Chwalili bardziej ciało niż duszę

tygodnikprzeglad.pl 5 dni temu

Wielu ludzi próbowało umniejszać moje dokonania, ale się temu nie poddałam

Katarzyna Figura – aktorka filmowa i teatralna, laureatka wielu nagród branżowych, ostatnio Nagrody im. Ireny Solskiej, ustanowionej przez polską sekcję Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT), za wkład w polski teatr, odwagę i bezkompromisowość w budowaniu postaci.

Przed laty, w przerwie sesji okładkowej do „Tele Tygodnia”, wyszliśmy na korytarz i wtedy podeszło do pani dwóch młodych mężczyzn, zatrudnionych przy remoncie budynku. Poprosili o autograf. Okazało się, iż mają przygotowany flamaster, ale nie mają choćby skrawka papieru, poprosili wobec tego, żeby złożyła pani podpisy na ich plecach.
– I?

Dostali autografy i zachwyceni wrócili do swojej ekipy. Często stykała się pani z takimi prośbami?
– O tak, często dochodzi do podobnych sytuacji. Może nie w tak szczególnej formie, ale jednak. Od kilkunastu lat mieszkam w Trójmieście i stykam się z niezwykle ciepłymi reakcjami ludzi, którzy, widząc mnie, zachwycają się tak, jakbym właśnie zeszła z ekranu i zjawiła się wśród nich, np. w osiedlowym warzywniaku. I nie mogą uwierzyć, iż Katarzyna Figura kupuje warzywa. Że ktoś, kogo widzieli w „Kilerze” czy jeszcze wcześniej w „Kingsajzie”, jest dostępny na wyciągnięcie ręki. To są bardzo ciepłe spotkania i bardzo je cenię.

Pojawiła się pani na ekranie i niemal od początku nazwano panią polską Marilyn Monroe, kobietą dzieckiem, kobietą demonem, dziewczyną dynamitem, ikoną kina. Jak przyjmowała pani ten deszcz określeń?
– Nie ukrywam, iż robiło to na mnie wrażenie. Wychowywałam się, oglądając na ekranie wspaniałe aktorki: Sophię Loren, Ginę Lollobrigidę, Claudię Cardinale, Brigitte Bardot… Chciałam być taka jak one. Ale od początku kariery próbowałam walczyć ze stereotypami. Miałam wrażenie, iż krytycy skupiają się na moim wyglądzie, nie na talencie aktorskim. Chwalili bardziej ciało niż duszę.

Powtarzała pani często, iż nie chce być gwiazdą, iż chce pani po prostu pracować.
– Takie było moje życie – cały czas pracowałam. Nie odcinałam kuponów od tego, iż uważano mnie za atrakcyjną czy ładną kobietę. Cały czas szłam za pracą, za rozwojem, czy to w filmie, czy w teatrze. Jestem dumna i usatysfakcjonowana z mojego życia. Nie mam żalu, choćby z tego powodu, iż ktoś mnie próbował wciskać w jakieś ramy. Świetnie sobie z tym poradziłam. Zagrałam różnorodne role. Będąc młodą aktorką, grałam starsze kobiety. Teraz, kiedy już jestem starszą panią – mam przecież 63 lata – gram role atrakcyjnych kobiet. Ale gram też role kobiet bardzo zniszczonych przez czas. Jako aktorka, podsumowując swój dorobek, jestem spełniona. I nie mówię tylko o rolach zagranych w Polsce, ale także o tych zagranych za granicą. Wielu ludzi próbowało umniejszać moje dokonania, ale się temu nie poddałam. Uważam, iż moja kariera jest nasycona i pełna.

Radosław Piwowarski powiedział kiedyś, iż jest pani tytanem pracy i dla pracy zrobiłaby pani wszystko, choćby palec sobie ucięła.
– To zawsze jest zabawne, co mówi Sławek, myślę jednak, iż przesadza, ma takie specyficzne poczucie humoru. Pewnie palca bym sobie jednak nie chciała obciąć, ale rzeczywiście moje życie jest niekończącą się pracą. Cały czas rozwijam się i tworzę. Bezczynności i marazmu nie biorę choćby pod uwagę, mimo iż już mam swój wiek i formalnie jestem od kilku lat na emeryturze. Emerytura kojarzy się najczęściej z błogim odpoczywaniem, ale dla mnie takie odpoczywanie mogłoby oznaczać zastój, a do tego dopuścić nie mogę. Myślę, iż akurat przy mojej energii, przy mojej naturze, nie byłoby to dobre.

Wciąż ma pani w sobie głód pracy?
– To choćby nie jest głód czy niezaspokojenie, to po prostu nieustanna praca nad sobą. Rodzaj aktywności, który jest dla mnie najważniejszy. Tu chodzi o zdobywanie wiedzy, rozwój i ewentualne przekazywanie tej wiedzy, o ile ktoś jest na to otwarty. Cały czas czytam. Przeglądam dziesiątki książek, scenariuszy, w wyobraźni buduję sceny. To dla mnie najpiękniejsze i najistotniejsze chwile: czytam książki, popijam wino i przenoszę się w inne światy. Z tego czerpię różne inspiracje. A potem wchodzę albo na scenę, albo przed kamerę, albo podróżuję z tym całym cudownym bagażem nowych odkryć, nowych-starych odkryć, bo to może być literatura, którą znam, ale wciąż do niej z sentymentem wracam.

Tak jak było z „Fedrą”. W 1985 r. w spektaklu Teatru Telewizji w reżyserii Laco Adamika grała pani Arycję, a przed kilkoma laty w Teatrze Wybrzeże w spektaklu reżyserowanym przez Grzegorza Wiśniewskiego wykreowała tytułową bohaterkę, którą zachwyciła pani całą Polskę.
– Dziękuję, jestem bardzo wdzięczna za te słowa i za Nagrodę im. Ireny Solskiej. Ale, wrócę, nie byłoby tej nagrody, gdybym od dziecka nie poszukiwała swojej drogi.

Zaczęło się od Kubusia Puchatka.
– A tak, od Kubusia Puchatka. To była moja pierwsza rola w ognisku teatralnym prowadzonym przez Halinę Machulską przy Teatrze Ochoty. Ja byłam Kubusiem, a moja koleżanka ze szkoły, Małgosia Bogdańska, Prosiaczkiem. To Małgosia namówiła mnie, żeby zapisać się do tego ogniska. Wtedy nie myślałam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Chwalili bardziej ciało niż duszę pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału