Teraz mam 54 lata. I nie zostało mi już nic.
Nazywam się Tadeusz Kowalski. Z moją żoną Małgorzatą żyliśmy razem przez trzydzieści lat. Przez cały ten czas uważałem, iż wypełniam swój obowiązek: pracowałem, zarabiałem pieniądze, a Małgorzata zajmowała się domem i dziećmi. Nie chciałem choćby słyszeć o tym, żeby szła do pracy – myślałem, iż lepiej, by była w domu.
Wydawało mi się, iż żyliśmy całkiem dobrze: bez wielkich namiętności, ale z szacunkiem do siebie. Z czasem jednak zacząłem czuć zmęczenie. Wszystko stało się szare, nudne. Miłość zniknęła, została tylko rutyna. Uważałem to za normalne – aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Tego wieczoru wstąpiłem do baru na piwo i tam poznałem Katarzynę. Była młodsza ode mnie o dwadzieścia lat – piękna, pełna życia, błyskotliwa. Prawdziwy huragan. Rozmawialiśmy, a ja, jak nastolatek, zakochałem się po uszy. Zaczęły się tajne spotkania, potem romans.
Po kilku miesiącach miałem dość podwójnego życia. Wydawało mi się, iż Katarzyna to moje wybawienie, druga szansa na szczęście. Zebrałem się na odwagę i powiedziałem Małgorzacie prawdę.
Wysłuchała mnie w milczeniu. Łez, krzyków – nic. Tylko ciche „rozumiem”. Wtedy myślałem, iż i ona już do mnie nie pała uczuciem, skoro przyjęła to tak spokojnie. Dopiero teraz rozumiem, jak bardzo ją wtedy zraniłem.
Rozwód poszedł szybko. Wspólne mieszkanie sprzedaliśmy. Katarzyna nalegała, żeby Małgorzacie nie zostawiać nic – „zacznijmy od zera”, mówiła. Moja była żona za swoją część kupiła malutkie kawalerkę. Ja z kolei, dokładając oszczędności, kupiłem z Katarzyną dwupokojowe mieszkanie.
Nie pomyślałem wtedy o tym, jak Małgorzata poradzi sobie bez zawodu i doświadczenia zawodowego. Byłem pewien, iż zaczynam najlepszy rozdział życia.
Nasi dorośli synowie przestali ze mną rozmawiać. Uważali, iż zdradziłem ich matkę, i trudno im się dziwić. Ale wtedy mnie to nie martwiło – byłem szczęśliwy. Katarzyna spodziewała się dziecka, a ja z niecierpliwością czekałem na malucha.
Kiedy urodził się syn, był pięknym chłopcem… tylko nie przypominał ani mnie, ani Katarzyny. Znajomi szeptali podejrzenia, ale ja je ignorowałem – czy w nowym życiu mogło być coś złego?
Tymczasem codzienność stawała się koszmarem. Pracowałem ja, wszystko w domu też było na mnie. Katarzyna żyła, jak chciała – znikała na całe noce, wracała pijana, urządzała awantury.
Przez brak snu i nerwy zacząłem popełniać błędy w pracy, aż w końcu mnie zwolnili. Brakowało pieniędzy, długi rosły. Życie zmieniło się w piekło.
Tak minęły trzy lata.
Aż pewnego dnia mój brat, który nigdy nie ufał Katarzynie, namówił mnie na test DNA. Wynik był bezlitosny: nie byłem ojcem tego chłopca.
Rozwiedliśmy się natychmiast. Bez słów.
Zostałem z niczym: bez rodziny, bez domu, bez szacunku własnych dzieci. Z wstydem i samotnością.
Po jakimś czasie postanowiłem to naprawić. Kupiłem kwiaty, tort, dobre wino i pojechałem prosić Małgorzatę o przebaczenie. Marzyłem o nowym początku.
Ale kiedy dotarłem pod jej stary adres, drzwi otworzyła obca kobieta. Okazało się, iż Małgorzata dawno się wyprowadziła.
Znalazłem jej nowy adres. Zapukałem. Otworzył mężczyzna. Nowy mąż Małgorzaty.
Po rozwodzie znalazła dobrą pracę, poznała porządnego człowieka i zaczęła nowe życie. Beze mnie.
Spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Podszedłem, próbowałem rozmawiać, wspominać, błagać o drugą szansę.
Spojrzała na mnie jak na obcego. Nic nie powiedziała. Wstała i wyszła.
Wtedy zrozumiałem ciężar moich błędów.
Teraz mam 54 lata. Nie mam nic: ani żony, ani pracy, ani synów u boku.
Straciłem wszystko, co było ważne. I winien jestem tylko ja sam.
Czasami życie nie daje drugiej szansy. A ból zdrady, którą sam wyrządziłem – to najgorsze, co można poczuć.