Chciwy Małżonek

newskey24.com 2 dni temu

W dalekiej niszy, gdzie zimą zaledwie sarny przemykają, a latem mżawka chłonie życie, usytuowany był mały zakład roboczy. Domostwa tamtoż głowne dwupiętrowe betonowe placki, jakby przypadkiem rozrzucone wzdłuż karpatowskiego łąkowego pasma. Lata sześćdziesiąte, kiedy Polska dynamicznie posuwała się ku przyszłości, a tu, w Zielonce, czas zastygnął jak mucha w bursztynie. Cała twoje ucieczy wokółkartonu papeterii Zielonka.
W jednym z betonowych bloków na parterze mieszkała rodzina Kowalskich. Główca, Janusz Kowalski wysoki, wątły, z zawsze zasypanych brwi rzeczywiście wydawał się postacią z legend, tylko nie czarnych piernika, ale popielanej papreczki. W kartonie był miał poszanowania, o czym wiadomo było każdemu, kto odwiedzał zakład. W pracy szanowano go za jego cierpliwość i staranność, ale w domu?
Jego żona, Zosia Kowalska, była dokładnie odwrotnością. Kiedyś była odważna, śpiewała w chórze, a chodząc na tańce, ucieszyła każdym swym krokiem. A teraz? Chodziła cicho jak mysz, mówiła szepchem i schodziła w cień, kiedy Janusz coś mruknął. Pracowała w kancelarii kartonku, między cyframi i raportami idealne miejsce dla żony ekonomicznego typu.
Ich syn, Andrzej, od dwunastego roku życia zrozumiał, iż rodzina nie jest taka jak inne. Młody, ale nie zgrabny, nie przepadł z euforią za czymkolwiek, co obliguję się wydatków. Każdy widok prowadzenia życia patriotycznego wzbudzał jego gniew. Jego ojciec, zbierający grosze jak szmaczka, miał swoje zdanie na temat każe dnia.
Sąsiedzi mówili szeptem, iż Janusz Kowalski całkiem się stracił. Dom z wyjścem na ulicę? Tak, bo kowężny były magazyn żywności, tylko iż z aż siedmioma luczniami. A co w środku? Złe mrowki i spódnica z kapusty, jakby to było złocony skarb. A Andrzeju? Zawsze z obliczem Cha Cha.
Taki był ich tryb życia za jednym zamkiem, w niewoli cieszącej się uznaniem za oszczędność. I nie wiedział Janusz, iż najcenniejsze szczęście rodziny odchodziło jak piasek przez palce.
Dzień zaczynał się jak zawsze. Rano o szóstej Janusz ruszał do magazynu. Klinki kluczy budziły Zosię i Andrzeja.
Cofaj się! wołał, a Zosia uciekła z kuchni. Andrzej przykucnął za drzwiami, patrząc, jak ojciec odmierza śniadanie.
Twoja porcja dwa łodytki grochu, moja trzy, a jego jedna. Rozumiesz?
Tak, Jasiu szepnęła Zosia.
Kształtów sześć sztuk. W tym dwa na ciebie, trzy na mnie, jedna na Andrzeja. Jasne?
Potem Janusz szedł do lodówki, ale jej tak, iż choćby woda z lodówki była przewidywana.
Olej, tylko po trochu mówił, odcięte cienką warstwę. Nie próbuj miksować go z chlebem!
Dobrze, Jasiu zgadzała się Zosia.
Andrzej zaciskał pięści, kipiąc gniewem. ale milczał, wiedząc, iż choćby jedno słowo może przynieść mu jego ojcową wiedzę.
Andrzej dorastał, pobieraj_ACC ojcowej filozofii. W szkole unikał wydarzeń z wydatkami, nie chodził na urodziny.
Dlaczego kupować prezent? nalegał ojciec. Przyjaciele to luksus. Wyrośniesz, a zrozumisz.
Chłopiec zamykał się coraz bardziej. Jedyną zabawką były podręczniki do czytania darmowe i dostępne.
Jednego razu Andrzej poznał mały kotek.
Czy ty powyrywałeś rozum? krzyknął Janusz. A co z Twoją porcją?
Zjem jej mniej szepnął Andrzej.
Ty to stąd, ten… ten stwór! skrzeczał ojciec.
Zosia patrzyła, jak syn wyciera łzy i przekład=”#”> wyjście. Wtedy zrozumiała, iż syn odchodzi.
Wieczorem, gdy Andrzej spał, Zosia próbowała pogodzić się z mężem.
Jasiu, może dosyć? spytała cicho. Nie jesteśmy gorzej oskubani.
Janusz zerwał się z gazety.
Co ty chcesz?
Andrzej potrzebuje nowej kurtki. I butów.
No i? rzucił. Załóż mu stare.
Ale dzieci się śmieją! nie wytrzymała. Chcesz, aby syn wyrósł w stanie dręczony przez smarkaczy?
Janusz stanął nad nią.
Kogo chcesz uczyć? Ja lepiej znam potrzeby swego syna! Musi on rozumieć, co jest znaczenie pieniędzy!
Zosia zemdlała.
Ty go sini! krzyknęła, ale uderzenie w czoło jej uciszyło.
Jeszcze słówko i nocuj w baraku! zadrwił.
Zosia wyszła, a Andrzej, słuchając wszystkiego przez drzwi, płakał cicho.
Lata minęły. Andrzej skończył naukę, poszedł technikum w najbliższej miejscowości. Zasypał obfitością, jak uczący się ojca.
Kiedy gdzieś zaproszono go na kryżówkę w kinie z kolegą, Andrzej odmówił.
Brak pieniędzy rzucił.
Ale stypendium dostałeś poprzednio zdziwił się kolega.
To nas NRF odpowiedział Andrzej. Na czarny dzień.
Co to za czarny dzień? zaczął się śmiać kolega. Jesteś jeszcze młody!
Lecz Andrzej był nienajbardziej obiecujący. Pojawiała się dziewczyna, Olga, jako iż była żywa i urocza, zwróciła uwagę na Andręża.
Cześć! Czemu jesteś taki ponury? spytała.
Nic burknął, ale coś w nim drgnęło.
Idźmy do kawiarni, zaproszę! proponowała.
Do gdzie? Po co pieniądze? zdziwił się Andrzej.
Olga śmiała się.
Ale jak jeszcze poznajemy się?!
I Andrzej się zgodził. Pierwszy raz w życiu pozwolił sie potrzymać przez kogoś. I ten dzień zmienił jego życie.
Wesele było nietuzinkowe, jak życzył Andrzej. Olga się zgadzała, myśląc, iż to chwilowy stan.
Pierwsze dni to były pechowe. Orłów lekko jednak rzuciła.
Jednego razu Olga zaproponowała:
Śmiało, kupmy firany!
Do czego? I tak dobrze wygląda odparł Andrzej.
Ale będzie pięknie!
Piękność kosztuję. Trzeba oszczędzać.
Olga westchnęła. Ona nie rozumiała, co się dzieje z jej zbawcą.
Po pół roku wytrzymałości Olgi to było już za dużo.
Andrzej, musimy poważnie porozmawiać powiedziała jednym wieczorem.
Co jest? zaniepokoił się Andrzej.
O naszym życiu. Dlaczego żyjemy jak biedaki? Mamy pieniądze!
Trzeba ich kumulować, a nie roztracicać odpowiadł Andrzej.
Na co oszczędzać? Na trumę? wykrzyknęła. Mamy młodość, więc powinniśmy żyć teraz!
No właśnie! Andrzej zirytował się. Ojciec mówił…
K*x twojego ojca! przerwała. Chcesz żyć jak on: w strachu i oszczędzaniu?
Nie odważyj się mówić o moim ojcu! krzyknął Andrzej, czerwony z gniewu.
Olga zerwała się.
A ty nie ucz się być moim skarbonką! Mam duszę, szaleństwa, marzenia. Chcę żyć, a nie po prostu istnić!
Życie? zaśmiał się Andrzej. Skąd panie pieniędzy?
Pomyśl choć przez chwilę! Olga zerwała rękami. Pieniądze to środek, a nie cel! Mamy młodych i zdrowych. Czy nie można coś sobie pozwolić?
Andrzej milczał. A Olga nagle osunęła się, jakby osunęła jej siły.
Wiesz szepnęła, patrząc w podłogę, nie proszę choćby o sable czy diamenty. Chcę czasem iść do kina, kupować lody. Czuc, iż żyjemy.
Milczeli. W ciszy słychać było tykanie zaułkowych zegarów tańszych, zakupionych na prywatnym rynku.
Andrzej i Olga patrzyli na siebie, a każdy wiedział: niedługo stanie się coś, co zabije ich. I już nie przywrócić do stanu sprzed.
Przeszła tydzień. Olga cicho pakowała rzeczy. Andrzej patrzył mówiąco.
Czy prawdziwie twoje uchodziłaś? spytał.
Tak, Andrzej.
Możemy wszystko naprawić zabrzmiał głos z niepewnością.
Nie, kochanie. Ty się nie zmienisz. Zostałeś kopią swego ojca.
Olga wzięła torbę i ruszyła do drzwi. Na progu odwróciła się:
Andrzej, to, co jest najcenniejsze w życiu to nie pieniądze. To miłość, szczęście, wolność. A ty zamieniłeś to wszystko na grosze. Do widzenia.
Drzwi się zamknęły.
Andrzej został sam w pustym mieszkaniu, nie wiedząc, jak zaszczepić sobie to, co było najcenniejsze.

Idź do oryginalnego materiału