Tak jak sam festiwal w Cannes ma wiele barw, tak i konkursowe filmy mają wiele odcieni – tak różnych jak w przypadku "Club Zero" Jessiki Hausner ("Lourdes", "Kwiat szczęścia") i "Youth (Spring)" Wanga Binga. Recenzują Michał Walkiewicz i – gościnnie – Maciej Satora, laureat III miejsca w tegorocznym Konkursie im. Krzysztofa Mętraka.
Milczący chiński chłopak przed odrapanym Singerem. Praca wre; terkot igły tłukącej o metalową podkładkę, dwie szpule nici, pracujące równolegle po obu stronach maszyny. Wycięte od formy tekstylia zamieniają się w gotowe do sprzedaży ubrania tak szybko, iż trzeba dłuższej chwili na identyfikację odpowiedniej części garderoby. Dwa krańcowe rogi zespolone ze sobą tworzą nogawkę, przyszły ciuch złożony na zakładkę przejeżdża przez linię produkcyjną ludzkich dłoni i elementów stalowej konstrukcji. Gotowe spodnie trafiają na kupkę do kartonowego pudła, każdy produkt oznacza dla zgarbionego Chińczyka około 5 yuanów. Tego dnia odda jeszcze przynajmniej 200 rzutów. W perspektywie miesiąca: około 5000 tysięcy. Za mało.
Cięcie. Szesnastoletnia dziewczyna łączy nicią szwy bluzki z uśmiechniętą mordką Myszki Miki. Tego dnia to pewnie już dziesiąta godzina przy maszynie. Kolorowe słuchawki w uszach odcinają od przesterowanej chińskiej ballady płynącej z radyjka. Drżąca kamera w końcu zostawia dziewczynę, wstaje od długiej ławy, żeby podsłuchać rwanego small talku gdzieś nieopodal. Dwóch kumpli próbuje przekrzyczeć nieznośny terkot maszyn. Gadają o dziewczynach, grach wideo i planach na przyszłość, ale są to raczej pozostawione bez odpowiedzi komunikaty niż żywa konwersacja – ta pojawia się dopiero, gdy tematem staje się maksymalizacja pracy; ile jeszcze muszą uszyć, ile już się udało, iż to więcej niż miesiąc temu, ale wciąż mniej niż planowali. Zwłaszcza przy takich stawkach; gdzieś w głowie zaczyna tlić się idea walki o podwyżkę. Właściciel mikrofabryki jest jednak nieugięty, wyśmiewa nieformalnie zawiązany związek zawodowy, cichutka rewolucyjna myśl tłoczona do głów przez system spotyka się z rzeczywistością kapitalizmu. jeżeli im się nie podoba, mogą szukać innej pracy. Nie podoba im się, ale nie szukają.
Cięcie. Młoda dziewczyna w ciąży, chce tego dziecka, ale wie, iż jej nie stać. Pracodawca grozi, iż jeżeli urodzi, nie ma po co wracać, matka namawia ją do aborcji. Na uśmiechniętą jeszcze chwilę temu twarz ciężarnej wkrada się dobijająca melancholia. Cięcie. Starsza kobieta pakuje do wora resztki materiałów i wyrzuca je z balkonu, oburzeni sąsiedzi krzyczą, iż powinna się nauczyć funkcjonować w społeczeństwie. Cięcie. Chłopak rzuca drugiemu szpulę, ten się wkurza i biegnie na niego z nożyczkami w dłoni. Cięcie. Okularnik żali się kolegom, iż jego dziewczyna jest w ciąży, ale nie stać go na ślub. "Może rodzina ci pomoże?", "Ta, na pewno". Cięcie. Cięcie. Cięcie.
