadeh czy Fereydouna Farrokhzada. Nie trzeba przy tym wcale znać niuansów kultury perskiej, by ulec niekłamanemu urokowi filmu. Wystarczy cieszyć się rozwojem akcji, na co pozwala doskonały scenariusz, obfitujący w liczne przewrotki, ale też wierny irańskim realiom i prawdzie psychologicznej. Nie wspominając o wspaniałym aktorstwie: Mehrabi to jeden z najpopularniejszych w Iranie aktorów telewizyjnych o emploi poczciwego wujka; Farhadpour, będąca też pisarką i aktywistką, jest tu prawdziwie nieustraszona, nie robiąc sobie nic nie tylko z zakazów ustanowionych dla kobiet przez irański reżim, ale i tych związanych z wiekiem, w którym osobom wpychanym w niewidzialność coraz mniej wypada. "Moje ulubione ciasto" tym tendencjom się sprzeciwia – jest filmem prawdziwie zakochanym w swoich bohaterach i miłością tą zarażającym.
Dlatego właśnie na romans bohaterów patrzy się z rozkoszą, czemu służy też bardzo inteligentne prowadzenie opowieści pod kątem wizualnym. Gdy Faramarz naprawia oświetlenie w ogrodzie Mahin, bez zbędnych słów czujemy, iż w jej życiu wreszcie nieco się przejaśniło; gdy skrępowani siedzą na kanapie, przełamywaniu lodów towarzyszy powolny ruch kamery zbliżający nas do nich, oswajający ich intymność. Oczywiście nie zawsze jest tak słodko – "Moje ulubione ciasto" jest komedią tylko na poły, bo rzeczywistość potrafi zapukać do drzwi ich gniazdka. Czasem bardzo dosłownie: w postaci wścibskiej sąsiadki, próbującej kontrolować "bezpieczeństwo" Mahin, czy wtedy, gdy na spacerze Mahin natknie się na policję ładującą do suki zbyt umalowane nastolatki. Walczyć wtedy będzie o nie jak lwica.
To samo swym filmem robią Moghadam i Sanaeeha – i słono za to płacą. Nie tylko nie wypuszczono ich z Iranu na premierę "Mojego ulubionego ciasta" na Berlinale, gdzie ostatecznie zdobyło ono nagrodę FIPRESCI (uważam, iż zasługiwało na dużo więcej, ze Złotym Niedźwiedziem włącznie) – do dziś uwięzieni są w kraju i nieustannie wzywani przed sądy. Po Panahim i Rasoulofie stali się kolejnymi twarzami walki irańskiego kina z zakłamaniem i przemocą reżimu. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż ich postawa – prędzej czy później – przyniesie tak długo wyczekiwane zmiany. Na razie przyniosła fantastyczny film.