**Dziennik 15 czerwca 2024**
Marcin to chłopak cichy, skromny. Mieszka z rodzicami we wsi może tak go wychowali, a może już taki się urodził. Krystyna i Jan nigdy nie mieli z nim problemów. Zawsze posłuszny, zawsze grzeczny.
Za płotem sąsiadów co chwilę słychać było krzyki i awantury. Bogusia samotna matka dwóch synów, Krzysia i Tomka, chłopaków rocznik po roczniku, ale takich żywiołowych, zwłaszcza starszy Krzyś, iż już nie wiedziała, jak go poskromić.
Krzyś, znowu bijesz brata? Zaraz ci pokażę, poczekaj tylko! rozlegało się z podwórka.
To on zaczyna, niech się nie czepia! A ty zawsze po jego stronie! odgryzał się Krzyś podniesionym głosem.
Jak ty się odzywasz do matki?! dobiegało zza płotu.
I tak codziennie. Bogusia narzekała przed Krystyną:
Nie mam z tymi urwisami spokoju. U was zawsze cicho i spokojnie. Twój Marcin to anioł, Krystyna. Zazdroszczę ci. No ale co tu mówić, twój Jan też spokojny, widzę, iż syn po nim. A mój chłop był wariat, awanturnik, i przez ten charakter żył krótko. Gdyby nie pił, to by nie utonął Krzyś to żywa kopia ojca, Tomek trochę spokojniejszy, ale też bratu ustępować nie chce. O, moja dola, moja niedola
Ech, Boguś, twoi chłopcy to istne żywioły. Na wywiadówce nauczycielka Krzysia tak go opędzlała, iż mało nie spłonął. A ty nie chodzisz na te spotkania.
Ich synowie, Marcin i Krzyś, chodzili do tej samej klasy, trzymali się razem, do szkoły i ze szkoły też. Marcin uczył się przyzwoicie, a Krzyś ledwo ciągnął.
Nie chodzę. Wstyd słuchać, jak się skarżą na moich łobuzów, zwłaszcza na Krzysia. I w pracy Nie uwierzysz, Krystyna, jak widzę nauczycieli moich synów na ulicy, to zakręcam w inną stronę. Zaraz zaczną jęczeć, a mnie aż krew zalewa ze wstydu zwierzała się Bogusia. Zazdroszczę ci, Boguś, szczerze. Twój Marcin to złoty chłopak, a moi Machnęła ręką i weszła do domu.
Chłopcy dorośli. Krzyś został takim samym wichrzycielem, po gimnazjum rzucił szkołę, Tomek jeszcze się uczył.
Zrobię prawo jazdy, odsłużę wojsko, a potem się ożenię takie miał plany.
Z Marcinem rozmawiał już jak równy z równym. Obaj dojrzeli. Marcin pozostał cichy i łagodny. Lubił samotne wędrówki po lesie, zbieranie grzybów. Wieczorami siadywał na ganku i pił herbatę. Kochał czytać książki.
Po szkole skończył kurs elektryka, nie myślał o wyprowadzce ze wsi. Rodzice by nie pozwolili. Jedynak.
Tutaj twoje korzenie, synu, tutaj masz żyć zdecydował Jan dawno temu, a Marcin nie protestował.
Gdy jeździł na zajęcia do miasta, wsiadał w autobus tylko pół godziny drogi. Nie lubił miasta, za dużo ludzi. Z dziewczynami się nie zadawał, choć niektóre zerkały w jego stronę. Te śmielsze zapraszały go choćby do kina, te, co nie wiedziały, jaki jest nieśmiały. Wymawiał się, iż musi wracać autobusem.
Marcin, tylko nie wdawaj się z tymi miejskimi laleczkami ostrzegała matka. Wszystkie sprytne, zwiążą cię, zobaczysz.
Daj spokój, mamo, no naprawdę machał ręką.
Bywał w wiejskim klubie, spotykał się z miejscowymi chłopakami, często z Krzysiem. Ale dziewczynami się nie interesował, więc i one omijały go szerokim łukiem. Nikt nie wiedział, iż w liceum podkochiwał się w Kasi, rok młodszej. Ale nigdy się do tego nie przyznał, bał się jej.
W głębi duszy miał do siebie pretensje:
Dlaczego nie jestem taki przebojowy jak Krzyś? Przy nim dziewczyny się ustawiają, a ja Ja się ich boję, czerwienię, głupio mi Podoba mi się Kasia, ale nigdy się nie odezwę. A co, jeżeli się wyśmieje? Gdzie mi do takich deklaracji Jak tylko się zbliża, kolana mi się trzęsą. Chyba zostanę starym kawalerem. A Krzyś już się żeni
Marcin, zbieraj się na moje wesele. W klubie będzie zabawa. Dziewczyny z sąsiedniej wsi przyjadą. Nie przegap szansy, bo zostaniesz sam śmiał się Krzyś, błyskając białymi zębami.
Jego narzeczona, Weronika, była z sąsiedniej wsi, cztery kilometry stąd. Tam Krzyś znalazł miłość, choć miejscowe dziewczyny wzdychały do niego.
Dobrze, Krzysiu, przyjdę obiecał.
Wesele było huczne. Wśród druhów Weroniki była jej przyjaciółka z tej samej wsi. Ciepły letni wieczór, muzyka, tłum gości. Większość tańczyła, Marcin siedział przy stole lub wychodził przed budynek w środku było duszno.
Wtedy zauważyła go żywiołowa druhna Dagmara. Obserwowała go od dłuższego czasu. Marcin był przystojny: wysoki, ciemnowłosy, o szarych oczach. Dziewczyny, które go nie znały, często się za nim oglądały.
Cześć, zbliż się usłyszał wesoły głos i zobaczył przed sobą uśmiechniętą Dagmarę.
Cześć odparł, rumieniąc się.
Znam cię. Jesteś synem wujka Jana mówiła. Twój tata często do nas wpada, przyjaźni się z moim ojcem. Ja jestem Dagmara, a ty to Marcin, tak? powiedziała, bardziej stwierdzając niż pytając.
Marcin znów się zaczerwienił, coś bąknął, plecy miał mokre od stresu. A Dagmara mu się podobała, może dlatego jeszcze bardziej się speszył. Stała obok, paplała bez końca, śmiała się. On słuchał, ale połowy nie łapał, tak się denerwował. Mówił mało, głównie się uśmiechał. Bał się, iż powie coś głupiego.
Chodź tańczyć, nie stójmy tak złapała go za rękę i wciągnęła w tłum.
Marcin nigdy wcześniej nie tańczył, ale jakoś poszło. Muzyka była spokojna, objął ją wpół, a ona prowadziła.
To fajne, tańczyć z dziewczyną pomyślał. Dagmara jest naprawdę miła.
Tańczyli jeszcze i jeszcze. Nie zauważył, jak minął czas, jak przyszła noc. Goście zaczęli się rozjeżdżać,






__wm.jpg)