Najnowszy film Wanga Binga podąża za strategią z epickiego (trwającego 8 godzin z hakiem) "Dead Souls" sprzed kilku lat. Cały film złożony będzie właśnie z takich mikrosekwencji; prawie czterogodzinna dokumentalna obserwacja wnętrz odzieżowych zakładów pocięta na 20-kilkuminutowe spotkania z innymi grupami pracowniczymi. Każde z nich będzie adekwatnie nie do rozróżnienia – wszędzie te same odrapane ściany, klaustrofobiczny ścisk, kakofonia stukania igieł, szelestu materiałów i podniesionych głosów. Reżyserska metoda jest bardzo konsekwentna. Bing stara trzymać kamerę jak najbliżej swoich bohaterów, ale jednocześnie trzymać emocjonalny dystans, tekstylne skrawki odbijają skrawki informacji wyniesionych z podsłuchanych rozmów.
Całą recenzję "Youth (Spring)" znajdziecie na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.
Jesteś tym, co jesz. Jesteś pracującą na dwie zmiany fabryką toksyn, automatonem na krawędzi rozpadu ciała i umysłu, królikiem doświadczalnym dla korporacji i Bóg wie, czym jeszcze. Na szczęście – jak przekonuje Pani Novak (Mia Wasikowska) – możesz nie jeść i wciąż być kimś; na przykład wolnym ciałem i świadomym duchem z paszportem do nieskończoności. W pomarańczowej koszulce polo i grubych wełnianych spodniach Novak wygląda w kolorystycznie przytłumionych wnętrzach prywatnej szkoły jak przebiśnieg. Nic dziwnego. Chce zmienić sens konsumpcji, szykuje rewolucję w najbardziej atawistycznym z języków.
Novak pracuje w szkole od niedawna, pojawia się w niej na zaproszenie samorządu rodzicielskiego i ku uciesze dyrekcji, wykłada tzw. świadomą dietę – coś pomiędzy buddyjską celebracją posiłków (głównie warzyw, ale nie rzucajmy się jeszcze na głęboką wodę) a kursem samokontroli. Ktoś chce wybijać się z trampoliny pod sam sufit, ktoś inny walczy z dyktatem przemysłu żywieniowego, jeszcze ktoś musi poprawić oceny do stypendium; są też tacy, którzy głodzą się w akcie nastoletniej rebelii. choćby dyrektorka szkoły (Sidse Babett Knudsen) chętnie skorzysta – z opakowania herbatki na porost świadomości szczerzy się do niej Pani Novak. Choć nie jest to wilczy uśmiech, a uduchowionej nauczycielce trudno odmówić szlachetnych intencji, skutki jej kuracji będą opłakane. Otwierające film ostrzeżenie o drastycznych obrazach umartwiania ciała pełni nie tylko funkcję użytkową, ale i artystyczną. To dzięki niemu jesteśmy w stanie prześledzić cały proces manipulacji, której poddawani są uczniowie. Anoreksja is the new black.
Powiedzieć, iż Jessica Hausner traktuje ten rodzaj mindfulnessowej narracji z sarkazmem, to jak powiedzieć, iż Anthony Bourdain poradziłby sobie z pomidorówką. Austriaczka zamieniła już kult maryjny z Lourdes w boski narkotyk, nakręciła film o romantycznych egzaltacjach nad "złymi lekturami", a także ten o kwiatkach –antydepresantach, zamieniających nas w bezwolne, uśmiechnięte zombie. W "Club Zero" wciąż nie ściąga nogi gazu, ekranową rzeczywistość buduje na granicy twardej groteski i miękkiego surrealizmu. Ciała bohaterów układa w geometryczne wzory, symetryzuje przestrzeń wewnątrzkadrową, dialogi każe wygłaszać z mieszanką przesadnej emfazy i apatycznego wyciszenia. Otępiająca zmysły, wykorzystująca elementy chóralne muzyka Markusa Bindera pojawia się w ramach zaskakujących kontrapunktów, a pod względem aktorskim, całość jest fantastyczna. Dzieciaki, z których na specjalne wyróżnienie zasługuje Luke Barker wcielający się niebinarnego tancerza, Freda, łapią tę konwencję w lot. Zaś Wasikowska i będąca klasą dla siebie Knudsen dają popis powściągliwości graniczącej z ostrą neurozą.
