CHRYSALID - Breaking the Chains (2024)

powermetal-warrior.blogspot.com 3 miesięcy temu

Brytyjski Chrysalid w roku 2022 wydał debiutancki krążek "Back On Streets", gdzie udało się zebrać interesujące osobistości ze świata heavy/power metalu. Mimo, iż gwiazdy były znakomite, to sam album był dobry i w sumie nic ponadto. Czy teraz przy drugim albumie zatytułowanym "Breaking The Chains" coś się zmieniło i nagle mamy skok jakościowy?

Premiera płyty przewidziana na 18 października nakładem Rockshot records. Sama okładka raczej odstrasza niż zachęca. Tania tandeta, która na kilometr wieje kiczem. Wiara w wielkie nazwiska, pozwala przymknąć na to oko. Samo brzmienie też troszkę przybrudzone i nieco garażowe. Za mało ognia i słychać, iż ten element nie został dobrze dopracowany. Sami goście, to wielkie nazwiska. Bo mieć na jednej płycie Tima Rippera Owensa, Henninga Basse,Fabio Lione, zaka Stevensa, czy Craiga Cairnsa to nie lada wyczyn. Niestety, ale sama obecność tych gwiazd nie sprawiła, iż album niszczy i wymiata na każdym polu. Utwory są dobre i nie udało w pełni wykorzystać potencjał tych gwiazd. Do zespołu dołączył gitarzysta Connor Lynn i razem z Benem Hurstem starali się stworzyć zadziorny, nieco mroczny heavy/power metal w bardzo prostej konwencji. Bez udziwnień i kombinowania. Prawie udało się.

Początek płyty nie jest taki zły, bo pojawia się rozpędzony "Eternal Flame" i tutaj Tim Ripepr Owens daje czadu. Heavy/power metal pełną gębą. Dalej mamy troszkę nijaki i oklepany "Far beyond the Sun". Sam pomysł na riff, na melodie jakiś taki nie trafiony. Obecność Henninga Basse nie pomaga. Bardziej trafia do mnie prosty i niezwykle melodyjny "The king", gdzie w końcu słychać pomysł na kompozycje i aranżacje. Jest też mroczny i stonowany "Blackstar", gdzie można usłyszeć wokalistę Chrysalid. Głos Emannuela Thorsena nie jest zły, choć brakuje mu wyszkolenia technicznego i drapieżności. Rozpędzony "War of Illusions" to już ukłon w stronę bardziej europejskiego power metalu lat 90. Jest Fabio Lione, ale jakoś geniuszu tutaj nie słychać. Solidny kawałek, ale też nic ponadto. Niestety końcówka płyty jest już słaba i nie wiele wnosi. Nie zmienia tego choćby cover Kinga Diamonda.

Wielkie nazwiska przyciągają uwagę i zachęcają by odpalić nowy Chrysalid. Niestety dostajemy słabej jakości materiał, którego goście nie ratują. Zabrakło pomysłów na kompozycje i ich wykonanie. Na początku płyty jeszcze coś tam się dzieje, niestety druga część płyty jest słabsza i bez ikry. Nie czuć, iż to płyta z kręgu heavy/power metalu. Szkoda, bo to mogło być interesujące wydawnictwo.

Ocena: 5/10
Idź do oryginalnego materiału