Chatka na skraju bagna

newskey24.com 5 dni temu

Dom na skraju mokradeł

Alicja stała na środku zarośniętego podwórka, po pas w łopianach i pokrzywach, i patrzyła na pochyloną chatę z odpryskającą tabliczką: „Mchowo, ul. Łąkowa 1”. W powietrzu unosił się zapach mokradeł, wilgotnego drewna i… wspomnień.

Jako dziecko spędzała tu każde lato u babci Bronisławy twardej staruszki z srebrnym warkoczem i donośnym głosem. Piekła pierogi z jagodami, gotowała ziołową herbatę, umiała czytać sny i szeptać na brodawki. „Tu żyją leśne duchy mówiła babcia. Nie tknią, jeżeli przychodzisz z dobrem”. Alicja wtedy wierzyła.

Teraz ma trzydzieści jeden lat. I znów jest tu. Po dziesięciu latach życia z Grzegorzem, który odszedł do młodej trenerki fitness, i pracy w biurze, która wyssała z niej całą radość, Alicja nagle zrozumiała: jeżeli teraz nie zawróci, będzie za późno. Zawróciła. Prostą na polną drogę.

Dom dostała po babci. Matka chciała sprzedać go za grosze sąsiadowi-myśliwemu, ale Alicja odmówiła. Powiedziała: sama się tym zajmie. „Znowu swoje robisz” rzuciła matka.

Pierwszego dnia Alicja tylko myła podłogi. Z drewnianych desek spływała czarno-zielona maź, jakby dziesięciolecia zmęczenia znikały w wiadrze. Potem wyczyściła piec, otarła kurz z ikon, przepędziła myszy. W nocy zasnęła, otulona starą kołdrą babci. Śnił jej się dom ciepły, żywy. Jakby babcia przytuliła ją i szepnęła: „Nie bój się. Tu jest twój korzeń”.

W trzecim tygodniu do Mchowa przyjechała delegacja: matka, ciotka Zosia i kuzyn Janek.

Tak sobie pomyśleliśmy zaczęła matka, obrzucając ganek wzrokiem pełnym obrzydzenia. Skoro babcia była jedna dla wszystkich, to i dom trzeba podzielić.

No przytaknął Janek, grzebiąc czubkiem buta w ziemi. Tu można bazę myśliwską zrobić. Juem choćby pytałem o ceny.

Alicja otarła ręce o fartuch i wyszła na ganek.

Witajcie. Tylko iż bazy tu nie będzie. Babcia jeszcze za życia przepisała dom na mnie. Testament jest u notariusza.

Alicja, nie unoś się! podniosła głos ciotka. Tyś u nas sama, a Janek rodzinę ma! Jemu bardziej potrzebne!

Janek, jeżeli się nie mylę, ma trzy kredyty i alimenty. To jego problem. A dom jest mój. I koniec.

Tylko się jej przyjrzyjcie! zagotowała się matka. Mieszka tu jak jakaś błotna wiedźma, a na rodzinę rękę podnosi!

Rękę podnosiliście wy, gdy w dzieciństwie za podkradziony placek mnie tarmosiliście rzuciła sucho Alicja. A teraz, jeżeli łaska, opuśćcie moje terytorium.

Krewni odeszli, tupiąc głośno. Janek, odjeżdżając, specjalnie potrącił furtkę zderzakiem.

Tej nocy, gdy Alicja już miała iść spać, pod podłogą coś zaskrzypiało. Potem jeszcze raz. Jakby ktoś chodził w piwnicy.

Zeszła z latarką. Szczelina między deskami w spiżarce była zbyt szeroka, i światło wślizgnęło się w dół, odsłaniając coś błyszczącego. Alicja odsunęła deskę. Pod nią skrzynka. Owinięta w ceratę.

W skrzynce paczka listów. Babci. Niektóre adresowane do niej, do Alicji.

„Jeśli to czytasz znaczy, iż zostałaś. Wiedziałam, iż wrócisz. Tu jest twoja siła. Pamiętaj: w tym domu twój korzeń, twoja krew i twoja prawda. Starczy ci odwagi, by być sobą. Tylko się nie bój. Ani ludzi, ani mokradeł. Ludzie straszniejsi”.

Listy były jak pamiętnik. Babcia pisała o snach, o duchach, które do niej przychodzą, o rodzinie, którą znosi dla świętego spokoju, ale nie kocha. I o dziewczynie o imieniu Paulina, z którą kiedyś żyła, w latach czterdziestych. „Nazywałyśmy się siostrami. Wtedy inaczej się nie dało”. Alicja wciągnęła się w lekturę. Jej serce zadrżało. Czyżby babcia…

Po tygodniu do wsi przyjechała ekipa remontowa: kobieta po czterdziestce z niebieskimi włosami, korpulentny mężczyzna w szortach i dwóch nastolatków.

Cześć, jestem Kira powiedziała niebieskowłosa. Jestem konserwatorką. Pisałaś w grupie, iż chcesz odnowić elewację tradycyjną metodą? To nasza specjalność.

Alicja skinęła głową. Ci ludzie od razu jej się spodobali. Mieszkali w namiotach za domem, śmiali się, śpiewali przy ognisku. Pewnego wieczoru, siedząc przy ogniu, Alicja przeczytała na głos babcine listy. Goście słuchali, wstrzymując oddech.

Wiesz powiedział korpulentny facet to tak, jakby ci przekazała głos. Czytasz, a ja ją słyszę. Jakby tu była.

Bo jest odparła Kira. Jesteśmy w Mchowie. Tu granice są cieńsze niż w mieście.

Nazajutrz przyjechał Janek. Sam. Z butelką.

Pogadać chcę powiedział z ganku. Można?

Alicja niechętnie skinęła głową. Usiadł przy piecu, rozejrzał się, westchnął.

Nie chowaj urazy. To matka mnie podpuszczała. Samemu mi się choćby nie chciało. I tak… sam nie wiem, czego chcę. Miasto mnie zAlicja spojrzała na brata przez chwilę, po czym uśmiechnęła się lekko i odparła: „Wiesz co, Janku, może czas, żebyś i ty znalazł swój własny dom na skraju mokradeł.”

Idź do oryginalnego materiału