Całą recenzję filmu "Club Zero" można przeczytać POD LINKIEM TUTAJ.
***
Bing-watching
recenzja filmu "Youth (Spring)", reż. Wang Bing
autor: Maciej Satora
Milczący chiński chłopak przed odrapanym Singerem. Praca wre; terkot igły tłukącej o metalową podkładkę, dwie szpule nici, pracujące równolegle po obu stronach maszyny. Wycięte od formy tekstylia zamieniają się w gotowe do sprzedaży ubrania tak szybko, iż trzeba dłuższej chwili na identyfikację odpowiedniej części garderoby. Dwa krańcowe rogi zespolone ze sobą tworzą nogawkę, przyszły ciuch złożony na zakładkę przejeżdża przez linię produkcyjną ludzkich dłoni i elementów stalowej konstrukcji. Gotowe spodnie trafiają na kupkę do kartonowego pudła, każdy produkt oznacza dla zgarbionego Chińczyka około 5 yuanów. Tego dnia odda jeszcze przynajmniej 200 rzutów. W perspektywie miesiąca: około 5000 tysięcy. Za mało.
Cięcie. Szesnastoletnia dziewczyna łączy nicią szwy bluzki z uśmiechniętą mordką Myszki Miki. Tego dnia to pewnie już dziesiąta godzina przy maszynie. Kolorowe słuchawki w uszach odcinają od przesterowanej chińskiej ballady płynącej z radyjka. Drżąca kamera w końcu zostawia dziewczynę, wstaje od długiej ławy, żeby podsłuchać rwanego small talku gdzieś nieopodal. Dwóch kumpli próbuje przekrzyczeć nieznośny terkot maszyn. Gadają o dziewczynach, grach wideo i planach na przyszłość, ale są to raczej pozostawione bez odpowiedzi komunikaty niż żywa konwersacja – ta pojawia się dopiero, gdy tematem staje się maksymalizacja pracy; ile jeszcze muszą uszyć, ile już się udało, iż to więcej niż miesiąc temu, ale wciąż mniej niż planowali. Zwłaszcza przy takich stawkach; gdzieś w głowie zaczyna tlić się idea walki o podwyżkę. Właściciel mikrofabryki jest jednak nieugięty, wyśmiewa nieformalnie zawiązany związek zawodowy, cichutka rewolucyjna myśl tłoczona do głów przez system spotyka się z rzeczywistością kapitalizmu. jeżeli im się nie podoba, mogą szukać innej pracy. Nie podoba im się, ale nie szukają.
Cięcie. Młoda dziewczyna w ciąży, chce tego dziecka, ale wie, iż jej nie stać. Pracodawca grozi, iż jeżeli urodzi, nie ma po co wracać, matka namawia ją do aborcji. Na uśmiechniętą jeszcze chwilę temu twarz ciężarnej wkrada się dobijająca melancholia. Cięcie. Starsza kobieta pakuje do wora resztki materiałów i wyrzuca je z balkonu, oburzeni sąsiedzi krzyczą, iż powinna się nauczyć funkcjonować w społeczeństwie. Cięcie. Chłopak rzuca drugiemu szpulę, ten się wkurza i biegnie na niego z nożyczkami w dłoni. Cięcie. Okularnik żali się kolegom, iż jego dziewczyna jest w ciąży, ale nie stać go na ślub. "Może rodzina ci pomoże?", "Ta, na pewno". Cięcie. Cięcie. Cięcie.
Najnowszy film Wanga Binga podąża za strategią z epickiego (trwającego 8 godzin z hakiem) "Dead Souls" sprzed kilku lat. Cały film złożony będzie właśnie z takich mikrosekwencji; prawie czterogodzinna dokumentalna obserwacja wnętrz odzieżowych zakładów pocięta na 20-kilkuminutowe spotkania z innymi grupami pracowniczymi. Każde z nich będzie adekwatnie nie do rozróżnienia – wszędzie te same odrapane ściany, klaustrofobiczny ścisk, kakofonia stukania igieł, szelestu materiałów i podniesionych głosów. Reżyserska metoda jest bardzo konsekwentna. Bing stara trzymać kamerę jak najbliżej swoich bohaterów, ale jednocześnie trzymać emocjonalny dystans, tekstylne skrawki odbijają skrawki informacji wyniesionych z podsłuchanych rozmów.
