Gdy dwa lata temu Richard Linklater ogłosił, iż zamierza nakręcić film o kulisach realizacji klasycznego dzieła Jean-Luca Godarda Do utraty tchu, było niemal pewne, iż jego pierwszy pokaz odbędzie się w Cannes. Niewielu jest bowiem twórców, którzy znaczą dla tego festiwalu więcej niż enfant terrible francuskiej kinematografii. To właśnie w Cannes Godard zyskał status legendy, prowokując, zachwycając i dzieląc publiczność przez dekady. Linklater postanowił jednak opowiedzieć tę historię na swój własny, nieco ironiczny sposób, tworząc film, który jest zarazem hołdem i błyskotliwym dialogiem z przeszłością kina.
W Nouvelle Vague (ocena: 7) Linklater rekonstruuje proces twórczy Godarda w formie quasi-dokumentalnej, ale z wyraźnym zacięciem satyrycznym. Każdy dzień zdjęciowy debiutu francuskiej legendy kina zostaje tu przywołany, podobnie jak mniej lub bardziej znane anegdoty z planu, które zostały rozwinięte i fabularyzowane. Film z pewnością zadowoli wielbicieli tego kluczowego okresu w historii kina, choć paradoksalnie może dostarczyć jeszcze więcej rozrywki widzom mniej obeznanym z Francuską Nową Falą. Wynika to z faktu, iż żarty i smaczki z planu, które oferuje amerykański reżyser, nie należą do najbardziej wyrafinowanych i Ci wtajemniczeni w historię Francuskiej Nowej Fali (bardzo szeroko opisaną w polskiej literaturze w książkach Tadeusza Lubelskiego) mogą odebrać je jako oczywiste.
To, co sprawia, iż Nouvelle Vague jest udanym hołdem, którego ogląda się niemal na jednym oddechu, jest przede wszystkim forma filmu i znakomite oddanie atmosfery epoki, w której Do utraty tchu kręcono. Począwszy od formatu 4:3 i biało-czarnych zdjęć, przez jump-cuty, a skończywszy na stylizowanym na lata 60, dźwięku, Nouvelle Vague ogląda się jak utwór wręcz wyjęty z tamtych czasów. Film również w imponujący sposób uosabia ducha człowieka przy pracy, podkreślając, co było potrzebne — a często i to, co nie było potrzebne — do stworzenia przez Godarda tego przełomowego dzieła.
Linklater w swoim utworze z dużą przenikliwością oddaje wyobrażenie o tym, jak mogła wyglądać kooperacja z reżyserem, w którego wciela się debiutujący Guillaume Marbeck, do złudzenia przypominający samego Godarda. Mówiąc krótko: Godard był nie do zniesienia. Odmawiał napisania pełnoprawnego scenariusza, przerywał zdjęcia, gdy kończyły mu się pomysły, ignorował zasady ciągłości filmowej, a w pewnym momencie wdał się choćby w bójkę ze sfrustrowanym producentem, Georges’em de Beauregardem (w tej roli Bruno Dreyfürst). Był jednak jednocześnie błyskotliwy, inteligentny, pełen uroku i całkowicie oddany idei stworzenia czegoś absolutnie nowatorskiego — dzieła, które odmieni historię kina.
Nowemu filmowi reżysera Boyhoodu daleko do perfekcji, ale ostatecznie Linklaterowi udaje się uzasadnić jego istnienie. Tworzy bowiem zabawną satyrę, pełną ciekawostek dotyczących okresu przygotowań do Do utraty tchu, jego chaotycznych 20 dni zdjęciowych i gościnnych występów kluczowych postaci nurtu. Nouvelle Vague jest wyraźnie skierowany do widzów posiadających choćby podstawową wiedzę o tej epoce. Innymi słowy, to film-marzenie dla prawdziwych kinofilów. Mimo to unika pretensjonalności, nie traktuje siebie zbyt poważnie i ogląda się go lekko i przyjemnie. Łatwo sobie wyobrazić, jak w rękach innego twórcy ten film mógłby być kompletnie nieznośny i nieoglądalny. Na szczęście, dzięki kunsztowi Linklatera, okazał się, przynajmniej dla mnie, jednym z lepszych seansów podczas tegorocznego Cannes.