Mam 54 lata. I nie zostało mi nic.
Nazywam się Witold. Z moją żoną Agnieszką przeżyliśmy razem trzydzieści lat. Przez cały ten czas uważałem, iż wypełniam swój obowiązek: ja pracowałem, zarabiałem pieniądze, a Agnieszka zajmowała się domem i dziećmi. Nigdy nie chciałem, żeby szła do pracy – wolałem, żeby była w domu, blisko rodziny.
Wydawało mi się, iż żyliśmy dobrze: bez wielkich namiętności, ale z szacunkiem. Z czasem jednak zacząłem czuć zmęczenie. Wszystko wydawało się nudne, codzienne. Miłość odeszła, została tylko rutyna. Uważałem to za normę – aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Tego wieczoru wstąpiłem do knajpy na piwo i tam spotkałem Kingę. Była ode mnie młodsza o dwadzieścia lat – piękna, żywiołowa, pełna energii. Prawdziwa burza. Rozmawialiśmy, a ja, jak nastolatek, zakochałem się po uszy. Zaczęły się tajne spotkania, potem romans.
Po kilku miesiącach miałem dość podwójnego życia. Wydawało mi się, iż Kinga to moje wybawienie, druga szansa. Zebrałem się w sobie i wyznałem Agnieszce prawdę.
Wysłuchała mnie w milczeniu. Żadnych łez, żadnej awantury. Tylko ciche „rozumiem”. Wtedy pomyślałem – pewnie też dawno straciła do mnie uczucia, skoro przyjęła to tak spokojnie. Dopiero teraz wiem, jak bardzo ją wtedy zraniłem.
Rozwód załatwiliśmy szybko. Wspólne mieszkanie sprzedaliśmy. Kinga nalegała, żeby Agnieszce nic nie zostawiać – nowy rozdział, czysta karta. Moja była żona za swoją część kupiła maleńkie kawalerki. Ja, dokładając oszczędności, wziąłem z Kingą dwupokojowe.
O pieniądzach dla Agnieszki choćby nie pomyślałem. O tym, jak sobie poradzi bez zawodu i doświadczenia – też. Wierzyłem, iż zaczynam najlepszy czas w życiu.
Nasi dorośli synowie przestali się odzywać. Uznali, iż zdradziłem ich matkę, i trudno im się dziwić. Ale wtedy mnie to nie martwiło – byłem szczęśliwy. Kinga spodziewała się dziecka, czekałem na nie z niecierpliwością.
Kiedy urodził się chłopiec, był ślicznym dzieciątkiem… tylko ani do mnie, ani do Kingi niepodobnym. Znajomi szeptali podejrzenia, ale ja odpychałem te myśli – czy w nowym życiu mogło być coś złego?
Tymczasem codzienność stawała się koszmarem. Pracowałem ja, całe gospodarstwo też leżało na mnie. Kinga żyła, jak chciała: znikała na noce, wracała pijana, urządzała sceny.
Przez brak snu i nerwy zacząłem zawalać pracę, w końcu mnie zwolnili. Brakowało pieniędzy, długi rosły. Życie zamieniło się w piekło.
Tak minęły trzy lata.
Aż w końcu mój brat, który nigdy nie ufał Kindze, namówił mnie na test DNA. Wynik był bezlitosny: nie byłem ojcem chłopca.
Rozwiedliśmy się bez słowa.
Zostałem z niczym: bez rodziny, bez domu, bez szacunku własnych dzieci. Ze wstydem i samotnością.
Po czasie postanowiłem to naprawić. Kupiłem kwiaty, tort, wino i chciałem przeprosić Agnieszkę. Marzyłem, by zacząć od nowa.
Ale gdy dotarłem pod jej stary adres, otworzyła mi obca kobieta. Agnieszka wyprowadziła się dawno temu.
Znalazłem jej nowy adres. Zapukałem. Otworzył mężczyzna. Mąż jej nowego życia.
Okazało się, iż po rozwodzie znalazła dobrą pracę, poznała porządnego człowieka i zbudowała nowe życie. Beze mnie.
Pewnego dnia spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Podszedłem, próbowałem zagadać, wspominać, błagać o powrót.
Spojrzała na mnie jak na obcego. Nic nie powiedziała. Wstała i wyszła.
Wtedy zrozumiałem całą grozę swoich błędów.
Dziś mam 54 lata. Nie mam nic: ani żony, ani pracy, ani synów u boku.
Straciłem wszystko, co ważne. I tylko ja jestem temu winny.
Czasem życie nie daje drugiej szansy. A ból po własnej zdradzie – to najgorsze, co można poczuć.