Całą recenzję "Youth (Spring)" znajdziecie na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.
***
Za mamusię…
"Club Zero", reż. Jessica Hausner
autor: Michał Walkiewicz
Jesteś tym, co jesz. Jesteś pracującą na dwie zmiany fabryką toksyn, automatonem na krawędzi rozpadu ciała i umysłu, królikiem doświadczalnym dla korporacji i Bóg wie, czym jeszcze. Na szczęście – jak przekonuje Pani Novak (Mia Wasikowska) – możesz nie jeść i wciąż być kimś; na przykład wolnym ciałem i świadomym duchem z paszportem do nieskończoności. W pomarańczowej koszulce polo i grubych wełnianych spodniach Novak wygląda w kolorystycznie przytłumionych wnętrzach prywatnej szkoły jak przebiśnieg. Nic dziwnego. Chce zmienić sens konsumpcji, szykuje rewolucję w najbardziej atawistycznym z języków.
Novak pracuje w szkole od niedawna, pojawia się w niej na zaproszenie samorządu rodzicielskiego i ku uciesze dyrekcji, wykłada tzw. świadomą dietę – coś pomiędzy buddyjską celebracją posiłków (głównie warzyw, ale nie rzucajmy się jeszcze na głęboką wodę) a kursem samokontroli. Ktoś chce wybijać się z trampoliny pod sam sufit, ktoś inny walczy z dyktatem przemysłu żywieniowego, jeszcze ktoś musi poprawić oceny do stypendium; są też tacy, którzy głodzą się w akcie nastoletniej rebelii. choćby dyrektorka szkoły (Sidse Babett Knudsen) chętnie skorzysta – z opakowania herbatki na porost świadomości szczerzy się do niej Pani Novak. Choć nie jest to wilczy uśmiech, a uduchowionej nauczycielce trudno odmówić szlachetnych intencji, skutki jej kuracji będą opłakane. Otwierające film ostrzeżenie o drastycznych obrazach umartwiania ciała pełni nie tylko funkcję użytkową, ale i artystyczną. To dzięki niemu jesteśmy w stanie prześledzić cały proces manipulacji, której poddawani są uczniowie. Anoreksja is the new black.
Powiedzieć, iż Jessica Hausner traktuje ten rodzaj mindfulnessowej narracji z sarkazmem, to jak powiedzieć, iż Anthony Bourdain poradziłby sobie z pomidorówką. Austriaczka zamieniła już kult maryjny z Lourdes w boski narkotyk, nakręciła film o romantycznych egzaltacjach nad "złymi lekturami", a także ten o kwiatkach –antydepresantach, zamieniających nas w bezwolne, uśmiechnięte zombie. W "Club Zero" wciąż nie ściąga nogi gazu, ekranową rzeczywistość buduje na granicy twardej groteski i miękkiego surrealizmu. Ciała bohaterów układa w geometryczne wzory, symetryzuje przestrzeń wewnątrzkadrową, dialogi każe wygłaszać z mieszanką przesadnej emfazy i apatycznego wyciszenia. Otępiająca zmysły, wykorzystująca elementy chóralne muzyka Markusa Bindera pojawia się w ramach zaskakujących kontrapunktów, a pod względem aktorskim, całość jest fantastyczna. Dzieciaki, z których na specjalne wyróżnienie zasługuje Luke Barker wcielający się niebinarnego tancerza, Freda, łapią tę konwencję w lot. Zaś Wasikowska i będąca klasą dla siebie Knudsen dają popis powściągliwości graniczącej z ostrą neurozą.
Całą recenzję filmu "Club Zero" można przeczytać POD LINKIEM TUTAJ.